Z CYKLU "ZNANI - NIEZNANI" - TERESA MRUGACZ

   Żyją wśród nas ludzie nieprzeciętni. Są zwykle skromni i pewnie dlatego niewiele o nich wiemy. Postanowiłem zaprezentować w cyklu wywiadów takie właśnie osoby - mieszkańców Gminy Żegocina, którzy mają duże osiągnięcia w różnych dziedzinach życia, niezwykłe pasje, albo nieprzeciętne umiejętności.
   Tym razem wywiad z mieszkającą w Bytomsku poetką i uznaną malarką - Panią Teresą Mrugacz - przeprowadziła Katarzyna Pławecka.
                                                                                                                                                                  Tadeusz Olszewski       

Teresa Mrugacz - Sztuka pasją życia
Teresa Mrugacz.

Katarzyna PławeckaNależy Pani do najwybitniejszych żegocińskich twórców kultury, wszechstronnie uzdolnionych w różnych dziedzinach sztuki. Ale pani korzenie sięgają innej miejscowości. Przyglądając się nieco prywatności. Jak to właściwie się stało, że zamieszkała Pani w naszej gminie?

Teresa Mrugacz: Studiowałam w Rzeszowie i tam poznałam mojego męża. Po ślubie zamieszkaliśmy tutaj, w Bytomsku. Jest takie powiedzenie: "Gdzie Bóg nas posiał, tam mamy kwitnąć". Wydaje mi się, że gdyby "posiał" mnie gdzie indziej, to być może nie ujawniłyby moje zdolności. Tutaj wszystko się we mnie rozwinęło, może dlatego, że tak wiele ludzi tutaj maluje i oczywiście dzięki mojemu mężowi.

Czy czuje się Pani doceniana przez społeczeństwo lokalne?
- Oczywiście. Jestem rozpoznawalna w moim środowisku. Spotykam się z przejawami sympatii i uznania. Uczestniczę w wielu lokalnych imprezach, "przy okazji" prezentując swoją twórczość np. w czasie "Urodzin Żegociny". Znamiennym przejawem uznania było zaproponowanie mi przez SRGiWP zredagowania książki "Rok obrzędowy w tradycji religijnej i ludowej Ziemi Żegocińskiej wpleciony w cztery pory roku". Jest to bardzo miłe, ale i zobowiązuje.

Przyglądając się Pani dorobkowi można by wyszczególnić trzy pasje, którym poświęca się Pani na co dzień. Która z nich była tą pierwszą: malarstwo, muzyka czy poezja?
- Najpierw zaczęłam tworzyć wiersze, pisałam je do szuflady. Były to takie różne "wierszyki", tworzone w liceum. W zasadzie żaden z nich się nie zachował. Potem było malarstwo. Byłam już wtedy żoną i matką. Śpiew kilka lat temu. To już szósty rok, jak istnieje nasz chór i systematycznie uczęszczam na próby.

Wspomniała Pani o mężu. Jaka jest jego rola w Pani twórczości?
- Mąż ocenia moje prace; podpowiada mi tematy; robi wiele zdjęć, które potem wykorzystuję przy malowaniu; oprawia wszystkie obrazy. Od pewnego czasu zajmuje się też katalogowaniem zdjęć obrazów w naszym komputerze. Jeśli trzeba opracowuje także listy na wernisaże; dba o transport obrazów. To ogromna pomoc z jego strony. Czasem podpowiada mi także temat jakiegoś wiersza. Zawsze daje mu też do oceny to, co stworzę - niezależnie od tego czy jest to obraz, czy poezja.

Czy któreś z Pani dzieci odziedziczyło jakiś Pani talent?
- Starszy syn jest grafikiem komputerowym. Projektował m. in. okładkę do książki "Rok obrzędowy w tradycji religijnej i ludowej Ziemi Żegocińskiej wpleciony w cztery pory roku", która została ostatnio wydana. Potrafi też trafnie ocenić to, co stworzę. Natomiast młodszy interesuje się fotografią. W Anglii zrobił specjalną szkołę związaną właśnie z fotografią. I rzeczywiście robi wspaniałe zdjęcia. Więc myślę, że coś po mnie odziedziczyli.

Czy oprócz sukcesów w malarstwie odniosła Pani jakieś sukcesy, np. w poezji?
- Trudno mi mówić o sukcesach. Uczestniczyłam kilka razy w konkursach poetyckich. Kilka lat temu, podczas Ogólnopolskiego Konkursu im. Józefa Kossakowskiego w Iwkowej otrzymałam wyróżnienie. Podobne uzyskałam w konkursie "Wrzosowisko" w Piwnicznej. Osobiście nie dążę do tego, żeby zdobywać nagrody. Dla mnie sukcesami są spotkania, na których mogę zaprezentować swoje dzieła i ktoś powie mi, że bardzo podobają mu się moje wiersze; że odnajduje w nich coś ze swoich własnych przeżyć; że dostarczają emocji i satysfakcji. To są moje sukcesy.

