Mimo że od śmierci dr Krystyny Holotowej minęło już kilka
lat, jednak pamięć o Niej jest wciąż żywa. Istnieje ona we wspomnieniach osób,
które na swej drodze spotkały panią Krystynę. Pamiętają o Niej współpracownicy,
przyjaciele, a przede wszystkim pacjenci. Bo nie sposób jest zapomnieć osoby, która
tyle dobra i ciepła wniosła w życie innych ludzi.
Krystyna nie miała łatwego życia. Urodziła się 9 lipca 1930 roku w
Warszawie, jako jedyne dziecko Wacława i Marii z Urbańskich Sopyło. Najwspanialsze lata
młodzieńczego życia przypadły zatem na okres wojennej zawieruchy. Okupacja zastała
rodzinę Sopyło w ich mieszkaniu na Powiślu, w pobliżu Uniwersytetu Warszawskiego. W
pierwszych miesiącach wojny, utkwiły mocno w pamięci Krystyny losy pracodawcy Jej ojca,
spolonizowanego Niemca Bruna. Władze niemieckie przeprowadzały wśród Niemców
zbiórkę pieniędzy na gwiazdkowe prezenty dla żołnierzy Wehrmachtu. Brun odmówił,
twierdząc że wychowywał się na polskim chlebie i nie popiera wojska niemieckich
najeźdźców. W odwecie został aresztowany i rozstrzelany w lesie w Palmirach wraz z
marszałkiem Sejmu Maciejem Ratajem i olimpijczykiem Januszem Kusocińskim. Rodzinne
opowiadania o tym wydarzeniu odbierała Krystyna jako obraz okrucieństwa Niemców, a
równocześnie jako wzór postawy patriotycznej spolonizowanego Niemca.
W dalszych latach wojny, oczy małej dziewczyny - Krystyny widziały
wówczas niejedną życiową tragedię. Podczas powstania warszawskiego, Niemcom
zależało na szybkim oddzieleniu powstańców Powiśla od prawego brzegu Wisły, który
był zajmowany przez Wojsko Polskie pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga. Trwały
zacięte walki o każdy dom, ginęło wielu powstańców i cywilnych mieszkańców
dzielnicy. Po wycofaniu się powstańców, już na początku września 1944 roku,
rozpoczęło się wypędzanie Warszawiaków z Powiśla do obozu przejściowego w
Pruszkowie. Niemieccy saperzy rozpoczęli równocześnie palenie i wysadzanie kamienic
całej dzielnicy.
Właśnie podczas takiego wypędzania doszło do niezwykłego
wydarzenia, wręcz cudu. Jeden z Ukraińców w służbie niemieckiej, którego zadaniem
było pilnowanie wyprowadzanych, w pobliżu Ogrodu Saskiego postanowił zastrzelić ojca
Krystyny. Gdy przygotowywał karabin do strzału, 14 - letnia wówczas Krystyna podbiegła
odruchowo do ojca, by zasłonić go przed strzałem. Karabin nie wypalił. Ukrainiec
przeładował ponownie broń jednak obecny przy zdarzeniu Niemiec nie pozwolił na
oddanie drugiego strzału. Tak zostało ocalone życie ojca, a być może ich obojga.
Z obozu w Pruszkowie kobiety z dziewczynkami przewieziono do
obozu pracy w Grunwitz - Kunzendorf koło Wrocławia, a mężczyzn do innego obozu w
okolicach Warszawy. Warunki pobytu w obozie były trudne, przede wszystkim brakowało
pożywienia, a praca przy wykonywaniu okopów była ciężka. Brak było opieki lekarskiej
i jakichkolwiek środków opatrunkowych. Krystyna miała z powstania głęboko ropiejącą
ranę na nodze, mocno kulała i taki stan nie leczony groził tragedią. I wtedy
nastąpiło wydarzenie, które zastało w pamięci Krystyny na całe życie. Wojskowy
komendant obozu, na co dzień bezwzględny i bezlitosny, podszedł do Krystyny, opatrzył
ranę, zabandażował i powiedział, że w swoim domu ma córkę w wieku Krystyny i być
może jego córce też ktoś pomoże jeśli będzie tego potrzebowała. Odczuła na
własnej osobie co znaczy ulżyć cierpiącemu człowiekowi i zapamiętała to zdarzenie
na zawsze.
