AGATA TALASKA - "OPOWIADANIA MOJEGO DZIECIŃSTWA"

Agata Talaska - "Opowiadania mojego dzieciństwa".

    Agata Gajewska - Talaska urodziła się wychowała w Żegocinie. Uczęszczała do tutejszej Szkoły Podstawowej im. Batalionów Chłopskich, w której klasę ósmą ukończyła w 1982 roku. Następnie uczęszczała do Liceum Ekonomicznego w Bochni, gdzie zdała maturę. W roku 1988 roku wyemigrowała do Niemiec, gdzie w Straubing mieszkała i pracowała. Od 2004 roku mieszka w miejscowości Friedrichshafen nad pięknym Jeziorem Bodeńskim.     
    Jest autorką licznych wierszyków dla dzieci (zobacz >>>) i zbiorów bajek. "Opowiadania mojego dzieciństwa" to historyjki, które kiedyś opowiadał jej w rodzinnym domu dziadek. Po latach (w 1995 roku) spisała je dla swojego syna Dawida (obecnie 15 lat), aby przypominały mu rodzinne strony mamy i wzbogacały jego wyobraźnię. Autorka przedstawia Internautom trzy z tych bajecznych, pełnych przygód i moralnych pouczeń opowiadań. Bajeczne krainy, w których rozgrywa się akcja, dobrze znane są mieszkańcom Gminy Żegocina.
    Drugą jej pasją życiową stało się wykonywanie obrazów z filcu, czym namiętnie zajmuje się od około 2008 roku.

NIE TAKI DIABEL STRASZNY JAK GO MALUJĄ

    Zdarzyło się to dokładnie pierwszego kwietnia przed wielu, wielu laty, za wysokimi górami, gęstymi lasami i siedmioma rzekami w pięknie położonej górskiej osadzie.
     Prawie wszyscy mieszkańcy wsi - każdego roku tego dnia - szli po południu na Mszę Świętą do starej kaplicy okalanej wysokimi topolami z piękną, strzelistą dzwonnicą. Już od dawien dawna krążyły wieści, że właśnie wtedy można usłyszeć głosy diabłów kłócących się pomiędzy sobą. Przyczyny wrzasków nikt nie znał. Niektórzy śmiałkowie twierdzili, że nawet udało im się zobaczyć prawdziwych piekielników. Prawie każdy ze wsi wiedział, że siedzibę swoją czartowski nasienia mają daleko i głęboko w lesie zwanym Żarnówką. Dlatego też mało kto odważył się zapuścić w znany z wielu strasznych opowieści, a mimo wszystko na pozór normalnie wyglądający, gęsty i piękny las.
   Marcin, młody kowal ze wsi, nigdy nie słynął ze zbytniej ciekawości, nigdy też nie brał sobie szczerze do serca tego wszystkiego, co opowiadali starsi. Świeżo zakochanemu w Kasieńce - młynareczce, nie było w głowie ani Msza Święta, ani kłócące się diabły, lecz wiosenny spacer. Rozmarzony i zbawiony soczystą zielenią łąk, lasu oraz nieustannym świergotem niedawno, co przybyłych ptaków, które po nocnym deszczu kąpały się teraz w mocnych promieniach wiosennego słońca, nie spostrzegł, kiedy znalazł się daleko od swego domu. Podśpiewując miłosne pioseneczki, szedł coraz to głębiej w las, nie zwracając uwagi na to, że jasno - zielone liście na drzewach zmieniały się w ciemne kolory, że i ptasi śpiew zamilkł, a i raz za czas powiało przenikliwym, chłodnym wiatrem. Dopiero, gdy mu zaschło w gardle od ciągłego śpiewu, ocknął się z marzycielskiego stanu. Rozejrzał się uważnie wkoło i dreszcz przeszedł mu po plecach. Otóż on, który od dziecka zdążył poznać prawie wszystkie zakątki pobliskich lasów, nie wiedział, gdzie jest. Stał na środku leśnego rozdroża, nie wiedział skąd przyszedł i dokąd ma iść. W tym właśnie momencie przypomniał sobie opowieści staruszka Jędrzeja o żarnowskim lesie, o ogromnych dołach, jamach i pieczarach zamieszkiwanych przez czarty, z których raz po raz bucha żar. Z pewnością inny na jego miejscu popadłby w panikę, każdy, ale nie nasz Marcin - kowalczyk.
