Woda życia wypłynęła z boku Chrystusa po śmierci na krzyżu,
ale dopiero jej moc oczyszczania i odradzania życia ujawniła się w Wielkanoc. W
Poniedziałek Wielkanocny gospodarze skrapiali swe pola wodą święconą, aby Bóg
zachował je od gradobicia, powodzi, szkodników oraz zapewniał dobry urodzaj. W tym dniu
rozpoczynało się prawdziwe życie towarzyskie pełne zwyczajów, wróżb i wesołości,
w których dominowała woda - czyli „śmigus-dyngus". Pierwotnie słowo
„dyngus" oznaczało wykupywanie się jajkami lub innymi podarkami przed oblaniem
wodą. Niewykupienie się miało swe następstwa w postaci przymusowej
kąpieli.
„Śmigusem" określano dawniej uderzenie, smaganie brzozowymi lub
wierzbowymi witkami. Najczęściej smagano nimi dziewczęta i to tak długo, dopóki panna
się nie wykupiła (czyli dała „dynga").
Na ziemi żegocińskiej dziewczęta smagali chłopcy przebrani za Cyganów i
Cyganki. Z czasem te zwyczaje połączyły się w jeden zwany „śmigusem-dyngusem"
lub też „śmigurtem". W tym dniu zaczynało się więc powszechne polewanie.
Chłopcy i dorośli mężczyźni wylewali wiadra wody na dziewczęta i zamężne kobiety.
Najlepszym jednak celem były niezamężne dziewczęta, które choć przeciwko takim
kąpielom protestowały krzykiem, to gdyby nie zostały oblane, czułyby się
nieatrakcyjne, brzydsze, wręcz obrażone,
lednak konkurent „do ręki" zaledwie skrapiał swą wybrankę wodą kolońską.
Jeśli ktoś tego dnia wstał wcześniej niż pozostali domownicy, budził ich strumieniem
zimnej wody. Zdarzało się również i tak, że chłopcy, zakradłszy się na strych domu
z pełnymi wiadrami, wylewali całą ich zawartość na głowy wychodzących z izby
dziewcząt. |
Zacznijmy od tego, że tak
zwany lany poniedziałek na Pomorzu dawniej nie był znany. Polewanie się wodą jest
kolejnym „importem" obyczajowym po 1920 roku. Wcześniej, owszem, wzajemne
polewanie się wodą znane było na pomorskiej ziemi sporadycznie, i to wyłącznie w
północnych częściach, graniczących z nadmorskimi Kaszubami.
Żeby sobie wyjaśnić wszystko, należy najpierw
rozwiązać dziwne słowo w tytule. Ów szmaguster, germanizm głęboko zakorzeniony w
pomorskich gwarach, po niemiecku dosłownie znaczy wielkanocne skosztowanie albo
...trącanie czyli w oryginale Schmackostem (schmecken = skosztować, posmakować,
trącić + Ostern = Wielkanoc), co Pomorzanie przerobili na swój szmaguster. Stąd już
blisko do szmagania, smagania czy śmigania, co tłumaczy ogólnopolski śmigus.
Dzisiaj nie odróżnia się śmigusa od dyngusa, odnosząc
te zwyczaje niemal zawsze dla określenia tego samego lanego Poniedziałku Wielkanocnego.
Warto więc pośpieszyć z drugim wyjaśnieniem: dyngus, pochodzący od staronienieckiego
dingnus, dingnis, znaczy tyle co okup czy wykupne. W naszym konkretnym przypadku,
dotyczącym święta Zmartwychwstania, był to datek gospodyń dla chłopców, zwanych
wielkanocnymi kolędnikami, odwiedzających domy z odpowiednio przygotowanymi życzeniami
świątecznymi. Dopiero potem do tych odwiedzin dołączono starogermański lecz pogański
jeszcze zwyczaj oblewania się wodą - na znak radości po odejściu złej zimy.
Kościół wykorzystał ten moment, przypisując zwyczajowi symbol oczyszczającej mocy
wody, co na Pomorzu - o czym już wiemy -realizowane było przez zwyczaj wielkosobotnich
kąpieli nocnych w bieżącej wodzie.
„Wielkanocne trącenie" jest więc niczym innym jak
pamiątką po cierpieniach Chrystusa, szczególnie Jego biczowaniu i okaleczeniu cierniem.