Czuje się Pani bardziej malarką, poetką, czy też wybierając między innymi pasjami, wskazałaby Pani także na muzykę?
- Myślę, że sztuka to bardzo szerokie pojęcie i można w niej wszystko zmieścić. Nie wyobrażam sobie malowania bez muzyki. Mam płyty z muzyką klasyczną, lubię słuchać utworów nastrojowych. Świetnie maluje mi się przy ariach Ochmana. Patrząc na obraz, można napisać wiersz i odwrotnie. Kiedyś zdarzyło mi się namalować kapliczkę, znajdującą się w Bytomsku. Potem o tej samej kapliczce napisałam wiersz. Trudno byłoby mi wybrać, chociaż więcej maluję. Myślę, że to dlatego że od czasu do czasu ktoś mi proponuje wystawę i wtedy chcę mieć coś nowego, coś poprawiam, domalowuję. Czasami zdarza się też, że ktoś chce kupić obraz i to mnie mobilizuje do malowania. Od czasu do czasu też coś napiszę, ale są to wiersze raczej "okolicznościowe". Na przykład w 2009 roku na zakończenie karnawału napisałam po raz pierwszy w życiu taki bardzo długi wiersz: "Ballada o starej pieśni", o wszystkich obrzędach religijno- ludowych całego roku.

Malarstwo, liczne spotkania, poezje, wernisaże, co tygodniowe spotkania parafialnego chóru i codzienne obowiązki. Większość "dzisiejszych ludzi" nie potrafi pogodzić ze sobą tylu spraw, a Pani na to wszystko znajduje czas. Jak to się Pani udaje?
- Według mnie, nawet jeśli ma wiele zajęć, ale się je planuje, to musi się na nie znaleźć czas. Jeśli jest jeszcze pomoc ze strony męża, czy w ogóle rodziny, to da się to wszystko pogodzić. Nie wyobrażam sobie też, żebym miała nie należeć do naszego chóru, tym bardziej, że daje on wiele radości.

Kiedy po raz pierwszy zapragnęła Pani malować?
- To marzenie chyba gdzieś we mnie drzemało przez cały okres mojego dzieciństwa i młodości. Nie marzyłam o tym jawnie, ale rysowałam, gdzie tylko się dało. Właściwie zaczęłam malować 24 lata temu, kiedy jeden z moich synów chodził do zerówki, a drugi miał trzy lata. Wzięłam wtedy farby mojego starszego dziecka i namalowałam pejzaż. Spodobał się on mojemu mężowi, który bardzo mnie zachęcał, żebym porozmawiała z kimś kto maluje, kto wie na czym to malarstwo polega. Ziemia Żegocińska obfituje w artystów, skontaktowałam się więc z miejscowymi artystami. Oni podpowiedzieli mi, jak należy malować. Na początku mąż samodzielnie przygotowywał mi płótno i naciągał na ramki. To były pierwsze próby. Niektóre z tych obrazów jeszcze mam. Uczyłam się, bo nie ukończyłam żadnej szkoły w tym kierunku. Bardzo mnie to cieszyło, dawało i zresztą do dziś daje mi wiele radości i satysfakcji. Tak naprawdę w dużej mierze to dzięki mojemu mężowi, który pomagał mi przy dzieciach. To dzięki niemu mogłam malować. Wiadomo nie poświęcałam malarstwu wiele czasu, bo pracowałam zawodowo. Miałam też domowe obowiązki, małe dzieci, mimo to udawało mi się wygospodarować chwilę na malowanie. Właściwie cały czas się uczę.

Jakie było Pani pierwsze dzieło?
- Pamiętam dokładnie, że pierwszy obraz malowałam w plenerze, niedaleko domu. Była wtedy jesień, a na łące kwitły jeszcze rumianki. To obraz, który jako pierwszy udało mi się sprzedać.

Ile w sumie namalowała Pani obrazów?
- Chyba robię błąd, bo nie prowadzę katalogów. Myślę, że to jest niedobrze, bo powinno się mieć jakiś dokument. Trudno mi powiedzieć, namalowałam ich na pewno więcej niż tysiąc. Moje obrazy są już wielu miejscach w Polsce, a także
m. in. w Kanadzie, Anglii, Francji, czy USA.

