| Wielka Środa      Wielkanocne rekolekcje już
    zakończone, większość parafian wyspowiadała się i każdego dnia w Wielkim Tygodniu
    może przystępować do Komunii świętej.W Wielką Środę na jutrzni kościół był wypełniony ludźmi
    do ostatniego miejsca. Każdy chciał zobaczyć, jak proboszcz i wikary wychodząc z
    kościoła nie przez zakrystię, jak zwykle, ale główną nawą, będą uderzać
    brewiarzami o ławki. Tradycja nakazywała im czynić tak na pamiątkę męki Chrystusa.
 Ledwie księża opuścili kruchtę, a już rozwydrzone
    chlopaczyska z solidnymi kijami w rękach bezszelestnie przekradły się przez zakrystię.
    Wychyliły się zza ołtarza roześmiane gęby. Chłopcy wychodzili kocim krokiem przed
    balaski, ledwie przyklęknąwszy przed tabernakulum, i trzaskali kijami o ławki! Starsi
    obecni w kościele podskakiwali z przestrachu. Wnet podnosił się gwar oburzonych
    głosów. Wiadomo, kto nie okazał Bogu w Jego domu należytej czci! Zawsze ci sami,
    zakała okolicy! A oni uderzali kijami z całej mocy „...czyniąc grzmot po kościele
    jak największy"70. Wreszcie znalazło się kilku bogobojnych parafian, dość
    energicznych, którzy wyrzucili swawolników. Nie musieli nawet zadawać sobie wiele
    trudu, bo chłopcy, osiągnąwszy zamierzony cel, sami wybiegli z kościoła. Poganiała
    ich chęć do nowej psoty, którą powtarzali każdego roku w Wielką Środę.
 Ze słomy, sznurka i szmat robili wielką kukłę, podobną
    do Marzanny, ale tym razem słomiana postać przedstawiała Judasza. Świadczyło o tym
    trzydzieści kawałków potłuczonego szkła, niby trzydzieści srebrników, w mieszku
    przytroczonym Judaszowi do konopnego pasa. Dwóch wyrostków wnosiło tę postać na
    kościelną wieżę, a reszta hałastry oczekiwała na dole, dzierżąc te kije, które
    niedawno były narzędziem gorszącego zajścia w kościele. Wrzeszczeli, gwizdali,
    skakali... Z wieży leciał Judasz! Zgubił kapelusz, spadł. Chłopcy rzucali się na
    zdrajcę, okładając go kijami, a krzyczeli przy tym, że uszy puchły. Judasz! Judasz!
    Pryskała sieczka z młóconej słomy. A oni bili, walili, tłukli dopóty, dopóki z
    Judasza nie została tylko garstka śmieci, a i tę resztkę zbierali, by wrzucić do
    jakiej wody albo spalić. Po Judaszu nie może zostać nawet ślad. Czasem zamiast Judasza
    zrzucano czarnego kota. Biedne zwierzątko miało symbolizować Chrystusowego zdrajcę,
    wziąć na siebie jego winy.
 Niekiedy bywało i tak, że rozwydrzeni młodzieńcy napadali na
    Żydów. „Jeżeli Żyd jaki niewiadomy tej ceremonii nawinął się im - opowiada ks.
    Kitowicz - porzuciwszy zmyślonego Judasza - prawdziwego Judę tak długo i szczerze
    kijami obkładali, póki się do jakiego domu nie salwował".
 Wielka Środa - Wielkanoc była już blisko. Gospodynie
    zajmowały się sprzątaniem. Do niedzieli wszystko musiało być oczyszczone: dusza,
    ciało, chata i cale obejście. Bielono izby. Czasem do kredy dodano chabrowej farbki -
    muchy nie lubią tego koloru. Tam gdzie była panna na wydaniu, gospodarz zostawiał nie
    pomalowaną ścianę szczytową, tylko ochlapaną pędzlem pełnym farby. Utworzone w ten
    sposób, dobrze widoczne na ciemnym tle zmurszałych desek wzory to znak dla kawalerów.
    Po obejściu uwijały się gospodynie i ich córki. Wynosiły poduchy i pierzyny,
    wieszały na plotach makaty i dery. Odświeżano kożuchy, sukmany, kapoty, zapaski i
    wszelki przyodziewek, wypychano, moszczono sienniki świeżym sianem, zanim dano na
    pościel nowe obleczenie, myto podłogi, stoły, lawy, szybki w oknach. I o żywinie Bóg
    nakazał pamiętać; bielono chlewik i oborę, kładziono nową podściółkę, na koniec
    latano dziury w płocie i zamiatano podwórze. Po takim obejściu było widać, że
    Wielkanoc blisko.
 Żeby jeszcze oczyścić serce z całorocznego brudu zawiści i
    jadu... Starano się, by Zbawiciel zmartwychwstały przyszedł do lśniących czystością
    serc i domów.
 Misjonarz na rekolekcjach kazał czynić pokutę, jak ta panna,
    której historię powtarzano w Rzeszowskiem jako modlitwę na wielki post:
 Szedł Pan Jezus na obchody,
 Grzeszna panna niosła wody.
 - Stań panno, spocznij sobie,
 Napiję ja się tej wody! -
 - A ta woda nie jest czysta,
 Pełno w niej prochu, liścia. -
 - Tyś ją, panno, zamąciła,
 Siedmiuś synów utopiła! -
 A coś Ty za prorok taki,
 Żebyś poznał na mnie znaki?
 -I ta panna bardzo zbladła
 Ina ziemię krzyżem padła.
 - Wstań, ty panno, nie lękaj się.
 Idź do kościoła, spowiadaj się.
 Uklęknij sobie w przednim progu,
 Spowiadaj się Panu Bogu.
 Jak się panna spowiadała
 Wszystka ziemia pod nią drżała.
 Wszystkie organy zagrały,
 Do nieba ją wprowadzały.
 I wszystkie dzwony dzwoniły,
 Do nieba ją prowadziły.
 
