Zwyczaje Wielkanocne zaczynała Niedziela Palmowa, kiedy to święcono
gałązki wierzby i iwy ("bazie") oraz palmy zwane "kyćkami". Dawniej
"kyćki" wiązano batami, a do środka wkładano "zotkę" z jarzma.
Palmy strojono sztucznymi kwiatami i bibułkami, a na szczycie umieszczano chorągiewkę.
Do czasu I wojny noszono bardzo wysokie "kyćki" i niesiono je w dwójkę, a po
I wojnie proboszcz w Żegocinie zakazał noszenia wysokich palm, a nawet zarządził ich
obcinanie przy kościele przez wikariusza i kościelnego. Obecny proboszcz nawrócił do
dawnego zwyczaju i organizuje konkursy na najwyższe i najbardziej bogato ubrane palmy.
Od Wielkiej Środy nie siano zboża
jarego, bo wierzono, że zboże siane w czasie zamknięcia dzwonów (od Wielkiego Czwartku
do Wielkiej Soboty) nie chce się wysypywać, natomiast dobrze wtedy sadzić ziemniaki. W
Wielki Piątek o świcie wbijało się w polach uprawnych krzyżyki z palm poświęconych
w Niedzielę Palmową, na urodzaj. Dawniej wierzono, że w Wielki Piątek przed wschodem
słońca chodziły po miedzach czarownice i zbierały rosę na "ściąganie
mleka". Jeszcze poII wojnie opowiadała pewna kobieta z Żegociny, że sąsiad
zaskarżył ją do sądu w Wiśniczu, że jest czarownicą i odbiera mleko od jego krów,
ponieważ widział ją w Wielki Piątek rano na miedzy i koło stajni. W sądzie była to
nie lada sensacja i wyśmiano go, a obecni na rozprawie wołali na niego
"czarownik".
W Wielką Sobotę święcono ogień, który
rozpalano przed kościołem przy użyciu hubki i krzesiwa. Od poświęconego ognia
rozpalali chłopcy tzw. "huby" (narośle z drzew), a po przyjściu z kościoła
okadzali tlącymi się "hubami" dom i drzewa owocowe w sadzie, a wrzucali je do
ognia w piecu, by uchronić dom od niespodziewanego pożaru.
W Wielką Sobotę święcono pokarmy tzw.
"święconki" (masło, chleb, chrzan, jajka i wędliny). Do obrzędowych potraw
należała wspomniana już "trzęsionka". Wielka Niedziela to dzień odwiedzin
krewnych i sąsiadów oraz dziewcząt przez chłopców.
W Poniedziałek Wielkanocny gospodarze
kropili święconą wodą obsiane pola. Był to jeden z najweselszych dni roku. Od
wczesnego rana rozlegały się dawniej wesołe śmiechy i "kwikania" młodych
oblewających się wodą - dzień ten nazywano "śmigurtem". Starano się
zastać domowników, a zwłaszcza dziewczęta w łóżku i zbudzić je strumieniem wody. |
Wielki Tydzień
Cały
Wielki Tydzień przeważnie schodził na przygotowaniach do świąt. Dzisiaj jest to
łatwiejsze, ale dawniej zdobycie potrzebnych wiktuałów było prawdziwą sztuką.
W Wielki Czwartek po przeniesieniu Pana
Jezusa do ciemnicy i adoracji gospodarz robił z poświęconej palmy krzyżyki.
"Zatykał" je nad drzwiami wejściowymi do domu i obejść gospodarskich.
Pozostałe przed wschodem słońca w Wielki Piątek roznosił po polach, na których
budziły się do życia oziminy i wbijał do ziemi, by dobrze plonowała i robactwo się
nie chwytało. Wcześnie rano cała rodzina w miarę możliwości biegła do potoku, aby
się obmyć w zimnej wodzie dla zdrowia i na pamiątkę męki Pana Jezusa.
W Wielką Sobotę święcono wodę i
ogień. Wodę przynoszono do domu i przechowywano przez cały rok. Wlewano ją do talerza,
gdy ksiądz przychodził po kolędzie, by pobłogosławić i pokropić domowników.