     - Cóż też mogą zrobić mi diabły - pomyślał - one nie mają nic do mnie. Solidnie w kuźni pracuję, rodzicom szacunek oddaję, a i żebrakowi, który czasami zaplącze się koło obejścia, kromkę chleba dam, a że za Kasieńką się oglądam. W tym momencie wyobraził sobie szczupłą sylwetkę Kasi, jej duże rozbawione oczy, które figlarnie spoglądają na niego. Ta właśnie wizja ukochanej dodała mu odwagi. Dzielnym krokiem ruszył w kierunku, z którego, wydawało mu się, że przybył. Szedł i szedł, aż nagle ujrzał w ziemi ogromny dół, wokół niego rozsypane złote monety. Marcin przetarł oczy, ale to nie był sen. Powoli zbliżył się, zajrzał ostrożnie, nachylając się, do środka, lecz oprócz ciemności nie widział nic.
- Czyżby to była piekielna pieczara, o której opowiadał Jędrzej? - zastanowił się chwilę.
- Ale gdzie ogień i żar, gdzie czarty? A choćby naprawdę diabły tu mieszkały, to i tak teraz są przy kaplicy - przypomniał sobie.
- Słoneczko już wnet chylić się będzie ku zachodowi, zachodowi ja jeszcze drogi do wsi nie znam, czas ruszać dalej, co mi tam złote talary. Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają.
    Odwrócił się i już miał odejść. Wtem nagle w uszach zadźwięczały mu dukaty, jak gdyby przesypywane z ręki do ręki. Spojrzał w kierunku błyszczącego złota.
- A jakbym tylko jednego talara zabrał, wybudował sobie dom i zamieszkał z Kasią?...
Podszedł niepewnie, schylił się i podniósł mieniącą się w słońcu monetę. Oczy mu zabłysnęły.
- Jedna złota moneta to za mało, no bo jak już chałupę wystawię, to i nową kuźnię zrobić trzeba, a i ojcu i matce starość zabezpieczyć. Ależ się też moja Kasieńka będzie cieszyć z takiego bogatego narzeczonego!
    Uklęknął i zaczął zbierać złote talary jeden za drugim i pakować do kieszeni ile wejdzie, nie zastanawiając się nad niczym. Był już tak obładowany, że prawie nie mógł wstać, nie miał już ani skrawka wolnego miejsca w kieszeniach, a jeszcze pełno monet leżało na ziemi. Z trudem schylił się jeszcze raz i parę monet wsunął za skarpety.
- No, to chyba już wystarczy - powiedział zadowolony do siebie - a teraz jak najszybciej uciec z tego miejsca, bo jeszcze właściciel nadejdzie.
    Odszedł parędziesiąt kroków, gdy nagle usłyszał za sobą ogromny trzask i łomot, odwrócił się przestraszony i ujrzał łunę ognia tryskającą jak wulkan z wielkiego dołu. W tym samym też momencie stanęło przed nim kilku potworny i czarnych jak smoła diabłów.
- Ha, ha, haaa! - głośny śmiech rozległ się po lesie.
- Teraz mamy cię bratku złodziejaszku! Już ta twoja duszyczka z tego lasu się nie wydostanie!
    Było wszystko jasne dla Marcina, wpadł w czartowską pułapkę. Nie darmo powtarzał stary Jędrzej: "Największą pokusą na świecie są pieniądze".
- Cóż mam teraz począć? Boże pomóż! - westchnął Marcin rozpaczliwie.
- Przebaczcie mi, przebaczcie proszę! Oddam wszystko, co zabrałem.