 Fragment książki Ewy Ferenc
    „Polskie tradycje świąteczne” Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha Sp. z o. o.
    Poznań 2000 
 Wielki Czwartek
 Liturgia Wielkiego Czwartku jest niezwykła. Bo też i na pamiątkę niezwykłych
    wydarzeń ustanowił ją Kościół. W katedrach biskupi święcą w tym dniu oleje,
    potrzebne przy udzielaniu sakramentu chrztu, bierzmowania i sakramentu chorych. Oliwa
    była niegdyś środkiem wzmacniającym i leczniczym, a gałązki drzewa oliwkowego
    -symbolem pokoju. Dlatego Kościół tak szeroko wykorzystuje oliwę w swoich obrzędach.
 Podczas uroczystej mszy wieczornej biją dzwony. Ich serca tak łomocą, że aż tym,
    którzy nie zmieścili się we wnętrzu kościoła, zapiera dech. Ale jeszcze tylko parę
    uderzeń i zamilkną, by odezwać się ponownie dopiero w Wielką Sobotę. Zamilkną też
    dzwonki przy ołtarzu. Ich radosny głos zostanie zastąpiony przez głuche klaskanie
    kołatek. Chrystus wydany na mękę krzyżową cierpi, a cały Kościół pogrąża się w
    smutku i żałobie.
 Wielki Czwartek nazwano ,,wielkim", ponieważ w tym dniu w Wieczerniku rozegrały
    się tak brzemienne w skutki wydarzenia: „ A gdy nadeszła godzina, zasiadł do stołu i
    dwunastu apostołów z Nim. Wtedy powiedział do nich: Tak bardzo pragnąłem spożywać z
    wami tę Paschę, zanim zacznę cierpieć. Bo mówię wam, że już nie będę jej
    pożywał, aż się dopełni w królestwie Bożym. A potem wziął kielich, odmówił
    modlitwę dziękczynną i powiedział: Weźcie go i podzielcie między siebie. Bo mówię
    wam, że odtąd już nie będę pil z owocu winnego szczepu, dopóki nie przyjdzie
    królestwo Boże. A potem wziąwszy chleb, odmówił dziękczynienie, połamał i rozdał
    go im mówiąc: To jest ciało moje wydane za was. Czyńcie to samo na moją pamiątkę.
    Podobnie po wieczerzy wziął kielich i powiedział: Ten kielich jest Nowym Przymierzem we
    krwi mojej, która będzie za was wylana..." (Łk 22, 14-20).
 Po mszy św. ksiądz obnaża ołtarz. Czyni tak na pamiątkę obnażenia Jezusa z szat i
    obmycia Jego ciała. Z ołtarza zdjęto wszystko, nawet krzyże i lichtarze. To piękny
    polski zwyczaj i jakże przywodzący na myśl te chwile kiedy Jezus „...wstał od
    stołu, złożył swe szaty, wziął prześcieradło i przepasał się nim. Potem
    napełnił naczynie wodą, zaczął umywać uczniom nogi i ocierać je prześcieradłem,
    którym był przepasany..." (J 13, 4-5).
 Modlili się ludzie w wielkoczwartkowy wieczór, a później wracali do domów, do
    codzienności, krzątaniny i często zapominali, o czym myśleli przed nagim ołtarzem.
    Modlitwa, rozważania nie wszystkich jednakowo absorbowały. Byli i tacy, zwłaszcza
    wśród młodzieży, co nie rozprawiwszy się z Judaszem w Wielką Środę, chcieli
    uczynić to teraz. Wlekli więc słomianą kukłę, odzianą w łachy ubiegłorocznego
    stracha na wróble. Ciągnęli ją ulicami, wokół chałup, po miedzach, aż wreszcie
    postrzępioną wrzucali do rzeki. A ten Judasz jeszcze płynął, dopóki nie nasiąknął
    wodą, więc ciskali w niego grudami błota, kamieniami. Trafi się go czy nie trafi? To
    była wesoła zabawa!
 Dziewczęta co innego miały w głowie. Myślały o urodzie, strojach... Każda chciała
    się podobać. Dla urody warto było wejść nawet do lodowatej wody. Woda musiała być
    bieżąca, a więc strumień, rzeka, źródło. Tylko w Wielki Czwartek nabierała
    niezwykłej mocy przysparzania dziewczętom gładkości. Więc chociaż łamało w
    kościach, drętwiały nogi - zanurzały się miodki w strugach. Później biegły do domu
    sprawdzić w lusterku, czy znikły piegi i krosty i czy cera stała się alabastrowa,
    rumieńce jak zorza, brwi jak jaskółcze skrzydła, a usta jak wiśnie. Kąpać się
    należało o zmroku, ale to pewnie dlatego, by nikt nie podejrzał.
 Wielki Czwartek od dawien dawna uważany był przez Słowian za dzień zaduszny. We
    wschodniej Małopolsce gospodynie piekły w tym dniu specjalne baby, zwane perepiczkami.
    Zanoszono je na cmentarz wraz z garncem pełnym wody. Tam, nad grobami, a więc tak jakby
    w obecności przodków, gospodarze wymieniali między sobą perepiczki i wodę. Jeszcze w
    XVIII w., a miejscami i w wieku XIX, istniał w tym dniu zakaz przędzenia i szycia.
    Podobny zakaz obowiązywał we wszystkie dnie zaduszne w ciągu roku.
 Wierzono także, iż w tym dniu przychodzą odwiedzić dom „ubożęta" - małe
    duszki opiekujące się chatą i obejściem. Zostawiano im na piecu czy stole okruchy
    chleba i odrobiny innych potraw, aby posiliły się, kiedy przyjdą. One przecież tak
    życzliwie opiekowały się domem. Nasze dzieci znają je jako krasnoludki.
 Wierzono, że te małe skrzaty, podobnie jak dusze zmarłych przodków, zamieszkują w
    piecu. Dlatego w Wielki Czwartek - dzień odwiedzin dusz - nie wolno było piec chleba;
    można by niechcący zrobić krzywdę jakiejś duszy. Dusze są wprawdzie dobre, ale
    męczone w piecu mogłyby zechcieć zemścić się za swoje cierpienia. Biada takiemu
    gospodarstwu! Pola będą puste i pusta komora. Więc nie pieczono chleba w Wielki
    Czwartek. Jeśli zaś koniecznie trzeba było napalić w piecu, to aby przebłagać dusze
    za naruszenie ich spokoju, należało niezwłocznie dać na mszę św. i już w ciągu
    całego roku w dni czwartkowe wystrzegać się pieczenia chleba.
 Poza piecem dusze najchętniej przebywały na rozstajach dróg, na miedzach i na wszelkich
    innych terenach granicznych. I tak jak dzisiaj palimy na mogiłach świeczki i znicze, tak
    do niedawna w miejscach granicznych w dnie poświęcone zmarłym, a więc i w Wielki
    Czwartek, palono ogniska. Najczęściej można je było spotkać na rozstajach dróg, pod
    kapliczkami - Bożymi Mękami, pod krzyżami. Jeśli krzyż spróchniał i trzeba było
    zastąpić go nowym, to zmurszałe szczątki starego palono na rozstajach w Wielki
    Czwartek.
 Dzień dobiegał końca. Ludzie udawali się na spoczynek. Pełni wrażeń zasypiali
    mając pod powiekami barwne plamy układające się w kształt obrazów z dopiero co
    minionego dnia. Ludzie zasnęli jak Apostołowie, choć Jezus kazał im czuwać. A On
    modlił się w Ogrójcu.
 Fragment książki Ewy Ferenc „Polskie tradycje świąteczne”
 Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha Sp. z o. o. Poznań 2000
 
