ROZDZIELE
LEGENDA "WILKI W ROZDZIELU"

      W dawnych czasach jeszcze pod koniec XIX wieku, a nawet na początku XX lasy w Rozdzielu były o wiele większe. Jeśli je kto mało znał mógł w nich zabłądzić lub znaleźć się wędrując po leśnej gęstwinie daleko poza granicami powiatu bocheńskiego, gdzieś w lasach limanowskich. Zimą gdy śnieg zasypał drogi i ścieżki pojawiły się w nich watahy wilków, które nocami w poszukiwaniu żeru podchodziły pod osiedla ludzkie. Niskie chałupy kryte strzechą także były zasypane po małe okienka. Nocą nikt nie wychodził na pole. Zimno i strach skutecznie broniły przed takimi zamiarami. Ośmielone nocą i zmuszone głodem krwiożercze bestie podkopywały się do obór, które zwykle były pod jednym dachem z częścią mieszkalną i zagryzały owce i bydło. Stawały się także bardzo niebezpieczne dla ludzi.
    Blisko lasu w maleńkiej chatce złożonej tylko z jednej izby, w której 1/4 powierzchni zajmował piec z nalepą i kominem tak dużym, że gdy się nachyliło to widać było przez niego błękit nieba, a nocą gwiazdy - mieszkała kobieta z siedmioletnią córeczką Małgosią. Umeblowanie izby składało się ze stołu i „ślufanka”, który w dzień pełnił rolę ławy do siedzenia, a na noc rozkładało się go i było miejsce do spania /jakby prekursor wersalki/. Z izby wchodziło się do obszernej sieni mieszczącej różne przedmioty gospodarcze oraz drabinę prowadzącą na strych, a małe wąskie drzwiczki wiodły do obory. W oborze była jedyna krowa - żywicielka. Dobrze jej tu było i ciepło, bo ściany na zewnątrz ogacane suchymi liśćmi i perzem przywiezionym z pola zatrzymywały mróz. Na strychu był zapas siana i słomy oraz sąsiek ze zbożem. Mimo mrozu i kopnego śniegu tak wielkiego, że nie można było dostać się do sąsiada, małej rodzince dobrze się żyło. Zapas drewna był wystarczający, ziemniaki w piwnicy przykryte słomą, nie przemarzły i można je było gotować na różne sposoby. Krasula dawała mleko. Czego można było wymagać?
      Pewnej nocy podeszły pod chatę wilki. Wyły groźnie, przenikliwie i podchodziły coraz bliżej okien. Mama z córką przytuliły się do siebie i siedziały cichutko, bo nie miały czym się bronić. Gdyby przynajmniej miały pod ręką widły, ale widły były w oborze i jak tu po nie iść, gdy tam może też już wilczyska się dostały.     W dodatku ogień w piecu już wygasł / wilki boją się ognia / i strasznie było tak siedzieć i słuchać, jak dzika bestia pazurami wygrzebuje perz, potem drapie ziemię, by dosta się do izby. W izbie nie było betonowej wylewki, gdyż tego sposobu budowania na wsi nikt nie stosował, ani podłogi. Nic już nie mogło ochronić biednych kobiet przed odwiedzinami nieproszonego gościa. W pewnej chwili zobaczyły łeb i kły basiora. Nie widząc innego ratunku weszły do komina i wspięły się wystarczająco wysoko, by zwierz ich nie dosięgnął. Komin zbudowany był z kamieni, które wewnątrz wystawały i można było oprzeć na nich stopy.
    Wilk wsunął się do izby i zaczął obchodzić wszystkie jej kąty. Poszukiwał jakiegoś żeru, ale żadnego jadła tam nie było. Czuł jednak ludzki zapach i po obwąchaniu pomieszczenia wylazł na nalepę, stąd było wejście do komina. Podniósł łeb do góry i pewno był tak samo zaskoczony jak te, które przed nim się ukryły. Matka Małgosi wyjęła już wcześniej z komina odymiony kamień i czy to z przestrachu czy celowo- rzuciła w wilka. Trafiła w sam łeb, poprawiła drugim. Wilk zawył przeraźliwie i wywrócił się.
    Kobiety długo jeszcze siedziały w kominie nie wierząc, że wilk jest martwy. Potem wolniutko zeszły. Rano przyszli mężczyźni z sąsiednich domów i zobaczywszy podkop byli pewni, że w domu wydarzyła się tragedia. Jakież było ich zdziwienie, gdy drzwi otworzyła im sąsiadka cała i zdrowa.
    Oprawili wilka, a dzielna kobieta sprzedała jego skórę myśliwym, którzy nabyli ją, by po wyprawieniu służyła jako trofeum w salonie. Wilka bowiem bardzo trudno podejść, bo w normalnych leśnych warunkach jest zwierzęciem ogromnie ostrożnym, nieufnym i inteligentnym.

[wstecz]