I zaczął wyciągać talary z kieszeni.
- Błagam, tylko mnie wypuśćcie!
- Ha, haaa!! - zaśmiał się bezlitośnie jeden z diabłów i jego czarne jak węgle, przeraźliwe oczy zaiskrzyły się.
- Jak śmiesz tak rozmawiać z panem Podziemia?! Na kolana głupcze!! - wrzasnął.
    Marcin aż drgnął ze strachu, zimne krople potu spłynęły mu po czole. "Już mi wszystko jedno i tak zginę, ale przynajmniej z honorem, bo nie pozwolę, aby nazywano mnie głupcem" - pomyślał.
- Nigdy! Przenigdy! Tylko swojemu Bogu cześć oddaję i przed Nim klękam! Wolę zginąć w piekielnym ogniu, a niżeli tobie albo któremukolwiek z was oddać pokłon!!
    Zakończył swą przemowę Marcin i sam nie mógł uwierzyć, że zdobył się na taką odwagę. Nastała długa cisza, którą przerwał, wydawałoby się, najstarszy i też najbardziej paskudny diabeł z całego zgromadzenia.
- Podoba mi się chłoptasiu twoja odwaga. Ponieważ dzisiaj jest wyjątkowy dzień, dam ci szansę. Zrobimy zawody - ciągnął dalej stary - trzy zakłady o twoją duszę i jeden o złote talary. Jak wygrasz wszystkie cztery, to jesteś wolny i zabierasz złoto, jak tylko trzy to jesteś wolny, a złoto pozostaje u nas. Jeśli przegrasz, biada tobie, oj biada!
I zaczął się śmiać tak głośno i przeraźliwie, że Marcin zatkał sobie uszy, aby nie ogłuchnąć. Po tym okropnym wybuchu radości, ciągnął dalej stary paskuda:
- A oto są zawody: kto szybciej biega, kto jest silniejszy, kto rzuci wyżej kamień i czwarte, dodatkowe, kto głośniej zagwiżdże.
Marcin zdał sobie dokładnie sprawę z tego, że jego własne życie w tym momencie zależy tylko od niego, że musi dać z siebie wszystko. Wiedział, że stoi przed ciężkim zadaniem, ale jak ciężkim z tego jeszcze nie zdawał sobie sprawy. Pusty i głuchy las zaczął przerażać chłopca. Raz za czas było słychać wycie wiatru przerywane diabelskim śmiechem. Zwrócił się więc do Lucypera z prośbą, aby zawody odbyły się w innym miejscu. Ten zaś pewny swojej wygranej zgodził się i kazał Marcinowi iść w kierunku południowym. Już po paru minutach drogi las zaczął się zmieniać w coraz to bardziej jaśniejszy, a z dala dolatywał śpiew ptaków.
- Stój! - usłyszał nagle.
- Tu odbędą się nasze zawody, a przeciwnikiem twoim będzie Belzebubek - oznajmił Lucyper.
Przeciwnikiem Marcina okazał się niewielki diabełek diabełek czerwonych jak rubiny oczkach. Spośród całej tej diabelskiej gromady wydawał się najbardziej sympatyczny.
- Widzisz tę polanę w oddali? - zapytał Belzebubem śmiesznym, skrzeczącym głosem.
- Tak, widzę - odpowiedział chłopiec.
- Ruszamy więc! Kto pierwszy dobiegnie tam - wskazał miejsce paluchem - ten wygra.
    Marcin ścigając się po polnych wertepach kolegami ze wsi, nigdy nie należał do ostatnich, ale też mało kiedy był pierwszy. Za wszelką cenę chciał zobaczyć najpierw, na co stać małego czarcia, więc zaproponował:
- Przed prawdziwymi zawodami zawsze jest mała rozgrzewka. Przebiegnij się z dwa razy, a ja po tobie. Potem staniemy w zawody.