A wiemy już przecież także, że do tego smagania przygotowywano się nawet tydzień
wcześniej. To już w Niedzielę Palmową chłopcy szli do lasu po brzozowe witki, by
przez tydzień moczone w wodzie nabrały sprężystości, a ciernisty szakłak i jałowiec
suszono, bo wyschnięte gałęzie bardziej kłuły. Tak przygotowaną „bożą
rózgą" w Poniedziałek Wielkanocny nękano dziewczęta. Był też czas na
chłopców, bo im się odwzajemniały dziewczęta w następny dzień, czyli trzecie
święto, bowiem niegdyś wtorek był jeszcze dniem świątecznym.
Pogańskie polewanie się wodą nie wszędzie się
przyjęło i dlatego dla odróżnienia wielkanocny zwyczaj zwano tam „zielonym
dyngusem" (bo z udziałem ulistnionych już rózeg) lub „suchym dyngusem" (bo
bez wody). Jedno jednak jest pewne: żeby pozostać w zgodzie z historią i chronologią
tradycji, zwyczaj ten zwać się winien na Pomorzu życzenia z rózgą, a może po prostu
niech pozostanie ów zakorzeniony niegdyś szmaguster?
Przed wielkanocnymi kolędnikami lub dyngownikami bądź
śmigusami, smigielcami, dziewczęta na ogół starannie zamykały wejścia na klucz. Ale
ci bardziej pomysłowi i wytrwali, często za zgoda rodziców dziewczyny lub po
przekupieniu jej brata, już w niedzielę wieczorem chowali się na jakimś strychu czy w
zapomnianej komórce, by przeczekać noc. O świcie zakradali się do sypialni i po
odrzuceniu pierzyny śmigali swoje upatrzone ofiary po nogach i innych odsłoniętych
nagościach. Wiele, nawet bardzo wiele, było przy tym krzyku i pisku.
Wśród starszej młodzieży śmigus był wyrazem zalotów.
Chłopcy wybierali się do domów swoich panien, bo powszechnie twierdzono, że kto
mocniej smaga, ten bardziej kocha. Chłosta trwała tak długo, aż dziewczyna się
uwolniła lub wykupiła datkiem wyrażonym w przyśpiewce:
Śmigu, śmigu po dyngusie
to są rany po Chrystusie
Dyngu, dyngus, aja aja,
nie chcę chleba, jeno jaja.
Niekiedy wykup dawała matka, żałując smaganą córkę.
Rózgowanie było dla dziewcząt karą za ich kuszenie i przesadną zalotność. Było
czasem wiele bólu, ale każda chciała zostać wychłostana. W przeciwnym razie
dziewczyna skazana była na wielki dyshonor, bo to znaczyło, że nie była godna niczyjej
uwagi. Żeby uniknąć takiej „zniewagi" niejedna brzydula sama sobie wychłostała
nogi, żeby wszyscy widzieli, że też ma swego adoratora.
Pieśni dyngusowych było wiele, dominowała jednak jedna,
ta najbardziej popularna, znana z mnogości odmian w całej Polsce. Na Pomorzu też
krążyło kilka wersji. Na Kociewiu w Dąbrówce recytowano pięć zwrotek przedzielonych
śpiewanym refrenem:
Dyngu, dyngu, po dyngusie,
chodzę ja tu po Chrystusie,
Chrystus zmartwychwstał,
każdemu po jajku dał
Najbardziej zbliżona do wersji ogólnopolskiej była
przyśpiewka wykonywana przez wielkanocnych kolędników w Tymawie. A brzmiała ona
następująco:
Przyszliśmy tu po dyngusie,
Powiemy wam o Chrystusie.
W Wielki Czwartek, w Wielki Piątek
Miał Pan Jezus wielki smutek.
Wielki smutek, wielkie rany,
My są wszyscy chrześcijany.
Wy dawajcie, co Bóg każe:
Pojajeczku i po parze.
Choćbyście nam mendel dali,
Bym wam bardzo dziękowali.
Zawsze przeważał ów symbol życia, jakim było jajko.
Obrotni dyngownicy chodząc po takiej kolędzie wielkanocnej zarobili niejeden mendel
barwnych jaj. Dlatego też to oni najchętniej uczestniczyli w zawodach jaj, bowiem mieli
ich wiele. Zabawa polegała na wzajemnym zderzaniu wierzchołkami jajko o jajko. Wygrywał
właściciel jajka nie uszkodzonego, zabierając to stłuczone.
W dzień następny zaczynało się wszystko od początku:
rewanżowały się dziewczęta, biczując chłopców. Mówią, że rewanż był zawsze
sroższy. „Boże rany" chłopcom goiły się nawet aż do Zielonych Świątek.
Fragment
książki Romana Landowskiego „Dawnych obyczajów rok cały. Miedzy wiarą, tradycją i
obrzędem” Wydawnictwo „Bernardinum” Pelplin 2000 |