Udało się jednak rodzinie Sopyło przetrwać okres okupacji i
powstania. Po wyzwoleniu obozów przez wojska radzieckie w lutym 1945 roku, pani Krystyna
wraz z matką wyruszyły w kierunku Warszawy. W lewobrzeżnej Warszawie zobaczyły morze
ruin. Tam gdzie stał ich dom również. Przez Wisłę, po lodzie, bo mosty były
wysadzone, przeszły na prawy brzeg do krewnych, bo u nich spodziewały się odnaleźć
ojca. Udało się, nareszcie cała rodzina była razem, choć radość mieszała się z
obawą o dalsze życie, gdyż nie mieli nic - mieszkania, pościeli, ubrań, butów i
środków do życia. Jednak Bogu dziękowali, że przeżyli wszyscy okropności wojny.
Los uśmiechnął się po kilku tygodniach. Znajomy zaproponował
ojcu pracę przy szkleniu okien hal fabrycznych w zakładach Wedla. Przy tym zajęciu,
jako pomocnik szklarza pracowała także pani Krystyna. Z czasem poszerzono usługi
szklarskie o prywatne mieszkania.
Jesienią 1945 roku ojciec mógł znów podjąć pracę w dawnej
starej warszawskiej firmie Brun, tam gdzie pracował przed wojną i w czasie wojny do
wybuchu powstania. Pani Krystyna natomiast mogła wrócić do szkoły. Przez długi czas
po Warszawie chodzili wytyczonymi wśród gruzów ścieżkami gruzy były jednym z
elementów życia. Kiedy rozpoczęła się odbudowa stolicy, patrzyli z radością na
odbudowujące się Stare Miasto, Mariensztat, MDM i trasę WZ.
Przez kilka lat rodzina Krystyny gnieździła się kątem u krewnych,
znajomych. Dopiero po 1950 roku zdobyli skromne mieszkanie. Z biegiem lat następowała
powolna gospodarcza stabilizacja życia, ale równocześnie narastał terror stalinowsko -
bierutowskiej dyktatury, który dotknął również rodzinę Sopyłów. Członek tej
rodziny - pułkownik Szczepan Scibior po powrocie z Anglii, gdzie w czasie wojny służył
w brytyjskim lotnictwie, został komendantem Oficerskiej Szkoły Lotnictwa w Dęblinie. W
1952 r niesłusznie oskarżony o udział w "spisku" został skazany na śmierć
i rozstrzelany. Dopiero po śmierci Bieruta nastąpiła jego rehabilitacja. Ta niewinna
śmierć była ciężkim przeżyciem dla całej rodziny i pozostała w pamięci Krystyny,
jako symbol terroru i cecha ówczesnego ustroju.
Wszystkie te zdarzenia, które Krystyna przeżyła, lub które
dotyczyły bliskich jej osób, a do których często wracano w rodzinnych rozmowach, a
więc cudowne ocalenie życia ojca, a może ich obojga, patriotyczna postawa
spolonizowanego Niemca Henryka Bruna, niewinna śmierć pułkownika Ścibiora, ludzkie
odruchy litości surowego komendanta niemieckiego obozu i wynikająca z niej ulga w Jej
cierpieniach, powstanie, śmierć 200 tysięcy ludzi, zburzenie milionowego miasta -
głęboko utkwiły w Jej dziecięcej a później młodzieńczej świadomości i
wpłynęły na ukształtowanie się poglądów, ocen, osobowości, wrażliwości a także
planów życiowych.
Po ukończeniu Gimnazjum i Liceum im. Stefanii Sempołowskiej na
Żoliborzu, pani Krystyna postanowiła studiować medycynę. Zapewne duży wpływ na taki
wybór miały wydarzenia, których sama doświadczyła podczas okupacji hitlerowskiej.
Traumatyczne widoki, cierpienie bezbronnych, ludzi, ich śmierć, przeżycia z obozu,
musiały wywrzeć głębokie wrażenie na świadomości młodej dziewczyny. Postanowiła
więc w całości oddać się pomocy drugiemu człowiekowi.
Po ukończeniu studiów na Akademii Medycznej w Warszawie i wygraniu konkursu
została przyjęta do pracy w Instytucie Gruźlicy. Jego dyrektorem była wówczas
doświadczona lekarka prof. Janina Misiewicz, która w latach młodzieńczych leczyła
Stefana Żeromskiego. Pani Krystyna pracowała na oddziale pod kierunkiem prof. Wiwy
Jaroszewicz, cieszącej się wysokim autorytetem naukowym i olbrzymim zasobem wiedzy.