 
 Wielki Piątek
 
 To najsmutniejszy dzień w roku. Chrystus skonał po długich mękach i śmierć
    zatriumfowała. Śmierć, czyli zło. Dzwony milczą. Nawet i one nie płoszą demonów.
    Znikąd ratunku. Nie ma gdzie się schronić. Człowiek zdany jest na pastwę szatana.
 Tak przeżywano ten dzień jeszcze niedawno, stąd czarny kolor szat. Dziś akcentuje się
    przede wszystkim męczeńską śmierć Zbawiciela, stąd obecnie czerwony kolor szat
    liturgicznych.
 Każdy, kto tylko mógł, wstępował do kościoła choć na chwilę, by z nadzieją
    popatrzeć na osłonięty krzyż, by czuwać u grobu Pana wraz ze stojącą na baczność
    strażą. „Gdziekolwiek zaś przed pałacami lub w koszarach - pisał ks. Kitowicz -
    stały szyldwachy żołnierskie, wszędzie przez ten czas mieli karabiny rurami na dół a
    kolbami do góry obrócone i żaden bęben żołnierski lub kapela po ten czas nie dala
    się słyszeć, stosując się do smutku kościelnego..."
 Groby Chrystusa to prawdziwie polska tradycja. Czuwające przy nich „szyldwachy"
    nie zawsze były żołnierskie. Często wartę pełnili strażacy w Chełmach na tę
    okoliczność tak wypolerowanych, że lśniły jak lustro. Miejsce u grobu Pańskiego
    zajmowali też przedstawiciele cechów rzemieślniczych. W okresie międzywojennym „...u
    grobu stali młodzieńcy z prawdziwymi karabinami. Karabiny dostali państwowe" -
    wspominał pewien starszy człowiek. Zwyczaj zaciągania wart przy grobie Chrystusa
    przetrwał do naszych czasów.
 Wygląd grobów Pańskich ok. połowy XVIII w. był następujący: „Groby robione były
    w formę rozmaitą, stosowną do jakiej historyi z Pisma Świętego Starego lub Nowego
    Testamentu wyjętej. Na przykład: reprezentowały Abrahama patryjarchę, syna swego
    Izaaka na ofiarę Bogu zabić chcącego, albo Józefa patryjarchę od braci swoich do
    studni wpuszczanego, albo Daniela proroka w jamie między lwami zostającego, albo
    Jonasza, którego wieloryb połyka paszczęką swoją itp. Z Nowego Testamentu: Górę
    Kalwaryjską z zawieszonym na krzyżu Chrystusem, z żołnierzami, którzy Go krzyżowali
    i tłumem żydo-stwa, którzy się temu krzyżowaniu przypatrywali; skalę, w której
    grób był wycięty i w której ciało Chrystusa było złożone, z żołnierzami na
    straży grobu postawionymi, śpiącymi, albo też inną jaką tajemnicę Męki lub
    Zmartwychwstania Chrystusowego. Po niektórych kościołach takowe wyobrażenia były
    ruchome. Lwy błyskały oczami szklanymi, kolorami iskrzącymi się i światłem z tylu
    napuszczonymi, wachlowały jęzorami z paszczęk wywieszonymi. Morze bałwany swoje
    miotało, Longin siedzący na koniu zbliżał się do boku Chrystusowego z włócznią.
    Maryje, stojące pod krzyżem, ręce do oczów z chustkami podnosiły i jakoby zemdlone na
    dół opuszczały. W osobie albo - właściwie mówiąc - w wizerunku osoby, która była
    treścią historyi i argumentem, wyrżnięta była dziura okrągła w piersiach lub w boku
    tak wielka jak Hostyja, przez którą dziurę widzieć się dawała sama tylko Hostyja w
    monstrancji będąca, za taż osobą na postumencie postawionej. Ozdabiano te groby
    rzeźbą, malowaniem, arkadami w głęboką perspektywę ułożonymi, światłem
    rzęsistym lamp ukrytych i świec oświeconymi, a po bokach i z frontu kobiercami i
    szpalerami obslaniali, przesadzając się jedni nad drugich w ozdobności grobów..."
 W całym tym opisie nie ma mowy o kwiatach, bez których dzisiaj trudno wyobrazić sobie
    grób Jezusa. „...Pijarowie warszawscy nie stroili grobu z historyi, tylko wystawiwszy
    Sanctissimum na ołtarzu wielkim, dostatkiem świec woskowych białych w pewnej symetryi
    tak na ołtarzu, jako też [gradusach] stopniach jego nastawiali..."
 Dzisiaj gipsowa albo drewniana figura zmarłego Jezusa spoczywa w stylizowanej grocie,
    wypełnionej cynerariami o pastelowych barwach. Bywają też inne kwiaty. Jest warta:
    młodzież, strażacy, przedstawiciele cechów. Ludzie przychodzą odwiedzać grób tak
    jak dawniej, chociaż jego wygląd jest, być może, mniej atrakcyjny niż za Augusta III:
    „Groby obchodzili duchowni wszelakiego gatunku: biskupi, prałaci, kanonicy, księża
    świeccy, zakonnicy parami, świeccy ludzie:
 senatorowie, rozmaitej rangi szlachta, panowie i panie w kompaniach zebranych, albo też w
    domowych familiach lub pojedynczo, jak się komu podobało, jedni pieszo, drudzy karetami.
    Konwiktorowie [uczniowie mieszkający w kolegium szkolnym] pijarscy, jezuiccy i
    teatyńscy, obchodzili z osobna każde zgromadzenie pod dozorem i asystencyją swoich
    profesorów.
 W każdym kościele na wniściu do grobu siedziały panienki albo i damy wyższej rangi z
    tacami srebrnymi, kwestujące jałmużnę od przechodzących na pożytek tego kościoła,
    w którym takową kwestę czyniły. Nie wolały one na nikogo o jałmużnę usty swemi,
    ale tylko brzękiem tacy o ławkę trąconej, i czym kto znaczniejszy lub lepiej ubrany
    przechodził, tym większy brzęk na niego czyniły. Urodziwe kwestarki zazwyczaj więcej
    ukwestowały niż te, którym na urodzie schodziło, przez wrodzoną ku urodzie
    skłonność nawet w pobożnej szczodrobliwości. Przy niektórych grobach prócz
    kwestarek, wyżej wyrażonych, stawały z jakową relikwią do całowania ludowi, na stole
    obrusem, kobiercem i świecami przyozdobionym wystawioną, osoby zakonne, klerycy lub
    braciszkowie. Na gradusie [stopniu] przy takim stole położona była taca, na którą
    przystępujący do całowania relikwij wrzucali jaki pieniądz podług woli swojej;
    szeląg, grosz albo trojak, albo szostak bity, który miał w sobie waloru dwanaście
    groszy miedzianych i szelągów dwa. Przed każdym także grobem, na kobiercu na ziemi
    rozpostartym leżał krucyfiks z tacą w końcu postawioną, na którą całujący
    krucyfiks rzucali podobnież jako wyżej pieniądze, a jeżeli gdzie nie było tacy pod
    krucyfiksem, rzucali je na kobierzec. Oprócz kwestarek i kwestarzów miejscowych każdego
    kościoła, stawali obcy i obce od różnych bractw lub szpitalów po kruchtach i po
    różnych miejscach kościoła, na linii do grobu prowadzącej.
 Obchodzenie grobów zaczynało się od godziny pierwszej po południu i trwało do
    północka, a to tylko po wielkich miastach, gdzie się znajduje wielość kościołów i
    ludu. Za dnia obchodzili groby panowie i panie, w nocy służebna czeladź, której się
    razem z państwem obchodzić nie dostało [...]
 August III, lubo był pan wielce pobożny i więcej jeszcze pobożną od niego była
    królowa, grobów jednak nie obchodzili. Sama królowa kiedy bywała w Polszcze, wraz z
    mężem królem, z synami i córkami bywała na nabożeństwie wielkopiątkowym w
    kościele farnym kolegiackim św. Jana. Tam po zaprowadzeniu Chrystusa Pana do grobu,
    pomodliwszy się nieco królestwo powracali z familią swoją do pałacu. Po obiedzie
    królowa z córkami przyjeżdżała znowu do tejże fary, gdzie przykładnym
    nabożeństwem odklęczawszy godzinę przed grobem, powracała do pałacu a czasem
    nawiedzała te groby: u Reformatów, u panien Sakramentek, u Karmelitanek i u Wizytek.
 Gdy zaś umarła w Saksonii a sam król podczas siedmioletniej wojny z Prusakiem mieszkał
    przez ten czas w Warszawie, grobów nie odwiedzał, jako się wyżej rzekło, tylko u
    Augustyjanów o godz. 5 po pół. bywał na lamentacyjach, które wyborną sztuką
    muzyczną śpiewali jego nadworni śpiewacy i śpiewaczki z pomocą rozmaitych
    instrumentów. Warta postawiona u wszystkich drzwi kościelnych dla trzymania tłoku, nie
    puszczała tylko dystyngowańszych i tych poty tylko, póki się kościół nie
    zagęścił. Król raz uklęknąwszy na pulpicie modlił się nieporuszony i wlepiony w
    Sanctissimum przez całą kantatę".
 Na wsi Wielki Piątek był dniem bardziej przejmującym grozą i smutkiem niż w mieście.
    Chrystus opuścił swoje stworzenie, panoszyło się zło. Należało bardzo uważać, by
    niechcący nie wpuścić w obejście czarownicy. Taka ledwie spojrzawszy na dzieciaka,
    zaraz zadałaby chorobę. A nie daj Bóg, by weszła do chlewa! Wszystkie wieprzki
    padną... Ileż szkody może narobić taka baba! Gdyby nie zauważona przez gospodarzy,
    wśliznęła się do obory, przeciągnęła lejcami po grzbiecie krowy, to już po mleku,
    nie byłoby go przez cały rok. Oj, denerwowały się gospodynie w tym dniu. Tyle miały
    do zrobienia, a musiały zaprzątać sobie głowę babą przeklętą! A nie wpuścić
    nikogo - też źle. Wielu dziadów proszalnych snuło się tego dnia gościńcem i
    rozchodziło po opłotkach. Odmowę jałmużny uczciwemu człowiekowi w dzień Męki Pana
    traktowano jako ciężki grzech. Ale jak było poznać dobrego, takiego, co to pomodli
    się do Boga i Najświętszej Panienki w imieniu zapracowanej gospodyni z wdzięczności
    za kawałek chleba, jajko czy groszaka? Uczciwy mówił: Niech będzie pochwalony Jezus
    Chrystus. To święte imię przechodziło tylko przez poczciwe usta. Ale cwana baba mogła
    stanąwszy przy plocie wymamrotać: Niech będzie pochwalony... i zawiesić glos. I kogo
    ona chwaliła, dobrego czy złego? Tylko ona to wiedziała. O straszny dzień, ciągnie
    się bez końca!
 Starsi nic nie jedli. Tylko dzieci dostawały po pajdzie chleba. Niektóre gospodynie już
    wcześniej (w Wielki Czwartek i Piątek nie wolno rozpalać ognia w piecu chlebowym)
    upiekły praczliczki z mąki i wody, potrawę w sam raz na wielki post. Równie postne
    były plaskury - cieniutkie placuszki na wodzie z szafranem. Plaskury przygotowywali tylko
    bogatsi, bo szafran był drogi, specjalnie na Wielki Piątek; wisiały w płóciennym
    worku w komorze od kilku dni. Gdyby w Wielki Piątek cokolwiek pieczono w piecu w
    którejkolwiek chacie, cala wieś skazana byłaby na głód z powodu suszy. Odwrócić tę
    klęskę mogło tylko moczenie w stawie dzieżki tej gospodyni, która złamała zakaz.
 W Wielki Piątek umarł Chrystus. W każdej sadybie i w każdym ludzkim sercu powinna być
    żałoba. Kiedy umiera ktoś z domowników, to też zasłania się lustra, nie wolno się
    czesać, nie wolno zabijać zwierząt, i nie wolno piec chleba. Trzeba natomiast, na
    pamiątkę Męki Chrystusowej, lekko uderzyć rózgą każde dziecko po kolei, od
    najstarszego do najmłodszego i wypowiadać przy tym: „Któryś za nas cierpiał rany,
    Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami". Symboliczną chłostę odbierali też
    czeladnicy z rąk swoich mistrzów.
 W wielu regionach Polski wierzono, że woda w rzekach i strumieniach w Wielki Piątek
    nabiera cudownych uzdrawiających mocy. Prowadzono więc chorych nad najbliższy brzeg i
    pomagano im obmyć umęczone ciało. A młode dziewczęta, które zawsze chciały podobać
    się chłopcom, biegły do wody wieczorem albo o wschodzie słońca święcie wierząc,
    że umycie liczka w tym dniu i o takiej właśnie porze zapewni cerze mleczną biel.
    Wracały zdyszane, do czoła przykleił się kosmyk mokrych włosów. Gospodarz wiedział
    gdzie były, więc spytał, czy jest rosa. To ważne, bo „jeśli w Wielki Piątek rosa -
    ładne będą prosa, a jeśli deszcz kropi - radujcie się chłopi!" Będzie urodzaj,
    stokrotnie wrócą się rzucone w rolę ziarna.
 Kto nie byt w kościele rano szedł wieczorem. Pod murami siedziały stare babki,
    żebrały i śpiewały żałośnie. Nie starczało im już sil do innej pracy, więc
    zarabiały modlitwą. Były mądre. Swoje życie już przeżyły. Ludzie szanowali je i
    nikt nie skąpił grosza. Były wśród nich i złe, jędzowate baby, ale takim,
    rozpoznawszy je, nikt nic nie dal.
 W kościele panowała cisza. Modlitewny szmer zawisł pod sklepieniem malowanym w srebrne
    gwiazdy. Jakaś starowina weszła do ławki, oparła o pulpit kij sękaty jak jej dłonie
    i z trudem ugiąwszy kolana, opadła w pełnej skruchy pozie. Po chwili podniosła
    brunatną twarz, po której płynęły łzy.
 ... Twoja główka krzywo zwisła, toćbych ją podparła,
 Krwią pociekła Ci po liczku, toćbych ją otarła,
 Picia chcesz, picia bych Ci dala,
 Jeno nie Iza sięgnąć Twego świętego ciała...
 