    Posłuszny diabełek bez słowa ruszył w kierunku polany oddalonej około siedemset metrów. To, co zobaczył Marcin przeszło jego wyobrażenie. Ten niepozorny paskuda biegł jak strzała. W tym momencie było dla niego jasne, że siła mięśni i tak tu nie pomoże, że trzeba użyć sprytu. Widząc Belzebuba robiącego już drugą rundę, zdał sobie sprawę, że pod tą czarną łepetyną z dwoma kozimi różkami za wiele rozumu nie ma.
- Ja już dwa razy się rozgrzałem, teraz ty! - zawołał skrzecząco diabełek.
- Wiesz co? Ja jeszcze duchowo się przygotuję, a ty rozgrzej się za mnie.
    Zaryzykował, mówiąc to, Marcin i z ciekawością patrzył jak Belzebubem niezbyt chętnie, ale jednak, biegnie w kierunku polany. Nieopodal zaroślach ujrzał Marcin małego szaraczka i wpadł mu do głowy wspaniały pomysł:
- Słuchaj Belzebubek - zwrócił się do powracającego z polany diabełka - ja w biegach jestem mistrzem i mam już wielu uczniów, którzy szybko biegają, ale oczywiście nie tak szybko jak ja! Spróbuj najpierw z jednym z moich uczniów. Kiedy z nim wygrasz, wtedy obydwoje będziemy się ścigać, jeśli nie, to wtedy nie masz się co ośmieszać. Patrz! To jest jeden z moich najmłodszych uczniów - wskazując na szaraka.
    Czerwonooki diabełek popatrzył z ciekawością na zająca i zgodził się na zawody z nim. Marcin podszedł od tyłu zwierzątko cichutko i krzyknął "start!!". Spłoszony zając ruszył jak wystrzelony z procy w kierunku zielonej polany, a za nim zdyszany długą wcześniejszą rozgrzewką czart. Szarak długimi susami przeskakiwał krzaki i zarośla na leśnej drodze mknąc coraz szybciej. Zmęczony Belzebubem próbował za wszelką cenę dogonić swego przeciwnika i widać było, że dawał z siebie wszystko. Zwierzątko miało jednak rosnącą przewagę. Wkrótce obaj zniknęli za drzewami. Po paru minutach coś zaszeleściło w oddali, był to ledwie żywy diabełek, który resztkami sił powracał z polany, raz po raz przewracając się ze zmęczenia.
- No i co, jak biega mój uczeń? Chcesz teraz ze mną spróbować?
- Nie!! - wykrzyknął Belzebubek - Nie! Pierwszy zakład wygrałeś!
    Marcin aż podskoczył z radości, ale zaraz stary Lucyper stanął koło niego i powiedział przez zaciśnięte usta:
- Nie ciesz się za wcześnie bratku, bo jeszcze nie jesteś na wolności. Te słowa były jak kubeł zimnej wody dla Marcina. Stare diablisko miało rację "nie można chwalić dnia przed zachodem słońca". Tak tez powtarzał stary Jędrzej. Marcina przerażała sama myśl o tym, że przy następnych zawodach jego przeciwnikiem może okazać się inny diabeł, jakaś sprytna i przebiegła bestia, bo po tym, co zaprezentował Belzebubem, widać było, że rozumem nie grzeszy. Ku chłopca miłemu zdziwieniu w drugich zawodach - o to, kto jest silniejszy - diabelska banda wytypowała również czerwonookiego Belzebubka. "Teraz znaleźć tylko odpowiedniego zastępcę" - pomyślał Marcin i zaczął badawczo rozglądać się po lesie. Czart szybko ochłonął po wyczerpującym biegu i niecierpliwie pospieszał dziecko pytając, dlaczego jeszcze nie zaczyna.
- Muszę przygotować się duchowo, ty zrób lepiej to samo - odparł Marcin.
