|    Stajemy
    dziś w godzinie "W " pod pomnikiem Stefana Bohanesa, jak stanęli 70 lat temu
    na apel dowódców bohaterscy mieszkańcy stolicy Polski. Nasza obecność w tym miejscu
    to zamanifestowanie szacunku i podziwu dla tych, którzy chcieli być wolni i wolność
    sobie zawdzięczać. 70 lat - czas życia trzech pokoleń - zwykle pozwala już na
    skrystalizowanie się stanowisk i ocen w kwestiach ważnych wydarzeń dziejowych.
    Okrągłe rocznice - jak ta dzisiejsza - to także czas, w którym wygłaszane poglądy na
    dane wydarzenie historyczne mają szczególnie mocny i w perspektywie ważny wydźwięk.
    Znamienne więc, że na rok 2014 przypadła wielka medialna dyskusja nad książkami
    powstaniu warszawskiemu zdecydowanie nieżyczliwymi - ma się tu na myśli publikację
    Piotra Zychowicza pod znamiennym tytułem Obłed 44 oraz syntezę historyczną Rafała
    Ziemkiewicza także o wymownym tytule Jakie piękne samobójstwo (wart przytoczenia jest
    także podtytuł tej drugiej: Narracje o wojnie, szaleństwie i cynizmie). Obydwa teksty
    są przejawem uprawiania modnej dziś historii alternatywnej, czyli spojrzenia na losy
    państwa z nowej, często rewolucyjnej perspektywy. Takie nastawienie badawcze powoduje
    formułowanie przez autorów bardzo wyrazistych tez odnoszących się do powstania, a
    publicystyczny - nie naukowy, co warte podkreślenia - ich charakter uwidacznia się w
    skrajnym subiektywizmie ocen, wybiórczym odwoływaniu się do faktów i ustaleń oraz
    kąśliwym, dosadnym języku.
 I tak na przykład Piotr Zychowicz opatruje swoje dzieło mottem stanowiącym
    cytat z wypowiedzi Winstona Churchila: "Nie ma takiego błędu, którego Polacy by
    nie popełnili". Rodzi się zasadnicze pytanie: czy odpowiedzialnym, a nawet czy
    moralnym jest przywoływanie jako autorytetu w kwestii zasadności powstania warszawskiego
    człowieka, który wraz z amerykańskim prezydentem oddał długo przed wybuchem
    insurekcji w stolicy nasz kraj w sferę wpływów sowieckich? (angielski historyk Jonatan
    Walker postawi sprawę wprost, w 2010 r. ukazała się jego książka pt. Polska
    osamotniona. Dlaczego Wielka Brytania zdradziła swojego najwierniejszego sojusznika).
    Autor Obłędu 44 stawia jednak w książce podstawową tezę , iż to Polacy są sami
    sobie winni, rząd w Londynie i dowództwo AK skazali na śmierć ok. 150 tys.
    warszawiaków i wydali wyrok śmierci na miasto, które rzeczywiście stało się ogromnym
    rumowiskiem. Ziemkiewicz nazwie decyzję o wybuchu powstania samobójstwem i szaleństwem,
    a Zychowicz obłędem.
 Prof. Witold Kieżun, legendarny powstaniec warszawski, zwraca uwagę na
    często pomijaną okoliczność: 27 lipca niemiecki gubernator Warszawy Ludwik Fischer
    wydaje rozkaz, aby 100 000 warszawskich kobiet i mężczyzn zgłosiło się do prac
    przy budowie linii obronnych przed wkraczającą armią sowiecką. Warszawiacy solidarnie
    odmawiają wykonania rozkazu znienawidzonego oprawcy. Decyzja Fishera oznaczała - pisze
    Kieżun - że Warszawa została ogłoszona fortecą i będzie tak broniona, jak do
    niedawna Mińsk Litewski - do ostatniego żołnierza. Skoro tak, jest rzeczą oczywistą,
    że Niemcy musieliby wcześniej wymordować 40 tysięczną warszawską armię podziemną
    oraz ewakuować bez wyjątku wrogą hitlerowcom ludność stolicy, aby nie narazić się
    na polską agresję w czasie walk z Sowietami. Przypomnijmy, że w czasie takiej ewakuacji
    w Mińsku Litewskim 40 % ewakuowanej ludności zginęło, a miasto przestało istnieć w
    ponad 90%. Niestawienie się do wyznaczonych przez Niemców robót oznaczało de facto
    wyrok śmierci na 100 tys. mieszkańców polskiej stolicy - podsumowuje Witold Kieżun.