 Fragment książki Ewy Ferenc
    „Polskie tradycje świąteczne" Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha Sp. z o. o.
    Poznań 2000 
 Triduum PaschalneKatarzyna Czarnecka
 
 Obchody Paschalnego Triduum Męki i Zmartwychwstania Pańskiego rozpoczynają się
    wieczorną mszą świętą Wieczerzy Pańskiej, celebrowaną w Wielki Czwartek, kończą
    zaś — nabożeństwem nieszporów, odprawianym w Niedzielę Wielkanocną. Nazwy Triduum
    Paschalne używa się od 1929 roku; wcześniej mówiono o Triduum Sacrum . Łacińskie
    słowo triduum oznacza dokładnie 'trzy dni'. Tradycja Kościoła rzymskokatolickiego
    pozwala jednakże rozumieć triduum również jako trzy fazy misterium Odkupienia. Etap
    pierwszy to pożegnalna uczta, zwana Ostatnią Wieczerzą, oraz zapowiedź ofiary; etap
    drugi — wydarzenia Wielkiego Piątku, zakończone śmiercią Chrystusa na krzyżu;
    część trzecia — spoczynek w grobie i cud zmartwychwstania. Nie jest to już okres
    przygotowania, lecz czas bezpośredniego uczestnictwa w celebracji świąt.
 Chrześcijańskie Święta Wielkanocne nawiązują do Paschy — największych
    uroczystości religii żydowskiej. Odpowiednikiem aramejskiego słowa pascha jest w
    języku hebrajskim nazwa pesach, bliska znaczeniowo polskiemu wyrazowi przejście. W
    okresie przed ukształtowaniem się narodu izraelskiego ludy pogańskie obchodziły na
    wiosnę święto pasterskie. Zgodnie z wierzeniami ludowymi zabijano wówczas zwierzę i
    jego krwią skraplano namioty, aby zachować najbliższych i dobytek od wpływu złych
    mocy. Następująca później uczta miała pogłębić więź rodzinną. Podczas posiłku
    należało całkowicie spożyć odpowiednio przyrządzone zwierzę — symbol życia;
    żadna jego cząstka nie powinna dostać się wrogim demonom. Święto to zyskało w
    Izraelu nową treść teologiczną: upamiętniało ocalenie Izraelitów od ostatniej
    spośród plag egipskich (czyli śmierci pierworodnych synów i zwierząt) oraz wyjście
    narodu pod wodzą Mojżesza z niewoli egipskiej. Opis pierwszego z tych wydarzeń, zawarty
    w Starym Testamencie, uwypukla podobieństwo do dawniejszych praktyk: „Mojżesz zwołał
    wszystkich starszych Izraela i rzekł do nich: "Odłączcie i weźcie baranka dla
    waszych rodzin i zabijcie jako paschę. Weźcie gałązkę hizopu i zanurzcie ją we krwi,
    która jest w naczyniu, i krwią z naczynia skropcie próg i oba odrzwia. Aż do rana nie
    powinien nikt z was wychodzić przed drzwi swego domu. A gdy Pan będzie przechodził, aby
    porazić Egipcjan, a zobaczy krew na progu i na odrzwiach, to ominie Pan takie drzwi i nie
    pozwoli Niszczycielowi wejść do tych domów, aby [was] zabijał»" (Wj 12,21-23).
    Dowodem Bożej opieki było również cudowne przejście przez Morze Czerwone. Ranga
    pierwotnego święta pasterskiego wzrosła zatem znacznie po przyjęciu go przez Żydów i
    nadaniu mu nowej interpretacji. Uroczystość tę obchodzono już nie tylko w gronie
    rodzinnym — potężny tłum pielgrzymów wędrował do świątyni, w której zabijano
    rytualnego baranka. Ucztę paschalną przygotowywano następnie w kręgach rodziny,
    niekiedy i znajomych. Zgodnie z odwieczną tradycją Paschę świętowano 14 dnia
    miesiąca Nissan, a zatem w dniu wiosennej pełni księżyca. Moment ten istotny jest
    również dla chrześcijan: początkowo termin świąt nie był ustabilizowany,
    ostatecznie jednak ustalono, że Wielkanoc przypada zawsze w niedzielę po pierwszej
    wiosennej pełni. Jako tzw. święto ruchome, związane z kalendarzem astronomicznym,
    Wielkanoc obchodzona bywa w okresie między 22 marca a 25 kwietnia.
 Najstarsze wiadomości o rodzeniu się ceremonii Triduum Paschalnego pochodzą z zapisków
    Egerii (albo Eterii), pobożnej niewiasty z Galii lub Hiszpanii, która to kobieta w IV
    wieku pielgrzymowała do miejsc świętych w Palestynie. Obowiązujące współcześnie
    przepisy liturgiczne zostały unormowane listem apostolskim papieża Pawła VI,
    opublikowanym 14 lutego 1969 roku (treści papieskiego tekstu pt. Mysterii paschalis
    celebrationem czyli Obchodzenie Misterium Paschalnego przypomniała w roku 1988
    Kongregacja Kultu Bożego). Przeżycia Triduum Paschalnego stanowią jedną rozbudowaną
    całość; podkreślają one związek śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.
 
 Fragment książki „Wielkanoc w
    polskiej kulturze” Wydawnictwo „W drodze” Poznań 1997 Copyright by Katarzyna
    Czarnecka, 1997 
 Dyngusowe biczowanieRoman Landowski
 
 Dyngusowe biczowanie zaczynano już w Wielki Piątek, ale
    raczej w kręgu najbliższej rodziny. Żona chłostnęła symboliczną rózgą męża, a
    dzieci otrzymywały czasem niezłe lanie - niby „wypłatę" za cały rok. Jeszcze
    gdzieś w początkach XVIII wieku widziano w pomorskich miastach kapturowych biczowników
    i jękliwe płaczki.
 Dzień Bożej męki na Kaszubach zwano Płaczebogiem. Jest to
    dzień ścisłego postu, który dawniej przeżywano koniecznie o suchym chlebie i wodzie
    tylko. W ten dzień czyniono też ostatnie przedświąteczne porządki. Krótko przed
    wschodem słońca - i wyłącznie o tej tylko porze - zamiatano izby, a śmieci wyrzucano
    za ogrodzenie domostwa. Tylko takie wysprzątanie domu zapewniało czystość na święta.
 W Wielki Piątek milkły dzwony, a w użycie wchodziły
    drewniane kołatki zwane klekotkami. Męska młodzież obchodziła wieś, klekocząc albo
    jeszcze głośniej terkocząc obrotowymi sznurami, by ogłosić wszystkim wielka
    żałobę. Zamiar był zacny, lecz towarzysząca mu na ogół wrzawa daleka była od
    smutku.
 Wygaszano w domach paleniska, a rozpalano je ponownie w
    sobotę. Służyły temu rozżarzone węgielki drzewne, przynoszone z ognisk, które
    palono na rozstajach dróg. Najwłaściwszy dla podtrzymania obrzędowego ognia był
    szakłak ciernisty. Jego tlącą gałązką wzniecano na nowo domowe ognisko pod kuchenną
    płytą. Po rozpaleniu ognia, na drzwiach chałup i stajni drzewnym węglem znaczono
    czarne krzyże - na pomyślność i na pamiątkę męki Chrystusa. Przez tak znaczone
    drzwi nie miały dostępu żadne złe moce.
 