Stawiała ona duże wymagania w stosunku do podległych jej lekarzy. W takich warunkach
młoda lekarka Krystyna przez 7 lal szlifowała swój talent i umiejętności. Już wtedy
dała się poznać, jako doskonały lekarz, a przede wszystkim człowiek wielkiego serca.
Jeden z jej ówczesnych pacjentów - kapitan rez. Henryk Filipowski -
uczestnik walk o wyzwolenie Polski, więzień stalinowskiego terroru, w swoim
podziękowaniu dla pani doktor napisał: Cichej bohaterce - Judymowi naszych dni - Pani
doktor Krystynie Holota - serdeczne podziękowania.
W 1960 roku pani Krystyna 'wyszła za mąż za Henryka Holotę,
inżyniera metalurga, który w tym czasie pracował w Hucie Warszawa. Niedługo po tym
przyszło na świat dwóch synów państwa Holotów: Mirosław i Andrzej. W 1964 roku
mąż Krystyny, w związku z decyzją o budowie Zakładu Przetwórstwa Hutniczego w
Bochni, został przeniesiony służbowo w swoje rodzimie strony. Przez kilka lat pracował
w Hucie im. Lenina w Krakowie, a potem kierował budową i dalszym rozwojem Zakładu
Przetwórstwa Hutniczego w Bochni.
Pani Krystyna natomiast starała się o zatrudnienie w bocheńskiej
służbie zdrowia. Gdy zapytała o prace w miejscowym wydziale zdrowia usłyszała: Z
takimi kwalifikacjami, pani nam z nieba spadła. Właśnie szukamy ordynatora oddziału
pulmonologicznego. Dyrekcja szpitala niezwłocznie wystąpiła do Instytutu Gruźlicy w
Warszawie o służbowe przeniesienie pani Krystyny do pracy w szpitalu w Bochni i tak
zaczęła się Jej ponad 40 - letnia przygoda z bocheńską służbą zdrowia.
Wymagająca praca w Instytucie Gruźlicy pod kierunkiem znakomitych
specjalistów, była świetną szkołą dla młodej lekarki. Zdobyte doświadczenie dr
Holotowa znakomicie wykorzystywała w pracy z chorymi w Bochni. Jej ogromnym dodatkowym
atutem była wrodzona sumienność i pracowitość. Tajemnicą do dzisiaj pozostaje jej
niebywała zdolność odczytywania zdjęć rentgenowskich, na których widziała zmiany w
organizmie chorego, których inni doświadczeni lekarze nic dostrzegali. Współpracująca
z panią Krystyną doc. Barbara Kampioni - prywatnie żona znakomitego torakochirurga,
prof. Leona Manteufla, zwykła mawiać: Krystyna patrzy na zdjęcie oczami duszy. Doktor
Holota równie precyzyjnie wykonywała badanie słuchem. Słyszała niesłyszalne przez
innych najmniejsze szmery w klatce piersiowej i potrafiła je właściwie zdiagnozować.
Mówiono o Niej: Najlepsze ucho rejonu. Trafne diagnozy były zawsze mocną stroną w Jej
pracy lekarskiej.
Najbardziej jednak w pamięci współpracowników pani Krystyny zapadło jej
bezgraniczne oddanie cierpiącemu człowiekowi. Jadwiga O. która niegdyś miała okazję
pracować z panią Krystyną, tak ją wspomina: Od samego początku odbierałam ją
jako człowieka prawego, cierpliwego i uczciwego. Zachwyciła mnie poczuciem humoru i
ogromnym sercem okazywanym każdemu. Najważniejsi dla pani doktor byłi zawsze pacjenci.
Poświęcała im każdą wolną chwilę. Cieszę się, ze mogłam pracować z tak
wyjątkowym człowiekiem. To wielkie szczęście. Wiem, że wspaniałe odbierali Panią
doktor pacjenci, a zwłaszcza ci, którzy zawdzięczali Jej życie, a takich było wielu.
Warunki pracy w owym czasie były bardzo trudne. W bocheńskim szpitalu
na oddziale pulmonologicznym mieściło się około 40 łóżek w salach wieloosobowych
ogrzewanych piecami węglowymi. Mimo takich przeciwności pacjenci czuli się bezpieczni.