    Nie trzeba było dwa razy powtarzać Belzebubowi. Posłuszny jak zwykle podszedł do najbliższego drzewa, objął go swymi czarcimi łapami, zakończonymi pokaźnymi, podkręconymi pazurami i zaczął ściskać coraz mocniej i mocniej, aż jego z natury i tak wypukłe oczy stawały się coraz to bardziej widoczne. Drzewo zatrzeszczało i zaczęło powoli pękać, a ze szczelin wypływała soczysta żywica. Marcin jak to zobaczył, aż oniemiał z przerażenia, już widział siebie w szatańskich objęciach. Popadł w panikę i nie wiedział, co ma zrobić. Już nawet myślał o tym, aby się poddać, gdy nieopodal w dużej jamie cos się poruszyło. Podszedł bliżej i zobaczył ogromnego niedźwiedzia układającego się właśnie do snu.
- Słuchaj diabli synku - zaczął Marcin - z tego, co pokazałeś przed chwilą widać, że siły ci nie brakuje, ale musisz wiedzieć pięknisiu, że i ja z rodu siłaczy pochodzę. Mój pra pradziadek uważany był za najsilniejszego we wsi. Chodź ze mną, kogoś ci pokażę.
    Marcin skierował swoje kroki w stronę dużej jamy, wyścielonej puszystym, zielonym mchem, wokół której rosły krzewy i drzewa chroniące ją doskonale od wiatru.
- Popatrz - wyszeptał chłopiec, wskazując jednocześnie na zasypiającego niedźwiedzia - to jest mój dziadek, duże chłopisko - dodał, uważnie spoglądając na Belzebubka.
- Jest już stary. - ciągnął dalej Marcin - chyba ze sto lat już ma, biedak ze starości posiwiał, a i wzrok, i słuch odmawiają mu posłuszeństwa. Codziennie przychodzę tu i pomagam mu wyjść z jamy, bo biedaka siły już całkowicie opuściły i sam nie dałby rady. Nie chcę zgnieść cię już przy pierwszym uścisku Belzebubku, lepiej spróbuj wpierw z moim słabym dziadkiem. Gdy staruszka pokonasz, staniemy w zawody.
    Czerwonooki diabełek w spokoju wysłuchał opowieści Marcina, patrząc raz na niego raz na mruczącego "dziadka" w jamie. Po chwili rozpędził się i z całą siłą wskoczył na zasypiającego niedźwiedzia. Zaczął po nim tupać, podskakiwać, próbował objąć swoimi łapskami, ale to nie było drzewo, lecz ogromne, puchate cielsko krzepkiego zwierzęcia. Rozespany kolos powoli otworzył najpierw jedno potem drugie oko, przeciągnął się i ryknął groźnie. Widać było, że wcale nie jest zachwycony sposobem budzenia go. Spojrzał na swój grzbiet i zerwał się na cztery łapy. Widok czarnego piekielnika musiał go zdrowo przestraszyć. Z werwą potrząsnął swoi ciałem, lecz długie pazury Belzebuba zaczepione były mocno w sierści zwierzęcia. Niedźwiedź stanął na dwóch łapach i zaryczał głośno, ale przeciwnika i to nie przestraszyło, więc zaczął tarzać się po ziemi. Marcin przypatrując się walce z góry, zamknął oczy, widząc tylko czarny ogon diabełka wystający spod niedźwiedzia. Rozpędził się i skoczył mu zamiast na plecy to prosto w objęcia. To dla rozbudzonego "dziadka" było już za wiele. Wściekły niedźwiedź zaczął ściskać diabła, obracać w łapach jak zabawkę, a w końcu wbił swoje ostre zębiska w kark diabełka. Belzebubek zaskrzeczał i zawył z bólu, następnie zwierzę jednym uderzeniem łapy wyrzucił ledwie żywego diabła z jamy, myśląc, że jest już nieżywy i pomrukując zaczął układać się do snu. Marcin podszedł do Belzebubka i zapytał:
- Siłujemy się teraz obaj?