    Powstanie pochłonęło straszliwą liczbę polskiej ludności i doprowadziło do niemal
    całkowitego zniszczenia miasta, okazuje się jednak, że gdyby ono nie wybuchło, straty
    mogły być nie mniejsze. Pod koniec lipca 44 roku Polska została zupełnie sama,
    dokładnie między stalinowskim młotem a hitlerowskim kowadłem, alianci odmówili
    pomocy, wcześniej ustalając dokąd ma dotrzeć Armia Czerwona - pozostawało liczyć na
    siebie.
 Inną niedoskonałością wspomnianych antypowstańczych książek, oraz
    całej dyskusji przeciwnej powstaniu, jest sprowadzenie wydarzeń niemal wyłącznie do
    wymiaru politycznego. Ale w świecie czasem błyskotliwych i efekciarskich, ale
    jednocześnie zupełnie błędnych, postulatów (jak ten autorstwa Zychowicza, że z
    Niemcami nie należało walczyć, ale przyjąć rolę ich sojusznika, co proklamować
    miałby pakt Ribbentrop-Beck) brakuje pamięci o tysiącach szeregowych powstańców, o
    ich krwi, poświęceniu, traumatycznych przeżyciach, panicznym strachu, aktach heroizmu,
    ale i ludzkiej słabości. Brakuje dostrzeżenia takich Bohanesów, którzy robili, co
    mogli, nawet jeśli ostatecznie przegrali.
 Wreszcie ciężko dopatrzyć się w spojrzeniu proponowanym przez wspomniane
    publikacje aspektu moralnego. Autorzy twierdzą, że zwycięstwo moralne to bujda, że
    jest ono formą otarcia łez dla ludzi przegranych, a samo powstanie to tworzenie
    kolejnego polskiego mitu. Tylko idąc tym tropem należy konsekwentnie odrzucić tradycję
    wszystkich polskich zrywów narodowych -od kościuszkowskiego poczynając, bo jest to
    przecież ciąg klęsk militarnych i politycznych. Należałoby także podważyć m. in.
    zasadność września 39 roku, co zresztą już nieraz się czyni. Tylko co wtedy w tej
    naszej historii zostanie? Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że współcześnie wielu
    proponuje taką wersję naszej narodowej historii, w której Polacy niewiele osiągnęli,
    a jeśli już coś wywalczyli (jak wolność w 1918), to za sprawą innych. Powstanie
    warszawskie zapewne w jakiejś mierze jest mitem, ale narody potrzebują swoich mitów,
    tym bardziej jeśli są one osadzone na bezspornych faktach jak ten, że zryw warszawski
    44 roku był największą tego typu insurekcją w Europie i przejawem rzadko spotykanego w
    skali światowej heroizmu i solidarności.
 Wydaje się, że po 70 latach powstanie stało się istotnym elementem
    polskiej tożsamości - obok Grunwaldu, Racławic, roku 1920 czy Westerplatte. Powstanie
    warszawskie może dlatego wzbudza tak żywe emocje, że w pewnym sensie symbolizuje całą
    polską zagmatwaną historię, w której przecież były obecne: romantyczny zryw,
    zmaganie się z wrogiem silniejszym i lepiej uzbrojonym, walka do końca, a przede
    wszystkim pragnienie wolności.
 |