ŻEGOCINA - TEKSTY  ZRÓDŁOWE

OSWIADCZENIE LEONA SKUMIELA W SPRAWIE POGRZEBU STEFANA BOHANESA

  Leon Skumiel.
Leon Skumiel

    Leon Skumiel - nauczyciel szkoły w Łąkcie Górnej, urodzony w Trzcianie 5 kwietnia 1901 roku.  W 1920 roku wziął czynny udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Ukończył liceum w Bochni i zdał maturę w 1923 roku.  Jako nauczyciel uczył na kresach wschodnich w Zaturii, potem Mikulicach, Sławkowie, Iwanowie i Lani w powiecie nieświeżańskim (1926-1934), Atalezji w powiecie stolpeckim (1934-1936), a krótko przed wojną uczył w Hurynowszczyżnie. W roku 1928 został skierowany do Szkoły Podchorążych w Krakowie i w 1931 roku otrzymał nominację na pierwszy stopień oficerski - podporucznika rezerwy. W sierpniu 1939 roku został zmobilizowany do 92 kompanii przeciwlotniczej w Białej Podlaskiej jako dowódca plutonu ciężkich karabinów maszynowych. Po klęsce wrześniowej kontynuował  pracę jako nauczyciel w szkole elementarnej w Łąktcie Górnej koło Bochni. Od początku prowadził tajne nauczanie. Wstąpił do ruchu oporu. Otrzymał zadanie utworzenia na terenie gminy Trzciana oddziału zbrojnego Związku Walki Zbrojnej, potem Armii Krajowej. Aż do wiosny 1945 roku dowodził III Kompanią I Batalionu 12 Pułku Piechoty Armii Krajowej sformułowanej z mieszkańców gminy Trzciana (Placówka "Karaś"). Nosił pseudonim "Murzynek".

    Pod koniec sierpnia przyjechał do mnie na rowerze łącznik Józef Guzik z Łąkty Górnej z wiadomością, że na polach dworskich w Łąkcie Górnej leży nieżywy lotnik polski, drugi zaś jest ukryty w stodole gospodarza w Łąkcie Górnej, a trzeci u Guzików. Mieszkałem wówczas u siostry Albiny Kajowej w Trzcianie. Pojechałem na miejsce rowerem. Okoliczni mieszkańcy wraz z sołtysem przenieśli ciało lotnika do pobliskiego zabudowania. Okazało się, że lotnikiem był radiotelegrafista plutonowy St. Bochanes. Zabraliśmy przestrzelony spadochron i drobne przedmioty z kieszeni umarłego. Sołtys kazał zrobić trumnę. W tym czasie w lasach Łąkty Górnej i Żegociny znajdował się oddział polskiej partyzantki "Ryś". Poleciłem członkom tego oddziału, aby udali się do ks. proboszcza Chmury w parafii Żegocina i zamówili pogrzeb na wyznaczony dzień. Zwłoki przeniesiono do kościoła w Żegocinie. Księża odprawili bezpłatnie mszę św. żałobną. Odśpiewali tzw. wilie, a potem ks. proboszcz Chmura poprowadził kondukt żałobny na miejscowy cmentarz. W pogrzebie uczestniczyło bardzo wielu ludzi, a przede wszystkim młodzież z kwiatami. Wielkie było zdziwienie proboszcza i zgromadzonych gdy nad wykopanym grobem zobaczyli kilkunastu żołnierzy w polskich mundurach i rogatywkach, z polskimi orłami i niemiecka bronią MP. Nad grobem odprawiono ceremonie żałobne. W czasie spuszczania trumny do grobu, dowódca oddziału "Ryś" wystąpił i wydał rozkaz oddania salwy honorowej. Po oddaniu kilku krótkich serii oddział odmaszerował. Od uratowanych lotników dowiedzieliśmy się, że brat poległego mieszka w Tarnowie. Zawiadomiliśmy go o śmierci brata i pogrzebie. Zabezpieczyliśmy drobne pamiątki po zmarłym. Zawiadomiony brat wkrótce przyjechał, odwiedził grób brata i zabrał pamiątki. W dniu Wszystkich Świętych grób poległego lotnika był pięknie przystrojony zieleniną i biało-czerwonymi chorągiewkami, paliły się świece. Pozostałymi przy życiu lotnikami zaopiekowaliśmy się wspólnie z Władysławem Kitą ps. "Lis". Początkowo ulokowaliśmy kapitana u p. Wesołowskiej we dworze w Rdzawie, a dwóch w Trzcianie u Jana Ryby. Dostarczono im bieliznę, cywilne ubranie i buty, a Władysław Kita postarał się o fałszywe kenkarty. O pobycie lotników zameldowałem natychmiast władzom w obwodzie. Stamtąd otrzymaliśmy ostrzeżenie, aby zachować ostrożność, ponieważ mogą to być przebrani Niemcy wysłani w celu wykrycia naszej organizacji, wobec czego nie informowaliśmy lotników o naszej działalności w ruchu oporu, mimo, że kapitan domagał się ustawicznie skontaktowania z podziemną organizacją, która drogą radiową przekaże informację o zestrzeleniu samolotu i ukrywaniu się ocalałych lotników. Przygotowaliśmy nawet lądowisko w Rdzawie na łąkach i czekaliśmy na zrzut broni, który jednak nie nastąpił. Ze względu na bezpieczeństwo zmienialiśmy często miejsce pobytu lotników. Najpierw przebywali oni u Wł. Kity, później u Albiny Kaja w Trzcianie, następnie u Jana Zatorskiego i Wierzbickiego. Po kilku tygodniach władze obwodu poleciły nam przewiezienie kapitana w okolice Sobolowa w celu odbycia z nim rozmów. (Sobolów koło Bochni) Zadania tego podjął się zarządca dworu w Rdzawie, który zawiózł kapitana bryczką na spotkanie z władzami. Ja pojechałem przodem na rowerze. Wracając wieczorem w Wieruszycach odłączyłem się od furmanki i pojechałem do Kobylca do "Żbika" D-cy placówki "Karp". Wracając nocą zostałem ostrzelany i ujęty przez Niemców. Za ukrywanie lotników Jan Zatorski otrzymał podziękowanie i dyplom podpisany: A Tedder Główny Marszałek Lotnictwa, Zastępca Naczelnego Wodza.

[POWRÓT]                                                                                              [WOJENNY EPIZOD Z PODNIEBNEGO FRONTU]