     Młody szatan nie miał na tyle siły, aby odpowiedzieć, tylko przecząco pokręcił głową. Marcin bardzo się ucieszył, choć w gruncie rzeczy żal mu się zrobiło głupiutkiego diabełka. O ileż wolałby, żeby na miejscu malucha był teraz wstrętny i bezlitosny Lucyper.
    Znowu nastała długa cisza, którą przerwał nagle, pojawiając się koło chłopca, Lucyper. Był wściekły. Czarne, wypukłe oczy przeszywały Marcina od stóp do głów, a jego długie ognisko zakończone strzępiastą kitą poruszało się nerwowo raz w lewo raz w prawo.
- Jeszcze nie koniec - powiedział tylko i zniknął.
    Marcin zaczął coraz bardziej wierzyć w siebie i swój spryt. Został mu tylko jeden zakład o duszę, o czwartym zakładzie i złocie w tej chwili nawet nie myślał. Zadziwiające było, jak szybko Belzebubek doszedł do siebie. Nie było na jego ciele ani jednego znaku po przebytej niedawno, tak przecież ciężkiej, walce z niedźwiedziem. Marcin zaczął się zastanawiać, dlaczego Lucyper ciągle wystawia do zawodów młodziutkiego i głupiutkiego Belzebubka. Czyżby zawody z Marcinem były dla niego sprawdzianem? Na to pytanie nie zdążył sobie odpowiedzieć, bo już stał przy nim diabełek.
- Kto wyżej rzuci kamień, ale teraz bez rozgrzewki i zastępców, tylko ty i ja - skrzecząco powiedział diabeł.
"A jednak czegoś nauczyła się bestyjka" - pomyślał Marcin i przytaknął głową.
- Ja zaczynam! - oznajmił czarcik i wziął do łapy niewielki kamyk, zamachnął się parę razy i rzucił go w górę.
    Kamień mknął jak wystrzelony z procy w górę i górę, coraz wyżej ponad wierzchołki drzew, aż zginął w przestworzach. Minęła jedna minuta, dwie trzy, a kamień jeszcze nie spadł. Marcin z zadarta głową patrzył w górę i ze zdziwienia otworzył usta. "To jest niemożliwe., jestem stracony." - pomyślał. W tym właśnie momencie ujrzał w górze czarny punkcik, który robił się większy i większy, w końcu spadł prosto pod jego nogi. Tym razem Belzebubek widząc minę Marcina, klasnął z radości w łapy.
- Dobry Boże, tylko Ty możesz mi pomóc - westchnął chłopiec. Najwyższy nie opuścił Marcina i w tej chwili, bo co tylko skończył cichą modlitwę, ujrzał na gałęzi małego ptaszka i to był jego ratunek. Chłopiec szybko, sprawnie złapał zwierzątko i ukrył w dłoniach. Belzebubek pospieszał:
- Weź w końcu kamień! Rzucaj! Na co czekasz?
    Marcin schylił się i udał, że podnosi z ziemi kamień, następnie zamachnął się zdrowo dwa razy, podniósłszy ręce do góry, otworzył dłonie. Szczęśliwa z darowanej wolności ptaszyna wznosiła się w górę wysoko, wysoko do nieba, na którym lśniła już czerwona zorza zachodzącego słońca. Marcin patrzył w górę z a ptaszkiem, który bezgranicznie cieszył się swoją wolnością i myślał o sobie. Czerwonooki diabełek stał z zadartą łepetyną i nerwowo poruszał prężnym ogonem czekając na powrót kamienia, który przed paroma sekundami znikł w przestworzach. Po upływie około kwadransa kamień jeszcze nie spadł na ziemię, ale nieoczekiwanie pojawił się Lucyper, na którego widok Marcinowi zjeżyły się włosy na głowie. Sierść miał nastroszoną, oczy wychodziły z orbit, ze spiczastych i długich uszu wylatywał dym. Sprawiał takie wrażenie, jakby miał zaraz pęknąć ze złości. Zwierzęta ze strachem uciekały mu z drogi, a leśne kwiaty chowały w liście strojne główki. Powiało chłodnym wiatrem. Marcin cofnął się parę kroków przed piekielnym czartem.