Jak podkreślał dr Józef P. były dyrektor szpitala w Bochni: Opieka
dr Holotowej nad chorymi była wzorowa. Była lekarzem o wysokiej etyce zawodowej, bardzo
pracowita, zawsze pogodna, miła i cierpliwa, zawsze z największą troską pochylająca
się nad pacjentem. Życzliwa w każdej sytuacji, chętna do pomocy swoim pacjentom i
osobom współpracującym.
Doktor P. podkreśla jednocześnie, że pani Krystyna zawsze była zachłanna
na wiedzę, stale uzupełniała ją uczestnicząc w życiu naukowym pulmonologów. Pracę
na stanowisku ordynatora pani Krystyna łączyła także z funkcją kierownika przychodni
przeciwgruźliczej w Bochni oraz wypełnianiem obowiązków przewodniczącej komisji
orzecznictwa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jak podkreślali jej współpracownicy
była szefem dobrym i wymagającym. Dzieliła się swoją wiedzą z podopiecznymi,
instruowała jak mają wykonywać badania, jak diagnozować, przybliżała tajniki
medycyny Najwięcej jednak wymagała od siebie. W razie potrzeby wiele godzin spędzała
na ratowaniu ludzkiego życia. O każdej porze dnia i nocy była gotowa spieszyć z
pomocą drugiemu człowiekowi. A trzeba pamiętać, że pani Holotowa, przy jej ogromnym
zaangażowaniu w życie zawodowe, sumiennie wykonywała także obowiązki żony i matki,
dbała o dom, ogród, o rodzinne ognisko. Za swoją pełną poświęcenia pracę zawodową
była wielokrotnie nagradzana. W 1972 roku otrzymała m.in. Złoty Krzyż Zasługi oraz
cztery lata później Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
Po przejściu na emeryturę, pani doktor wraz z rodziną przeniosła
się do Łąkty i przyjmowała pacjentów w prywatnych gabinetach lekarskich w Łąkcie
Górnej i w Bochni.
Gdy chory nie mógł udać się do szpitala czy gabinetu, pani Krystyna
leczyła go w domu. Tak było m.in. w przypadku Stanisława G. którego stan zdrowia
kwalifikował do leczenia zamkniętego w szpitalu. Ze względu jednak na ciężką
sytuację rodzinną, pani Holotowa postanowiła leczyć go osobiście w warunkach
domowych, choć ten sposób leczenia był dla Niej dużym utrudnieniem.
Podobna sytuacja miała miejsce z Janiną K. którą pani Krystyna
wspierała nie tylko, jako lekarz, ale jako bliźni. To właśnie pani doktor wyleczyła
ją a ponadto, po śmierci jej męża, postarała się o zapomogę dla jej rodziny, co
pozwoliło pani Janinie przetrwać najtrudniejsze chwile w życiu.
Pani Holotowa znana była również z tego, że pracując w szpitalu i
przychodni nie przyjmowała żadnych "dowodów wdzięczności" od pacjentów i
ich rodzin. Mimo że pulmonolog zajmuje się chorobami układu oddechowego, to jednak pani
Holotowa nie ograniczała się do leczenia w tej dziedzinie medycyny. Ludzie zwracali się
do niej z różnorakimi dolegliwościami: bólami kręgosłupa, brzucha, serca nawet
przychodziły do niej kobiety z problemami ginekologicznymi. Wszystkim starała się
pomóc, by uniknąć uciążliwych skierowań i wizyt w innych gabinetach.
Pani Barbara D. B. jako młoda nauczycielka licealna leczona
była na płuca w innym województwie. Gdy kolejne lekarstwa i antybiotyki przepisywane
przez lekarzy nie dawały rezultatów, postanowiła udać się do pani dr Holotowej.
Poszła do Niej wraz z ojcem: Z drżącym sercem weszłam do Jej gabinetu. Nie wiem,
czy bardziej bałam się potwierdzenia owej choroby, czy tez faktu, że miałam stanąć
oko w oko z wielkim lekarzem - relacjonuje pani Barbara B. Pani doktor spojrzała
na moje zdjęcie rentgenowskie i od razu zapytała; A któż taką diagnozę postawił?
Płuca były w dobrym stanie, a jedynie problem tkwił w gardle, które jako nauczycielce
pracującej na trzech etatach po prostu odmówiło posłuszeństwa. Doktor zauważa
również, ze serce tez muszę przebadać. Mój ojciec skwitował: Ona jest świetna,
nawet na zdjęciu płuc widzi problem kardiologiczny.