 Fragment książki Romana Landowskiego
    „Dawnych obyczajów rok cały. Miedzy wiarą, tradycją i obrzędem” Wydawnictwo
    „Bernardinum” Pelplin 2000 
 Wielka Sobota      W Wielką Sobotę
    gospodynie miały dużo pracy, gospodarze też. Babska to rzecz przygotować święcone.
    Na południe musiało być gotowe. Od świtu wszyscy się krzątali. Gospodynie z córkami
    zamykały się w izbie; piekły baby. Wielka to sztuka, bo baby musiały być ogromne,
    doskonale wyrośnięte, pulchne i lukrowane.Najważniejsze, aby kiedy ciasto rośnie, żaden
    chłop drzwi nie otworzył, bo przeciąg mógłby zawiać ciasto, a takie już niechybnie
    opadnie. Strata byłaby wielka: garniec przedniej mąki, kopa jaj, dwie kwaterki
    najlepszej śmietanki; cukru, rodzynek, masła i wanilii też niemało. Dzieża pełna
    lśniącego ciasta, starannie opatulona lnianym obrusem stała na zapiecku, w cieple.
    Minęło trochę czasu, zanim wytrawna gospodyni uznała, że już można nakładać je do
    foremek, do ponownego rośnięcia. Na koniec dwanaście razy nakłuła każdą palcem i
    wsuwała do ciepłego pieca. Najładniejsza baba będzie na święcone.
 Podczas gdy ciasto rosło, dziewczęta krasiły
    jajka. Na piecu w jednym garnczku warzyły się łupiny od cebuli, w drugim młode żyto,
    w trzecim „brezylię" - korzeń farbiarski o głębokim granatowym odcieniu, w
    jeszcze innym korę dębową. Dziewczęta zasiadły przy okienku, postawiły przed sobą
    czarkę roztopionego wosku. Każda trzymała w ręce ostro zastrugany patyczek i maczając
    go w wosku, pokrywała powierzchnię jajka we wzór, jakiego nauczyły ją matka i babka.
    Dodawała też coś od siebie. Poznać było po pisance, kto ją malował: Kurpianka,
    Kaszubka czy panna z Cieszyna. Dziewczyna pokrywała jajko woskiem pierwszy raz i
    zanurzyła w żółtym barwniku. Po wyschnięciu pokrywała woskiem to, co miało
    pozostać żółte i wkładała jajko do garnczka z innym kolorem. I tak wiele razy, aż
    osiągała taki wzór, o jakim myślała. Wreszcie lekko natłuszczała skorupkę, by
    nadać jej połysk. Na Wielkanoc szykowała całą miskę takich pięknych jajek. Bo
    gdzieżby Wielkanoc, wiosenne święta, mogły obyć się bez tego symbolu życia! Na
    Podolu, wśród barwnych kraszanek, kilka wyróżniało się czernią i bielą; zdobione
    były tylko tymi dwoma kolorami i rysunkiem podobnym do greckiego meandra, wyrażającym
    ruch fal - nieskończoność. Wzór ten obiegał skorupkę wielokrotnie, a jego początek
    łączył się z końcem. Motyw ten zwano „śmiertelnym", a zdobione w ten sposób
    pisanki przechowywano od świąt do świąt, by w razie zgonu w rodzinie włożyć je
    umarłemu do trumny.
 Na kraszankach w innych regionach Polski spotkać
    można było jodełki, jelenie, wiatraczki, róże i wiele innych motywów, a wszystkie
    coś znaczące. Dzisiaj już trudno odczytać ich symbolikę.
 Baby prawie gotowe, pisanki też, trzeba było jeszcze
    przygotować „paskę". Wypiekano ją z razowej mąki: pszennej, żytniej albo
    gryczanej, co kto lubił albo miał. Pulchność brała się częściowo z drożdży, a
    częściowo z zakwasu. Smarowano ją po wierzchu słoniną i ozdabiano krzyżem z ciasta.
    Niekiedy paska przypominała kołacz weselny, tak pokrywały ją roje ptaszków, szeregi
    kwiatów. Paska była smaczniejsza, kiedy gospodyni dodała do niej szafranu, imbiru lub
    liści bobkowych. Kiedy gospodyni piekła paskę, gospodarzowi nie wolno było zaglądać
    do dzieży ani tym bardziej do pieca, boby mu wąsy posiwiały. W ogóle wielkosobotnie
    zajęcia przy kuchni to nie męska sprawa. Ale gospodarzowi też nie brakowało pracy;
    musiał dać żywinie świeżą podściółkę, urżnąć sieczki na trzy dni, narwać
    królikom mleczu, a wieprzkom pokrzywy. Jeśli chłop z synami zgłodnieli, zaglądali w
    okienną szybę, a zdenerwowana gospodyni podawała im przez szparkę kilka placków z
    paskowego ciasta. Gospodarz jadł i szedł dalej oprzątać. Chłopcy biegli z nim w pole
    i tam, ukręciwszy kawałek bułeczki rzucali w ziemię wołając:
 Kąkolu, kąkolu, nie lataj po polu.
 Tylko po pańskim, albo po żydowskim!
 Kobiety miały zajęcie przy szykowaniu świątecznego
    jadła, gospodarz oprzątal, a parobczaki dokazywali; urządzali pogrzeb żurowi. Wszak
    koniec postu za kilka godzin. Żur... Jadano go niemal codziennie przez ostatnich
    czterdzieści pięć dni. Zbrzydł wszystkim już niepomiernie. Bywało że, któryś z
    chłopców przyniósł stary szkopek z resztką starego żuru i znęcał się nad nic nie
    winną zupą. Nasiusiał do niej, napluł, dołożył gnoju i hajda z tym paskudztwem na
    wieś! Biada chałupie, w której młode panny właśnie teraz krasiły pisanki;
    wysmarowano im cale drzwi, jeszcze i próg zachlapano plugastwem! Już było tak czysto, a
    tu nowa robota. O, hultaje! Poczekajcie, jeszcze się wam dostanie! A oni, nic sobie z
    babskich lamentów nie robiąc, pozostawioną w szkopku resztę żuru uroczyście
    pogrzebali pod płotem. Ale i dziewczyny często bywały nie lepsze. Niechby się
    nawinął pod ręką jaki parobek, a już one „przypadkowo" oblewały go garnkiem
    żuru albo pomyj.
 Zdarzały się przypadki odwetu i na śledziach. Młódź
    wieszała śledzia na drzewie, „karząc go niby za to, że przez sześć niedziel
    panował nad mięsem, morząc żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim".
 Przychodziła wreszcie ta godzina, o której z każdej
    chaty wychodziła kobieta z koszem pełnym jadła przyszykowanego do poświęcenia. W
    koszu musiały być: chleb albo jego świąteczna odmiana - paska, sól, pisanki, szynka,
    kiełbasa, chrzan, masło, ser, lukrowana drożdżowa baba, kołacze, strucle, mazurki -
    słowem cale paradne, świąteczne jadło. Jego rodzaj i ilość zależały od
    zamożności gospodarzy. Wszystko było pięknie ułożone na białym lnianym płótnie,
    przybrane zielonym bukszpanem, błękitnie rozkwitłym barwinkiem, baźkami, leszczyną.
 Pod kościół przychodzili też gospodarze. Wreszcie mogli
    zobaczyć owoc trudu żoninych rąk. Niektórzy liczyli, ile przypalonych chlebów
    przyniesiono pod kościół. Jeżeli więcej niż dwadzieścia cztery, zapowiadano, że
    lato będzie skwarne. Bywało, że młoda, niedoświadczona gospodyni przyniosła paskę
    popękaną, źle wyrośniętą: wstyd to przed całą wsią, a i zła wróżba dla
    przyszłości rodziny. Oby nie zapowiadała takich zbiorów, jak jej wygląd.
 Babska gromada rozgadywała się jak na targowisku. A trzeba
    było zamilknąć, bo z kościoła wychodzili ministranci, a za nimi ksiądz w białej
    komży. Ministranci nieśli naczynie z wodą święconą i kropidło. Ksiądz półgłosem
    odmawiał modlitwę, później kropidłem czynił znak krzyża. Krople wody wsiąkały w
    chleby i spływały po skorupkach jajek w koszykach bliżej stojących kobiet. To dobrze.
    Kościół pobłogosławił to, co niezbędne ciału - pożywienie, by poszło ludziom na
    zdrowie i dało siły do modlitwy i do pracy. Ciało dane jest od Boga, i Chrystus miał
    ludzkie ciało, więc jakże pełna dostojeństwa powinna być nasza ziemska powłoka!
    Ziemskie ciało ziemskiego potrzebuje pokarmu. Jezus po Zmartwychwstaniu, chcąc
    przekonać uczniów, że jest żywym człowiekiem, jadł miód i rybę.
 Święconkę odstawiano do jutra. Po rezurekcji domownicy
    rozpoczynali uroczyste śniadanie od dzielenia się, tym co poświęcone. Zaczynali od jaj
    i chleba. Legenda mówi, że kiedy Herod rozkazał pozabijać dzieciątka, Matka Boska
    pozostała w Betlejem. Żydzi złapali ją i męczyli, chcąc dowiedzieć się, gdzie
    ukryła swojego Synka. Tymczasem malutki Pan Jezus schronił się w chacie ubogiej
    kobiety. Ta, obawiając się o życie Chłopięcia, skroiła przylepkę od chleba,
    wydrążyła go i tam ukryła Dzieciątko. Potem Jezus, chcąc zmienić kryjówkę,
    wybiegł na podwórze, a kury, aby ratować Jezusa, zagrzebały Go w trociny i osłoniły
    skrzydłami. Na koniec wieprzki wyryły w ziemi norę, aby Zbawiciel mógł się tam
    schronić. Na pamiątkę tych wydarzeń w koszu ze święconką jest chleb, jaja i
    słonina. Rano święcił ksiądz wodę, w południe pokarmy, a wieczorem - ogień.
 Tak było kiedyś; dzisiaj święci się ogień i wodę
    wieczorem, podczas uroczystego obchodu wigilii paschalnej. Wodę odnowiono, a jakżeby
    drugi żywioł i wierny przyjaciel człowieka - ogień - mógł pozostać nieczysty?
 Najpierw trzeba było wygasić stare skry w piecach,
    piecykach i pod kuchniami. Żyłeś, ogniu, cały rok, to dla ciebie dość! Napatrzyłeś
    się ludzkiej biedy, codziennych kłopotów, nieobce ci kłótnie, awantury, a nawet
    bijatyki. Nie jesteś już czysty! Trzeba rozpalić cię od nowego, czystego źródła -
    od paschalu. Nie ma chaty, domu, pałacu, skąd nie ciągnęliby biedni, zamożni, bogaci,
    a każdy albo ze smolnymi szczapkami, albo ze świeczką woskową. Na nic zdawał się tu
    kaganek oliwny czy łojowy ogarek. Do przenoszenia nowego świętego ognia nadawały się
    tylko smolna szczapka albo świeczka z czystego wosku. Osłaniali parobczaki i dziewki
    nowy płomień; niedobrze, jeśli był wietrzny dzień i mocniejszy podmuch zmiótł
    wątły płomyczek. Trzeba wtedy pożyczyć nowego ognia od sąsiada. A co własny, to
    własny...
 We wszystkich chałupach wszystko było święte i nowe: ogień i
    woda, pobielane ściany i jadło, i serca ludzkie obmyte wielkopostną pokutą.
 