- Jesteś wolny - wysyczał przez zęby szatan - ale bieda tobie człowiecze, jak jeszcze raz wpadniesz w moje ręce!
   Marcin był tak przestraszony, że nawet nie drgnął na wiadomość o wolności. Teraz Lucyper skierował swój nielitościwy wzrok na Belzebubka, który trząsł się ze strachu jak osika na wietrze i dodał:
- A ty masz jeszcze jedną szansę, jeśli ją zmarnujesz, to przez najbliższych paręset lat będziesz nadal tylko buty pucował!! - powiedział już nieco łagodniej Lucyper i zniknął zostawiając zawodników samych.
Marcin nareszcie odetchnął, podniósł oczy ku górze i zrobił na piersiach znak krzyża, na którego widok diabeł odskoczył na bok i zaskrzeczał.
- Czwarty zakład o złoto, ja zaczynam!
    Widać było, że i Belzebubek miał już dosyć i chce mieć jak najszybciej wszystko poza sobą. Nie czekając na odpowiedź Marcina, nabrał w płuca powietrza i zagwizdał tak głośno, że zielone, soczyste liście zaczęły z drzew opadać. Ucichło.
Marcin popatrzył na Belzebubka, który jak gdyby nigdy nic, usiadł na leśnym mchu i powiedział:
- Teraz kolej na ciebie.
   Pierwszą myślą, jaka przyszła chłopcu do głowy była: "nie chcę złotych talarów, chcę tylko do domu jak najprędzej do rodziców, do mojej Kasieńki". I wyobraził sobie postać młynareczki jako swojej żony w małym, ale nowym domku, obok którego stała nowa kuźnia. Tak jak i poprzednio zabrzęczały mu złote talary, tylko, że teraz musi na nie zapracować albo swoimi umiejętnościami albo sprytem.
- Podajesz się? - usłyszał nagle za plecami.
- Nie! - odpowiedział stanowczo Marcin - To, co pokazałeś to już jest coś, ale nie równa się z tym, co ode mnie usłyszysz.
I już wpadł mu do głowy nowy pomysł. Wyciągnął z kieszeni scyzoryk, odciął z drzewa gałązkę i zaczął ją strugać.
- Co robisz? - zapytał ciekawy diabełek.
- Zobaczysz - opowiedział spokojnie chłopiec i zajął się swoją pracą.
    Po chwili podszedł do Belzebubka i zaczął mu przymierzać na głowę coś w rodzaju opaski.
- Co robisz? Co to? - pytał zniecierpliwiony diabełek.
Marcin jednak miał czas. Chodził po lesie, strugał dalej gałązkę i wesoło podśpiewywał pod nosem, a mały diabełek chodził za nim jak cień i z ciekawością przyglądał się jego pracy. Po dosyć długim czasie, gdy już pracę swoją zakończył, podszedł do czarcia i powiedział poważnie:
- Słuchaj diabełku, mam tu dla ciebie drewnianą opaskę, którą powinieneś założyć na głowę kiedy będę gwizdać, aby ci nie pękła na połowę.
    Belzebubek oniemiał, przerażonymi, rubinowymi oczkami patrzył na śmiertelnie poważną twarz Marcina. Chwilę po tym, rzucił na ziemię drewnianą opaskę i zaczął uciekać krzycząc:
- Wolę sto lat buty w piekle pucować, a niżeli z Marcinem w zawody startować!!!
I znów nastała długa cisza, ale tym razem Lucyper nie pojawił się. Obok Marcina stał duży worek z lśniącymi talarami. Chłopiec zarzucił wór na plecy, uśmiechnął się do siebie i powiedział głośno:
- Nie taki diabeł straszny jak go malują!

"LEŚNICZÓWKA NA WILCZYM RYNKU" >>>

"ŚWINIOPAS ZA DWA GROSZE" >>>

[ciekawostki]