Wigilia.

TRADYCJE W DAWNEJ ŻEGOCINIE - WIGILIA I BOŻE NARODZENIE

    W kościele łacińskim wigilia Bożego Narodzenia jest obchodzona 24 grudnia. Zgodnie z tradycją w Polsce wieczerza wigilijna rozpoczyna się wraz z „pierwszą gwiazdką na niebie”. Jest to symboliczne nawiązanie do Gwiazdy Betlejemskiej zwiastującej narodziny Jezusa, którą według Biblii na wschodniej stronie nieba ujrzeli Trzej Królowie.
    Od wieków, na terenach Polski punktem kulminacyjnym dnia Wigilii oraz całego Bożonarodzeniowego okresu jest uroczysta wieczerza. Czasem określana jest wilią, bądź wigilią (jak cały ten dzień), pośnikiem, postnikiem, obiadem, lub Bożym obiadem. Na krańcach Wschodnich funkcjonuje jako „kutia”, gdyż tam główna potrawa nosi właśnie tę nazwę. Obyczaj głosi, aby do stołu zasiąść w momencie pojawienia się pierwszej gwiazdy, która jest symbolem gwiazdy betlejemskiej. 
    Wieczerzę, jak każe obyczaj, postną, rozpoczyna się modlitwą i czytaniem fragmentu Ewangelii Mateusza lub Ewangelii Łukasza w części dotyczącej narodzin Jezusa. Potem uczestnicy wieczerzy wzajemnie przełamują się opłatkiem, jednocześnie składając sobie życzenia. Na stole przykrytym białym obrusem z wiązką sianka pod spodem ustawia się o jedno nakrycie więcej, niż wynosi liczba zgromadzonych osób. Dodatkowe miejsce przy stole wigilijnym przeznaczone jest dla niezapowiedzianego gościa, a zwyczaj ten upowszechnił się w XIX wieku. Ważnym zwyczajem towarzyszącym wigilii Bożego Narodzenia jest śpiewanie kolęd. Często też pod choinką umieszczane są prezenty, które wedle tradycji przynosić ma gwiazdor, św. Mikołaj, dzieciątko, aniołek lub gwiazdka.
   Jak przed laty wyglądała Wigilia i okres Bożego Narodzenia w Żegocinie i okolicy?. Pozwalają nam to przypomnieć wspommnienia i refleksje zapisane w książkach Teresy Mrugacz, Czesława Blajdy i Zofii Wiśniewskiej. Zapraszamy do lektury.