Kiedy odbył się Pani pierwszy wernisaż?
- Odbył się w 1992 roku, dzięki ówczesnej kierowniczce biblioteki żegocińskiej pani Teresie Dziedzic, która zorganizowała mi pierwszy wernisaż (jedyny jak dotąd w Żegocinie). Na pierwszą wystawę zdecydowałam się po rozmowie z panem Tadeuszem Olszewskich, który przekonał mnie, że powinnam wyjść do ludzi ze swoją twórczością.

Ile Pani zorganizowała wernisaży?

- Trudno mi powiedzieć ile dokładnie ich miałam. Zaczęłam od wystawy w tutejszej bibliotece. Potem kolejno (dzięki pani Teresie Dziedzic) miałam je w bibliotekach bocheńskich i tych filialnych i jeszcze w okolicy. Obserwowała mnie w tym czasie pani Ludmiła Gut, dyrektor Biblioteki Powiatowej w Bochni, która w 2002 roku zaprosiła mnie do swojej biblioteki. To była taka pierwsza, większa wystawa. Druga była w Wiśniczu, w galerii ratuszowej. Potem miałam pierwszą wystawę w Krakowskim Banku Spółdzielczym w Bochni, za jakiś czas odbyła się tam kolejna. Tam też poznałam pana Skrobota, który od tego czasu organizował mi już kolejne wystawy - w Krakowie, Miechowie i Bochni.
W 1995 roku po raz pierwszy pokazałam swoje prace w Galerii Sztuki w Powiatowej Bibliotece Publicznej w Limanowej, której dyrektorem była wówczas pani Halina Matras. Później wystawiałam tam swoje obrazy jeszcze dwukrotnie. Od kilku lat jestem członkiem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Nowym Sączu i należę do oddziału limanowskiego. Dzięki staraniom prezesa pana Bogusława Juszkiewicza, biorę udział we wszystkich wystawach zbiorowych, a było ich już wiele np. w Niedzicy, na zamku w Wiśniczu i Limanowej.

Wracając do obrazów. Co jest ulubionym tematem Pani prac?
- Właściwie trudno mi powiedzieć, czy mam ulubiony temat. Nie skończyłam żadnej Akademii kształcącej w tym kierunku, wiec po prostu poszukiwałam, jeździłam na liczne wernisaże i przyglądałam się innym. W Krakowie uczestniczyłam w wernisażach wielu znanych malarzy, m.in..: prof. Rościsława Brochockiego (który powiedział mi kiedyś, że maluję sercem i duszą), słynnego polskiego tenora Wiesława Ochmana, Kazimierza Wilka, Wandy Sieraczyńskiej, prof. Juliusza Joniaka, prof. Wiktora Zina, którzy mnie inspirują. Bardzo dużo zawdzięczam nieżyjącemu już malarzowi Stanisławowi Tkaczowi, który z wielką życzliwością wprowadzał mnie w tajniki profesjonalnego malarstwa. Lubię malować kwiaty, pejzaże, starą architekturę, ale zdarza się, że maluję także portrety.

Patrząc na swoje dzieła ma Pani takie, które z jakiś ważnych powodów wyszczególniłaby Pani z całej swojej kolekcji?
- Raczej nie. Wiem, że są malarze, którzy mają takie obrazy, których absolutnie nie chcą sprzedać. Muszę się przyznać, że do niektórych też się przywiązuję. Ale jeśliby ktoś chciał je kupić, to sprzedaje z tego względu, że dla mnie to radość, kiedy ktoś się nim zachwyci. Dobrze jest kiedy obraz się spodoba, a ja dzięki temu mobilizuję się do namalowania podobnego.

A jak to jest z natchnieniem w Pani przypadku? Jest to pewnego rodzaju wizja danego obrazu, czy raczej chęć uwiecznienia czegoś, co zapisało się w Pani pamięci?
- Czasami jest tak, że maluję coś, co chcę uwiecznić. Często bywa też tak, że jest to jakiś klimat, jakieś światło i szczególnie to mnie pociąga. Może nie samo ukształtowanie danej rzeczy, ale właśnie ten nastrój. Nie zawsze się to uda uchwycić, ale próbuję. Są chwile, kiedy maluję dużo, szybko i dobrze, ale bywa i tak że nie mam ochoty wziąć pędzla do ręki. Trudno powiedzieć od czego to zależy.

Co tak naprawdę sprawia Pani największą przyjemność; malarstwo, muzyka, czy pisanie wierszy?
- Chyba wszystko. Muzyka jest czymś ulotnym, wiersze natomiast mam w tomiku, czytam, komuś się podoba i uważam, że to jest piękne. Ale oba te rodzaje sztuki są ulotne. Natomiast obraz widać, można go przeżywać w dowolnej chwili. Kiedy czytam swoje wiersze na spotkaniach, to staram się dodać jakiś podkład muzyczny. Malarstwo, śpiew, poezja wypływają z wnętrza człowieka i wzbogacają je. Dostarczają też wiele emocji i radości, pozwalają przeżywać to wszystko, co niesie z sobą życie.