- Wykorzystując swoją wielką wiedzę medyczną - mówił
ks. Stanisław Szczygieł - zyskała wielkie uznanie u lekarzy i pielęgniarek w
terenie bocheńskim. Była też znana i ceniona przez lekarzy i pielęgniarki województwa
małopolskiego. Szczególnie kochali ją i bardzo cenili ludzie chorzy, którzy korzystali
z Jej posługi. Iluż to ludziom przedłużyła życie. Leczyła nie tylko lekarstwami,
ale również dobrym słowem i czasem poświęconym chorym. Napisała najpiękniejszą
księgę, zwaną życiem. Lud tę księgę czytał i dzisiaj oddaje hołd tej, która tę
księgę napisała.
Pani Danuta P. w swoim wspomnieniu pisze: Dr Holotowa traktowała
swój zawód jako powołanie, co sprawiło, że cieszyła się ogromnym zaufaniem swoich
pacjentów. Nawet bardzo ciężko chorzy wychodzili z Jej gabinetu pokrzepieni na duchu,
pełni nadziei i woli walki z chorobą. Wielu ludzi dzięki Niej powróciło do zdrowia,
znam także takie osoby, o których z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że
zawdzięczają Jej życie. Moja mama jest przekonana, że jej właśnie zawdzięcza swoje
zdrowie i zawsze podkreśla, że pani doktor to niedościgniony wzór lekarza. Ziemia
bocheńska stała się Jej drugą ojczyzną. Głęboko wierzę, że opatrzność Boża
postawiła Ją właśnie na naszej drodze, dla naszego dobra.
Pani Stanisława G. swój kontakt z dr Krystyną tak wspomina: W
czasie leczenia przez panią doktor Holotową czułam się bezpiecznie i zawsze pewna, że
moje zdrowie powierzone jest profesjonalistce, niezwykle zatroskanej o swoich pacjentów.
Wraz z odejściem Pani Doktor straciliśmy lekarza z powołania o wielkim otwartym sercu,
bardzo potrzebnego wielu pacjentom. Pozostaje po Niej niegasnąca pamięć i nieustanna
wdzięczność.
Najbliżsi sąsiedzi wspominając dr Krystynę podkreślają Jej
bezgraniczną ofiarność, bezinteresowność, oddanie chorym, ciągłą gotowość do
pomocy drugim, choć sama była słabego zdrowia.
Znajomi z otoczenia dr Krystyny byli zaskakiwani tym, że mimo obciążenia
obowiązkami zawodowymi, znajdowała czas i wykazywała umiejętność pracy w ogrodzie i
szycia odzieży dziecięcej, zasłon i firanek.
Była świetnym pulmonologiem - wspomina dr Krystynę profesor
Olgierd S. z Krakowa. - Leczyliśmy wspólnie pacjentów. Nie znam obecnie takiego
lekarza, który byłby tak oddany pacjentom - pisze Irena K. Jestem pewna, że
tym, których nie stać było na lekarstwa, pomagała finansowo. Wiem jedno, że wnet na
tej ziemi nie wyrośnie ktoś taki jak dr Krystyna, kryjący w sobie zalety dobrej żony,
matki i przyjaciółki, a nade wszystko wspaniałego lekarza. Miałam szczęście poznać
dr Krystynę człowieka przez duże " C ".
Pani Krystyna pracowała do końca swoich dni. Często ponad siły,
zawsze pełna wiary, że warto, że trzeba, że to Jej obowiązek i odpowiedzialność.
Taką właśnie zapamiętały Ją osoby, które niegdyś spotkali Ją na swojej drodze.
Jak choćby ksiądz o. Jacek W. Będąc pacjentem pani doktor stopniowo poznawałem
historię Człowieka i Lekarza bezgranicznie oddanego służbie pacjentom. (...) Pani
doktor Krystyna Holota była lekarzem, który doskonale znał swoich pacjentów, ale
także rodziny i środowiska, z których pochodzili. Dla każdego pacjenta oprócz pomocy
medycznej miała też ciepłe słowa otuchy, które podtrzymywały na dachu i dawały
siłę do walki z chorobą. (...) Kiedy wchodziło się do jej gabinetu, człowiek czuł
się kimś wyjątkowym, ponieważ cała uwaga pani doktor skierowana była na jego osobę.