 Fragment książki Ewy Ferenc
    „Polskie tradycje świąteczne” Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha Sp. z o. o.
    Poznań 2000Copyright by Ewa Ferenc
 
 Jastrowa wodaRoman Landowski
 
 Poza obrzędem ognia Wielka Sobota w ludowej tradycji wyznaczała
    właściwe miejsce symbolowi wody. O północy dziewczęta wybierały się do
    najbliższego strumienia, by się w wodzie zanurzyć i nabrać jej do dzbana. Wracając do
    domu należało zachować całkowitą ciszę i nie było wolno się rozglądać. Wodzie
    takiej przypisywano lecznicze właściwości. Po umyciu nią twarzy zapewniała piękną
    cerę, usuwała piegi, a po wypłukaniu ust gwarantowała zanik bólu zębów. Wierzono w
    to na całym Pomorzu, szczególnie na Kociewiu. Na Kaszubach zażywano oczyszczających
    kąpieli w rzekach i strumieniach przed przygotowaniem się do wyjścia na rezurekcyjną
    mszę. Jastrową wodą obmywano się tutaj przed wschodem słońca, kiedy jej
    uzdrowieńcza moc była ponoć największa. O brzasku pędzono konie i bydło do
    najbliższego strumienia, bo o tej porze wielkanocna woda najskuteczniej chroniła żywy
    inwentarz przed chorobami całego roku.
 Lud wiedział, że woda to rzecz święta, pierwsza po
    chlebie, w tym pojęciu dosłownym jak i symbolicznym - to źródło cielesnej,
    psychicznej i duchowej siły oczyszczenia i odnowy. Jak ten dzień Zmartwychwstania
    Pańskiego.
 
 Fragment książki Romana Landowskiego
    „Dawnych obyczajów rok cały. Miedzy wiarą, tradycją i obrzędem” Wydawnictwo
    „Bernardinum” Pelplin 2000 
 Wielka Niedziela       „A pierwszego dnia
    po szabacie bardzo wczesnym rankiem, kiedy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała
    się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu" (J 20, l). Chrystusa już w
    nim nie było. Zmartwychwstał!Największy to i najwspanialszy dzień od chwili, gdy Bóg
    stworzył świat. Cały rok liturgiczny jest przygotowaniem i wznoszeniem się do tego
    dnia. Już pierwsze pokolenia chrześcijan uroczyście czciły pamiątkę Zmartwychwstania
    swojego Boskiego Mistrza.
 Wielkanoc jest świętem ruchomym. Wiadomo, że Chrystus
    powstał z grobu w nocy z soboty na niedzielę, ale nie można ustalić stałej daty. W
    przeszłości było to przyczyną licznych nieporozumień. Sprawą zajął się Sobór
    Nicejski w 325 r. Ustalił on, że odtąd Paschę chrześcijańską obchodzić się
    będzie w niedzielę przypadającą po pierwszej pełni księżyca, zaraz po zrównaniu
    wiosennym. Sobór zapomniał jednak podać obowiązującą datę zrównania wiosennego, co
    stało się powodem dalszych nieporozumień, przeciągających się aż po VII i VIII w.
    Jedni bowiem byli zwolennikami ustalenia jej na 18, inni na 21, a jeszcze inni na 25
    marca. Wreszcie za sprawą św. Bedy Czcigodnego i Karola Wielkiego przyjęto ostateczną
    wersję - 21 marca.
 Wielkanoc obchodzona jest więc od VII/VIII w. po
    dziś dzień w niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca; najwcześniejszy
    możliwy termin Wielkanocy przypada na 22 marca. Zdarzyło się to ostatnio w 1818 r.,
    ponownie zdarzy się w 2285 r. Najpóźniejszy możliwy termin - 25 kwietnia, ostatnio w
    1943 r., powtórzy się w 2038 r. Godzina zmartwychwstania Chrystusa pozostaje Bożą
    tajemnicą.
 