Wyobraża sobie Pani życie bez sztuki?
- Nie, nie wyobrażam sobie. Nie miałabym chyba co robić, pomimo że jak każdy mam swoje obowiązki. Ciężko mi po tylu latach wyobrazić sobie żebym mogła nie malować, nie pisać, nie śpiewać. Moje życie byłoby wtedy bardzo smutne, ubogie i chyba źle bym się czuła. Dla mnie to jest relaks, cudowny odpoczynek od wszelkich zmartwień, których zresztą nikomu nie brakuje. Dzięki temu, co robię, całkowicie się wyłączam, wchodzę w inny świat.

Jakie towarzyszą artyście uczucia, kiedy widzi zainteresowanie innych dorobkiem artystycznym?
- To jest wielka radość, kiedy podchodzą do mnie ludzie i mówią, że podobają się im moje obrazy. Wtedy wierzę, że to co robię ma sens i jest wartościowe.

Wielu artystów organizuje spotkania z dziećmi i młodzieżą. W ten sposób dzielą się swoim doświadczeniem i wiedzą. Myśli Pani że to niejako "wskazywanie drogi" młodym ludziom - którzy kochają sztukę i chcieliby także przykładowo malować - może być dla artysty radością?
- Tak. Kiedy pracowałam w szkole, to przez wiele lat prowadziłam kółko plastyczne i miałam tam taką grupę "zapaleńców". Z ogromną przyjemnością robili różne rzeczy i uczyli się. Czasami byłam też zapraszana na różne spotkania w innych szkołach. To również były dla mnie przyjemne spotkania, a myślę że i dla młodzieży także.

Jak to jest być artystką w dzisiejszych czasach? Czy Pani zdaniem to zadanie trudniejsze niż w minionych latach, czy też wiekach?
- Trudno mi powiedzieć. Ja zawsze pracowałam zawodowo, a z takim "zawodowymi" artystkami różnie bywało. Byli tacy, którzy żyli w nędzy, jak Vincent Van Gogh (który sprzedał tylko jeden obraz a utrzymywał go jego brat) i tacy, którym dobrze się wiodło. W dzisiejszych czasach jest różnie. Mamy większą możliwość pokazania tej sztuki. Jest internet i dzięki niemu można się reklamować. Myślę, że jest o wiele łatwiej. Miałam przyjaciela (zmarł kilka lat temu), który mnie uczył i pomagał. Przyjechał do Polski z Ukrainy. Jeździliśmy razem kilkanaście razy w plener. Utrzymywał się tylko z malowania i ciągle był na długach. Właściwie częściowo pomagała mu jego żona, która mieszka w Kijowie i jest muzykiem. Malował pięknie, uczył się zresztą u najlepszych rosyjskich malarzy. Takie życie było dla niego trudne, więc w końcu zaczął pracować. Zmarł na zawał serca. To był człowiek stworzony do malowania, kochał to najbardziej na świecie. Ja miałam szczęście, że spotkałam wiele takich ludzi, którzy docenili moje malarstwo i pomagali mi je prezentować.

Czy ma Pani jakieś osobiste marzenia związane z malarstwem, czy poezją?
- Nigdy nie miałam wielkich aspiracji, nie marzyłam o wystawie ze znanymi artystami na przykład w Krakowie, a to się stało. W 2012 roku dzięki pomocy syna i synowej oraz Polonii brytyjskiej, pokazywałam swoją twórczość w Coventry w Wielkiej Brytanii. Było to niezapomniane przeżycie. Wystawę obejrzało kilkaset osób, wśród nich wiele osób ze starej, powojennej Polonii. Czasami dzieją się rzeczy, o których nawet się nie marzy. A ja po prostu chcę piękniej malować i zawsze tego właśnie chciałam. Chciałabym też oczywiście coraz lepiej pisać i śpiewać. Jednym słowem marzę o tym bym mogła dalej się rozwijać i to jest moje jedyne marzenie.

Na koniec tej rozmowy pozostaje mi tylko życzyć Pani owocnej pracy i wielu sukcesów. No i oczywiście spełnienia wszystkich marzeń.
- Dziękuję.

Wernisaż w Limanowej. Teresa Mrugacz w swojej pracowni.
Teresa Mrugacz, obo Stanisława Tabor i Tadeusz Olszewski. Obrazy Teresy Mrugacz.
Obraz Teresy Mrugacz. Obraz Teresy Mrugacz.
[wstecz]