Interesowała się nie tylko stanem zdrowia, ale też wypytywała o życie prywatne
ciesząc się z odnoszonych sukcesów lub dodając otuchy. (...) Patrząc z pewnej
perspektywy czasu - kontynuuje swoje refleksje o. Jacek. - Z żalem muszę
stwierdzić, że wraz ze śmiercią pani doktor Krystyny Holoty, skończyła się pewna
epoka w służbie zdrowia. Dzisiaj ma się wrażenie, że etos lekarza, który traktuje, i
realizuje swoje powołanie, jako służbę pacjentowi, odszedł w niepamięć. Pani doktor
była jednym z ostatnich znanych mi lekarzy, który tej profesji umiał nadać prawdziwie
ludzki, służebny wymiar. Sądząc po ludzku strata i pustka po śmierci pani doktor jest
czymś bolesnym i nie do wypełnienia. Jako kapłan odważę się napisać, iż biorąc
pod uwagę dzieło życia i dobro, jakie wyświadczyła swoim pacjentom, doktor Krystynę
Holotę można zaliczyć w poczet Ludzi Dobrych i do rzeszy "bezimiennych
świętych", dla. których przykazanie "Miłuj bliźniego swego" było
drogowskazem - napisał w swoich wspomnieniach o. Jacek.
Pani Krystyna odeszła do wieczności w piątek 1 kwietnia 2005 roku.
Dzień później Pan Bóg zabrał także do Siebie Jana Pawła II. Czy to przypadek ?
Ktoś podczas pogrzebu pani Krystyny powiedział; że pewnie Bóg potrzebował dobrego
lekarza dla Papieża.
W ostatniej drodze życia towarzyszyły jej niezliczone rzesze
przyjaciół i pacjentów. Podczas żałobnej homilii ks. Stanisław Szczygieł -
proboszcz parafii w Łąkcie Górnej, powiedział m.in.: Św. Pamięci pani doktor
Krystyno, chciałem Tobie w tej chwili w imieniu tysięcy pacjentów, których leczyłaś,
powiedzieć: dziękuję. Nie pytam dlaczego odeszłaś; dziękuję Ci, że byłaś i
proszę Cię, gdy będziesz przed. Bogiem, proś za nami.
Czasami trudno pisać o kimś w czasie przeszłym. Czasami trudno
wspominać kogoś drogiego, kto odszedł na zawsze. Krystyna K. - pacjentka pani Krystyny
Holoty, a jednocześnie Jej długoletnia przyjaciółka wyznała, iż cokolwiek bym
napisała o doktor Krystynie Holotowej, to będzie o wiele za mało i będzie to nijakie,
a Ona była Człowiekiem, Doktorem i Przyjacielem. Wiem tylko, że są momenty, kiedy mi
Jej brakuje. Podobnie jak wielu, wielu ludziom, którzy na swojej życiowej drodze
spotkali "Judyma naszych czasów...".
W piątą rocznicę śmierci ś.p. Dr Krystyny Holotowej w
Bochni, przy ul. Kazimierza Wielkiego 38, na ścianie budynku przychodni, gdzie ś.p. Dr
Krystyna przyjmowała pacjentów przez 41 lat, odsłonięto tablicę z Jej podobizną i
napisem:
Lek. med. Krystyna Holota
1930-2005
Ordynator Oddz. Pulmonologicznego
Kierownik Przychodni Przeciwgruźliczej
Zdobyła, głęboki szacunek i uznanie pacjentów
W piątą rocznicę śmierci, wdzięczni pacjenci i rodzina.
W uroczystości odsłonięcia tablicy wzięli udział znajomi, grono
współpracowników, pacjenci i rodzina. Byli obecni również b. starosta powiatu p.
Ludwik Węgrzyn i zastępca dyrektora szpitala p. dr Anna Kosturek. Odsłonięcia i
poświęcenia tablicy dokonał ks. Mariusz Gródek, podkreślając rolę Zmarłej, Jej
osiągnięcia i zasługi. Zabrała też głos dr Stanisława Kubasowa, która,
powiedziała - Wracamy do Niej dziś myślami, wyrażając wdzięczność za
szlachetność, dobroć i troskę o chorych, Pani Krystyna, starsza koleżanka, stanowiła
dla nas wzór człowieka i lekarza. |