 REZUREKCJA       Na pamiątkę i ku
    czci tej osłoniętej nocą chwili na całej polskiej ziemi obchodzi się rezurekcję.
    Opis tej uroczystości w drugiej połowie XVIII w. daje nieoceniony ks. Kitowicz: „Rezurekcyja albo procesyja w Dzień Wielkanocny cum
    Sanctissimo z grobu wyjętego bywała taka, jaka jest i dzisiaj, trzy razy obchodząca
    dokoła po kościele wewnątrz albo dokoła kościoła po cmentarzu lub krużgankach
    kościelnych, według sposobności, jaka gdzie była. Zaczynała się ta procesyja w
    miastach wielkich zazwyczaj o godzinie północnej z soboty na niedzielę. Gdzie atoli
    byty katedry, zaczynała się w wieczór w sobotę o godzinie dziewiątej. Po wsiach i
    miasteczkach małych, do których parochij należały wsie, zaczynała się do dnia w
    niedzielę albo też na wschodzie słońca. Niemal wszędzie po wsiach i małych
    miasteczkach podczas tej uroczystości procesy! strzelano z moździerzów i z harmatek, z
    organków, tj. kilku lub kilkunastu rur w jedno łoże osadzonych, w jednym rzędzie
    żłobkowatym zapały mających, albo też z ręcznej strzelby, pod którą w niektórych
    miejscach stawali żołnierze, gdzie mieli konsystencyje [stali załogą], a gdzie nie
    było żołnierzy, mieszczankowie z różnych cechów lub na wsiach parobcy. A że ci
    ludzie wyćwiczeni w taktyce [mustrze wojskowej] częstokroć nie razem, lecz po jednemu
    lub po kilku wydali ognia, co się czasem i żołnierzom trafiało, przeto urosło
    przysłowie między myśliwymi kiedy w kniei gęsto do zwierza strzelano: strzelają jak
    na rezurekcyję. W Warszawie, kiedy król August III mieszkał, który zawsze asystował
    rezurekcyi z królową, lub sam jak kiedy znajdował się w kraju, zaczynała się
    rezurekcyja o godzinie ósmej wieczorem. Dra-banci [żołnierze z jego straży
    przybocznej] we dwa rzędy uszykowani, tył królewski sobą zasłaniając szli wraz z
    procesyja obok Sanctissimum, na którym baldekin nieśli senatorowie lub urzędnicy
    koronni orderowi. Skoro się ruszyła w kościele procesyja, altyleryja koronna w tyle
    kościoła farnego z harmat - na Gnojowej Górze zatoczonych -wydala ognia sto razy
    wciąż [raz po raz]. Że król August był wzrostu wielkiego i otyły, a ku końcowi
    panowania swego już był w podeszłym wieku, przeto ażeby się nie zanadto mordował
    troistym kościoła obchodzeniem, w obecności jego procesyja chodziła tylko raz; po
    innych kościołach warszawskich zaczęta rezurekcyja o godzinie jedenastej przed
    pótnockiem w kościele misjonarskim - ciągnęła się po kolei aż do świtania. Wielu
    było z pospólstwa, którzy mieli sobie za nabożeństwo biegać od kościoła do
    kościoła z jednej rezurekcyi na drugą. Najpunktualniejsi zaś byli w tym rodzaju
    dewocyi rzezimieszkowie, którzy mieszając się w ciżbę, kieszenie z pieniędzmi
    wyrzynali albo z nich zegarki, tabakierki lub chustki ludowi wyciągali. I choć kto
    poczuł takowe plądrowanie w swojej kieszeni, będąc niesiony ciżbą i ściśniony jak
    w prasie albo się mu nie mógł odjąć, albo też dosyć dokazał, kiedy krzykiem
    gwałtownym i wcześniejszym swojej kalety [sakiewki] zachwyceniem złodzieja
    odstraszył..."
 O nieszczęsny człowieku, który grzeszysz kradzieżą w takim
    dniu! Już Sobór Laterański IV (1215 r.) sankcjonując przyjętą wcześniej praktykę
    nakazywał, aby spowiadać się i przystępować do komuni świętej co roku, właśnie w
    okresie wielkanocnym, aby przyjąć zmartwychwstałego Jezusa czystem sercem.
 Ludzie długo czekali na tę chwilę - cztery tysiące lat.
    Ciśnie się ciżba do kościoła, a kościół, choćby i największy, nie mógł
    pomieścić wszystkich. Chrystus Pan znajdował się jeszcze w grobie. I każdy chciałby
    zobaczyć Jego powstanie z martwych. Tłum wstrzymał oddech i na dany znak czuwające
    przy grobie straże waliły się z wielkim łomotem na posadzkę. Dreszcz przeszywał
    obserwujących to widowisko, a później gromkie „Alleluja!" omal nie rozsadziło
    murów świątyni.
 Kiedy uformował się już orszak i procesja
    zaczęła wychodzić z kościoła, huk moździeży zagłuszał wszystko. W Tarnopolskiem
    chłopcy strzelali z kluczy: sypali do dziury saletrę, popychali ją gwoździem i
    trzymając klucz za sznurek, trzaskali nim o mur. Hałas był ogromny. Później zakazano
    tej zabawy ponieważ powodowała wiele wypadków.
 Po rezurekcji krewni, sąsiedzi, znajomi podchodzili do siebie,
    witając się słowami: „Chrystus zmartwychwstał", a powitany odpowiadał:
    „Zmartwychwstał prawdziwie". Składne sobie życzenia zdrowych, spokojnych
    świąt, tak jak dzisiaj. Tylko pszczelarze i bartnicy chyłkiem pomykali, aby nie być
    przez nikogo zagadniętym, bo: „W dzień Zmartwychwstania Pańskiego, ten kto się
    zajmuje pszczołami, powinien iść do spowiedzi i przyjąwszy komunię świętą, udać
    się z kościoła prosto do pszczelnika, przez drogę na nikogo nie patrząc i z nikim nie
    rozmawiając. Przyszedłszy na miejsce, trzeba natychmiast chuchnąć do każdego ula i do
    wylotu, obejść go wkoło do trzeciego razu, a tego roku pszczoły będą się roiły
    obficie". Niechże i te pracowite stworzenia owionie łaska Zmartwychwstałego. Niech
    Jego błogosławieństwo spocznie na całym dobytku; po powrocie z kościoła gospodarz
    obchodził całą zagrodę, kropiąc ją wodą poświęconą w Wielką Sobotę.
 Teraz można było zasiąść do wielkanocnego śniadania.
    Stół zasłano śnieżnobiałym obrusem. Od tego tła cudnie odbijały brązy wędlin i
    pieczywa, pstre mozaiki pisanek i głęboka zieleń bukszpanu czy modrookiego barwinka,
    które zdobiły wszystko: zwój kiełbasy, nos pieczonego prosięcia, szynkę, nadziewany
    wątróbką brzuszek kapłona, kawałki korzenchrzanu, baranki z masła, biało lukrowaną
    babę z rodzynkami, strucle z serem, kołacze z orzechami i paskę - wielkanocny pszenny
    chleb. Na ozdobnym talerzyku leżały pokrojone w ćwiartki jajka ze święconki. W
    ubogich domach stół nie był tak suto zastawiony, ale nawet w najbiedniejszych
    znajdowało się w tym dniu mięso, paska i kraszanki. Na dworze królewskim za czasów
    Władysława Jagiełły do wypiekania wielkanocnych strucli z serem zużywano 800 jaj,
    worek białej mąki i 3 kopy serów.
 We wszystkich domach śniadanie rozpoczynano od dzielenia
    się poświęconym jajkiem, częstowania się nawzajem tym niezwykłym produktem, który
    zawiera w sobie zaklęte życie. Wierzono, że skorupka też ma nadzwyczajną moc; chroni
    przed szczurami i myszami, dlatego warto ją rozkruszyć i porozsypywać po kątach izby,
    komory i sieni. Gospodyni sypała też garstkę za plot, na rolę. Niechże żytko rośnie
    wysoko i dźwiga ciężkie kłosy. Resztę skorupek obnoszono w otwartej dłoni wszędzie
    tam, gdzie chadzały kury. Miało przydać im to zdrowia a gospodyni jajek. Także kości
    ze święconego mięsa nie mogły się zmarnować. Dawano je domowym kotom myszolapkom i
    psom - wiernym stróżom. Przez najbliższy rok wścieklizna nie będzie się ich imać.
    Zgromadzona przy odświętnym stole rodzina z apetytem pałaszowała jadło, które
    gospodyni przygotowywała przez kilka dni. Roboty żadnej nie ma, tylko żywinę
    nakarmić, a i to zostało nagotowane poprzedniego dnia. Spokój, cisza. Za szybkami pola
    pokryły się zielonym kobiercem zbóż, drzewa obsypały pąkami nabrzmiałymi jak krople
    deszczu. Tylko patrzeć, jak zaczną pękać, odpadnie brązowa luseczka, która lśni w
    słońcu, i ukaże się z początku tylko strzępek liścia, ale z każdym dniem będzie
    nabierał dojrzalszych kształtów. Pod płotem agrest - ten zieleni się najprędzej.
    Jeszcze lipa szara, jeszcze na zagonkach pusto, a ten już zielony, ba, nie wiedzieć
    kiedy, wypuścił cienkie szypulki z kwiatkami. Ciągną do nich pszczoły i trzmiele.
    Cóż mają robić, kiedy snu zimowego już dość, głód doskwiera, a pożytku nijakiego
    jeszcze nie ma. Tylko ten agrest i leszczyna.
 Gospodarz usiadł na przyzbie i pyka z fajeczki. Obok niego
    gospodyni położyła spracowane dłonie na kolanach, plecami wsparła się o ciepłą od
    słońca, wybieloną ścianę chałupy. - Piękny ten świat Boży, kiedy po zimowej
    śmierci zmartwychwstaje nowy, czysty, nieskalany... Czy będzie rodzić? Czy pozwoli
    ludziom żyć w dostatku? - myśleli. I wydawało im się, że znają sposoby... sposoby
    na to, by pobudzić moc rodzenia przyrody. Czyż święta te nie upływały pod znakiem
    jajek? A jajo to życie zaklęte. Powiadano też, że Chrystus Pan powstał z grobu jako
    pisklę z jaja. Tak i wiosna przebiła się przez skorupę lodu.
 Zabawy z jajkami trwały przez całą Wielką Niedzielę. Po
    południu młodzież gromadziła się na tłuczenie jaj. O, to był prawdziwy hazard!
    Stukano pisanką o pisankę. Czyja wytrzymała i nie pękła, tej właściciel otrzymywał
    w nagrodę tę nie uszkodzoną kraszankę. Zawsze trafiło się jajko o wyjątkowo twardej
    skorupie. Takie przysporzyło temu, kto je trzymał w garści, całą kobiałkę jajek.
 O tym, że jajko ma niezwykłą moc, wiedzieli ludzie już
    co najmniej pięć tysięcy lat temu. Właśnie tyle lat liczą najstarsze pisanki ze
    znaleziska w Asharah. Występowały one w kulturach starożytnych Persów, Chińczyków i
    Fenicjan. Na ziemiach polskich znaleziono pisanki, które pochodzą z X w., ale możliwe,
    że ludność słowiańska znała je wcześniej. Pierwotnie pisanki były przedmiotem
    magicznym, służącym do obrony domostwa przed złymi duchami. Zakopywano je u wejścia
    do chaty, pod progiem, aby broniły wstępu złym mocom. Utrwalone na skorupie motywy
    służyły właśnie temu celowi.
 Malowanie jaj uważano za warunek istnienia świata i
    wierzono, że poniechanie tego zwyczaju sprowadzi katastrofę. Jednak w najbardziej
    powszechnym pojęciu jajko było symbolem cyklicznie odradzającego się życia, ukrytej
    siły witalnej, wielkich możliwości rozrodczych. Stąd głębokiej wymowy nabiera
    praktykowany w całej Polsce zwyczaj wzajemnego obdarowywania się kraszankami przez
    zakochanych. Czasem było i tak, że chłopak ofiarował dziewczynie pisankę, a ona mu
    dała własnoręcznie malowane jajko zawinięte w piękną chusteczkę, którą zawczasu
    umyślnie na tę okazję przygotowała.
 Spracowani ludzie odpoczywali na przyzbach. Teraz mieli czas, by
    przywitać wiosnę. Byli jej wdzięczni, że znowu przybyła, tak tęsknie wypatrywana
    przez całą długą zimę. W to niedzielne popołudnie dziewczęta przygotowały „nowe
    łatko", zwane też „gaikiem" - symbol wiosny. Był to pęk zielonych
    gałązek albo drzewko bogato przystrojone wstążkami i kwiatami z bibułki.
    „Gaik" musiał być kolorowy jak majowa łąka. Szedł przez wieś korowód
    odświętnie wystrojonych dziewuch (to drużki panny wiosny), niósł „nowe łatko"
    i śpiewał zatrzymując się przed każdą chatą. Dawniej dziewczętom towarzyszyli
    chłopcy, którzy nieśli „kurka" - uosobienie męskich, ognistych
    zapładniających sil. Czasem był to żywy, a dla spokoju upojony alkoholem, kogut, a
    częściej wyrzeźbiony z drewna lub ulepiony z gliny. Drewnianego albo glinianego
    wieziono na wózku pomalowanym na czerwono. „Kurek" objeżdżał całą wieś,
    szczególnie natarczywie dobijając się do tych chałup, w których były panny na
    wydaniu. Obwożeniu „kurka" towarzyszył śpiew:
 A i wy, dziewuchy,
 Zlożta po sześć groszy.
 Puścimy koguta do jednej kokoszy.
 Bo ten nasz kogucik
 Nie na darmo skoczy,
 Osiemnaście kurcząt od razu wypłoszy.
 A i wy, mateczki,
 Przykażcie swym córom,
 Żeby nie właziły do stodoły dziurą.
 Cielętom po siano,
 Krowom po zguniny,
 Dyngus ci to, dyngus, pani gospodyni.32
 