Święconą wodą kropiono młodą parę wychodzącą z domu do ślubu i wracającą z
kościoła. Zegnano nią chłopców odchodzących do wojska, wyjeżdżających w świat, a
także inwentarz wychodzący po zimie na pastwiska. Aby przynieść poświęcony ogień
należało wcześniej uczynić pewne przygotowania. Chłopcy szukali najpierw na drzewach
huby (grzyb drzewny, pasożyt). Odcinali ją i suszyli, a potem przewlekali przez nią
drut.
W Wielką Sobotę zapalali ją od
poświęconego ognia w ognisku przed kościołem. Huba pali się, a właściwie tylko tli.
Można ją zatem przynieść do domu. Hubą okadzało się najpierw domostwo, a potem
wnosiło do mieszkania i rozpalano nią ogień w piecu. Święcenia ognia było domeną
chłopców. Gdy w domu nie było syna, to poświęcony ogień przynosili
"chrześnicy". Mówili wówczas:, "Przyszliśmy tu chrzestną matkę
okadzić". Ceremonii stało się zadość, a delikwent otrzymywał parę groszy lub
cukierki i ucieszony biegł do własnego domu. Obecnie święci się zamiast huby -
zapałki.
W Wielką Sobotę również święciło
się i święci pokarmy. Dzisiaj zawartość koszyczka jest nieco inna. Pełno w nim
czekoladowych baranków, pisanek, zajączków i kurczaczków, a obok nich dopiero chleb,
chrzan czy wędlina. Dawniej "święconka" składała się z baranka upieczonego
z ciasta w glinianej dużej formie. Jeśli znalazł się cukrowy baranek to przeważnie
niewielki. Zdarzyło się, że takiego cukrowego baranka przechowywani z roku na rok.
Chlubą pani domu lub dziewcząt były przeróżne pisanki. Oprócz nich święcono
zwykłe jajka ugotowane w łupinach cebuli, zielonym życie lub czerwiach (robaki dające
mocny czerwony kolor). W koszyku obowiązkowo był chrzan, chleb, masło, sól, wędlina
(kiełbasa i boczek) oraz babka. Święconego nie wolno było "suszyć" po
przyniesieniu z kościoła. Musiało czekać do Wielkiej Nocy, do uroczystego śniadania,
w którym dominował żur na wędzonce z jajkami i kiełbasą. Kiszony żur gotowano na
serwatce. Gdy rezurekcja odbywała się w Wielką Sobotę, to czasem po przyjściu do
kościoła wyposzczone dzieci dostawały po jednym jajku i kawałku babki.
Święta Wielkiej Nocy
Śniadanie w Niedzielę Wielkanocną jest
bardzo uroczystym momentem. Rodzina zgromadzona przy stole dzieli się jajkiem, a potem
spożywa poświęcone pokarmy. Dawniej w okresie międzywojennym rodzice przestrzegali
dzieci, by jadły wolno, bo wyposzczony organizm mógł reagować różnymi sensacjami.
Dzisiaj jest już zupełnie inaczej, a raczej zadbane dzieci trzeba namawiać do
konsumpcji. Skorupek z poświęconych jajek i skórek z kiełbasy nie wolno było pod
żadnym pozorem dawać zwierzętom czy kurom. Należało je zebrać i wynieść na pole
orne, aby lisy nie porywały kur. Tego zwyczaju ściśle przestrzegano. Do święconych
jaj jedzono chrzan "pogryzając" z całego korzenia. Wybornie smakowała
wędzonka i domowa kiełbasa.
W "lany poniedziałek", kto się
wcześniej zbudził, ten oblewał członków rodziny wodą. Kawalerowie obficie polewali
wodą panny, a te z krzykiem uciekały. Jeśli jednak były "suche", to też
wyrażały swe niezadowolenie. Konkurent "do ręki" raczej skraplał damę swego
serca wodą kolońską. Chyba, że nie było go stać na jej zakup lub był mało
domyślny. Zdarzało się, że do domów, w których mieszkały dziewczęta, zakradali
się chłopcy i z wiadrami wody wychodzili na strych. Gdy któraś panna wychodziła z
izby, to wylewali na nią całą zawartość wiadra.
Wodą poświęconą w Wielką
Sobotę gospodarz w lany poniedziałek skraplał obejście gospodarskie, by się w nim
darzyło i pola, aby rodziły.
Fragment książki
"W kręgu żegocińskich baśni, obyczajów i zwyczajów" Żegocina 1998 |