 Za taką śpiewkę dziewczęta dawały chłopcom pisanki.
    Pachnąca młodą zielenią Wielkanoc, czas radości, nowych nadziei i odpoczynku. A
    Chrystus Zmartwychwstały przebitą dłonią błogosławił strudzonym ludziom, pokornym
    zwierzętom i zapłodnionej glebie. Unosił rękę zupełnie tak jak na świętym obrazie
    w paradnej izbie.
 
 Fragment książki Ewy Ferenc
    „Polskie tradycje świąteczne” Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha Sp. z o. o.
    Poznań 2000Copyright by Ewa Ferenc
 
 Z rezurekcji na śniadanieRoman Landowski
       Owe uroczyste
    nabożeństwo, rozpowszechnione głównie w katolickich krajach słowiańskich, wywodzi
    się z średniowiecznych misterium pasyjnych. W Polsce rezurekcje, co z łacińskiego
    znaczy dosłownie zmartwychwstanie (resurrectio), wprowadzili bożogrobowcy-miechowici,
    czciciele męki Chrystusa i Jego zmartwychwstania, sprowadzeni z Jerozolimy do Miechowa
    koło 1163 roku. Pierwszy opis nabożeństwa rezurekcyjnego pochodzi z XIII wieku i
    znajduje się w księdze katedry płockiej i w tzw. Rytuale Piotrkowskim.Pozostałością widowiska misteryjnego są trzy niewiasty idące
    do grobu, a byli to przeważnie przebrani klerycy lub ministranci, które jakby
    wprowadzały wiernych do kościoła. Nabożeństwo rezurekcyjne zaczynało się o godz.
    22°°, a kończyło o północy, jak obecnie liturgia Wigilii Paschalnej w Wielką
    Sobotę. Dopiero potem ogłoszenie zmartwychwstania przy grobie, procesja i pierwsza msza
    święta przeniesione zostały na wczesny poranek Wielkiej Niedzieli.
 Ta okoliczność nie mogła pozostać obojętna na obyczaj
    ludowy. W niedzielę o najwcześniejszym świcie, między godziną 3 a 5, a na
    przedwiośniu to przecież jeszcze noc, męska młodzież urządzała po wsiach głośne
    przemarsze z bębnem, by zbudzić mieszkańców na rezurekcje. Zwyczaj ten był dość
    powszechny na całym Pomorzu, a na ziemi kociewskiej bębniono najgłośniej w Dąbrówce
    Starogardzkiej, Skórczu, Zblewie i Czarnej Wodzie, co potwierdziły badania Bożeny
    Stelmachowskiej. Hałaśliwe bicie w bęben miało przypominać grzmot i trzęsienie
    ziemi, bowiem wierzono, że zjawiska te towarzyszyły chwili otwarcia grobu i
    zmartwychwstaniu.
 Dawniej msza rezurekcyjna odbywała się dokładnie
    godzinę po wschodzie słońca. Przy sprzyjającej pogodzie tę poprzedzającą godzinę
    lud wykorzystywał na obserwację samego wschodu. Ludzie spieszyli na wzniesienie, by
    najlepiej dostrzec wynurzającą się słoneczną tarczę. Podobno wówczas pojawiał się
    nad nią baranek z chorągiewką.
 Na rezurekcję wszędzie spieszono tłumnie, a po mszy
    pozdrawiano się słowami Chrystus zmartwychwstał, a odpowiadano Prawdziwie
    zmartwychwstał, co pozostało do dziś w Kościele prawosławnym.
 Po powrocie z kościoła w domu następuje krzątanina wokół
    świątecznego śniadania, które w ten wyjątkowy dzień jest nieco spóźnione i
    najczęściej zastępuje wielkanocny obiad. Na Pomorzu w pierwszy dzień świąt obiadu
    raczej nie przygotowywano. Siadano do śniadania, które ciągnęło się do popołudnia.
    Obecnie także sprzyja temu domowa atmosfera, bowiem pierwsze święto - Wielka Niedziela
    spędzana jest w gronie rodziny.
  Fragment książki Romana
    Landowskiego „Dawnych obyczajów rok cały. Miedzy wiarą, tradycją i obrzędem”
    Wydawnictwo „Bernardinum” Pelplin 2000  |