    Wypełnił sie czas oczekiwania, dobiegł końca adwent. Wyciszone serca ludzkie zaczynały mocniej bić... Nadchodził się czas niezwykły czas świętowania narodzenia Jezusa, czas. w którym obowiązywał zakaz wykonywania pracy oznaczającej codzienność. Rozpoczynał je wieczór wigilijny (24 grudnia), a kończył dzień Trzech Króli (6 stycznia).
    Kościół od IV wieku uroczyście obchodził pamiątkę narodzin Chrystusa (25 grudnia). Bogata obrzędowość tych świąt zawierała w sobie wiele przedchrześcijańskich obyczajów, wierzeń, a nawet zabiegów magicznych.Ten czas niezwykły spełniał się w niecodziennej przestrzeni. Różne czynności wykonywane były zgodnie z ustalonymi regułami. W wigilię Bożego Narodzenia wszystkie, zwłaszcza ciężkie prace w gospodarstwie, a także sprzątanie i ozdabianie domu oraz jego otoczenia, należało zakończyć przed pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdy. Gospodarz rozpoczynał wigilijny dzień wyprawą do lasu po zielone drzewko (świerk, jodła). Często była to rytualna "kradzież", a wyniesiona ukradkiem choinka miała przynieść domownikom powodzenie. Zielone gałęzie to symbol żyda, płodności, radości. Zwyczaj ozdabiania nimi domów sięga średniowiecza i zostal przyjęty w wielu krajach Europy. Do Polski choinka przywędrowała na przełomie XIX i XX wieku, ale na wsi zadomowiła się już na dobre dopiero po II wojnie światowej. Pachnące zywicą drzewko ozdabiano samodzielnie wykonanymi łańcuchami, pierniczkami, koszyczkami, aniołkami wykonanymi z lektury i kolorowej bibuły. Zawieszano na nim jabłka, orzechy, szyszki, połyskliwe anielskie włosy. Połyskujące gwiazdki, a gałązki okładano kłębami waty, jak śniegiem. Jeśli rodzinę było stać na zakup cukierków, także one zdobiły choinkę.
    Zanim choinka zagościła w naszych domach, przystrajano izby "podaźniczkami", które umieszczano u pułapu. Były to zielone gałązki ze świerku, jodły czy sosny ozdobione jabłkami, piernikami, orzechami, małymi "światami" (kółka wycięte z małych opłatków i sklejone sliną) lub dużym "światem". Taki podłaźnik dawał nadzieję życia w obfitości, miał przynosić ludziom szczęście, dobrobyt, urodzaj, chronić przed "urokami" i wszelkim złem.
    Wigilia była dniem wróżebnym. Należało wstać wcześnie, zajać pracą, być życzliwym dla każdego, bo - zgodnie z wróżbą jaka Wigilia, taki cały rok. Pomyślną wróżbą tego dnia było zobaczenie jak pierwszego - młodego, zdrowego mężczyzny. Gorzej było, gdy spotkało się dziewczynę, jeszcze gorzej - starego chłopa. Same niepowodzenia wróżyło zobaczenie starej kobiety, do tego jeszcze z wiadrami. Z tego też względu kobiety starały się raczej nie wychodzić z domu tego dnia. Starano się także niczego nie pożyczać, bo był to zły znak na cały rok. Kobiety w Wigilię dużo pracowały. Musiały przygotować potrawy na wieczerzę. W tym dniu obowiązywał post. Poszczenie w polskiej tradycji pojawiało się w dzień poprzedzający święto albo zalecane było przez dłuższy czas oczekiwania na wielkie wydarzenia. Dopiero wieczorem można było najeść się do syta, chociaż uroczysta kolacja także składała się z postnych dań. Pod stołem gospodarz kładł wiązkę siana - będącą symbolem sianka z betlejemskiego żłobka, na którym Maryja złożyła Dziecię. Stół nakrywano białym obrusem, oznaczającym Bóstwo Nowonarodzonego, zaś w kącie stawiano snop nieomłoconego zboża. Snopek symbolizował chłopski dostatek i nadzieję na obfity plon. Sucha słoma zawiera życiodajne ziarna, jest więc znakiem umierania, ale i staje się zaczątkiem nowego życia.
    Przed rozpoczęciem wieczerzy, wszyscy domownicy myli się w cebrzyku, zaś twarz obmywali źródlaną, zimną wodą i monetami. Ten rytuał miał przynieść powodzenie na cały rok. Wszyscy ubierali się odświętnie i czekali na znak z nieba, by zacząć wieczerzać. Tym znakiem było pojawienie się pierwszej gwiazdy. Symbolizowała ona gwiazdę betlejemską, która przyprowadziła Trzech Króli do Jezusowego żłóbka. Kiedy nad uśpionymi snem zimowymi górami rozbłysła pierwsza gwiazda, rozpoczynano świętowanie. Na choince zapalano świeczki, które miały rozświetlać mrok, ale oznaczały też życie, istnienie. Następnie gospodarz brał do ręki talerz przykryty serwetą, na której znajdowały się opłatki i podawał je domownikom, poczynając od najstarszego. Składał im życzenia, a oni podchodzili do niego, łamali się opłatkiem i życzyli sobie wzajemnie zdrowia, szczęścia, doczekania następnej Wigilii oraz obfitych plonów, bowiem od nich zależał byt rodziny.
    Opłatek przywędrował z Zachodu do Polski dość dawno. Wypiekaniem zajmowali się kościelni słudzy, organiści, wikariusze przy kościołach i klasztorach a roznosili po domach organiści. Mówiono, że kto w Wigilię przełamie się z innymi opłatkiem, będzie mógł dzielić się z nim chlebem przez cały rok. Gest łamania chleba podczas wieczerzy wigilijnej przypomina dzielenie się chlebem Jezusa z apostołami podczas ostatniej wieczerzy. Jest to wiec symbol pokoju, przyjaźni i miłości do bliźniego.
    Obrzęd ten przetrwał do dnia dzisiejszego i stanowi główny rytuał wieczerzy. Przypomina, że nadszedł czas wybaczania sobie wzajemnych urazów i błędów, które są nieodłączna, częścią natury ludzkiej. Do stołu należało zasiadać z czystym sercem, wewnętrzną radością i życzliwością dla innych ludzi. Następnie odmawiano wspólnie modlitwę i rodzina zasiadała do wieczerzy, którą zgodnie z obyczajem spożywano w uroczystym, podniosłym nastroju. Przy wigilijnym stole obowiązywały pewne nakazy i zakazy, których rygorystycznie przestrzegano w obawie przed sprowadzeniem na siebie jakiegoś nieszczęścia.
    Na wieczerzę - wspomina Rozalia Mrugacz z Bytomska - przygotowywano dwanaście potraw. Należało popróbować każdej z nich, zapewniało to bowiem urodzaj wszelakich płodów rolnych. Uczestnikom posiłku nie wolno było wstawać od stołu przed jego zakończeniem, z wyjątkiem gospodyni roznoszącej potrawy. Jeśli po wieczerzy pozostały resztki, wróżyło to obfitość plonów w przyszłym roku. Złamanie któregoś z wigilijnych zakazów groziło winnemu brakiem pomyślności w nadchodzącym roku. Do dziś przetrwał zwyczaj pozostawiania jednego nakrycia nieprzypisanemu nikomu z obecnych. Przygotowane ono było dla nieprzewidzianego gościa, wędrowca, samotnego, bezdomnego, dla każdego, kto nie powinien być sam w tę Świętą Noc. Dawne wierzenia wskazują, że dodatkowe miejsce i nakrycie mogło być przeznaczone także dla dusz zmarłych, które w ten szczególny wieczór mogą odwiedzać swój ziemski dom. Z pewnością zwyczaj ten jest też wyrazem otwartości wobec innych i równocześnie wdzięczności Bogu, który kierowany miłością, do człowieka, narodził się w nędznej stajni.
   Dawniej w wiejskich domach raczej nie przygotowywano potraw z ryb. Na ziemi żegocińsklej, zgodnie ze zwyczajem spożywano kapustę z grochem, które oznaczają dobrobyt, obfitość (wielość ziaren grochu w strąkach, niepoliczalne liście kapusty), sytość. Na stole pojawiał się żur z ziemniakami, barszcz grzybowy, pierogi z grzybami (wierzono, że grzyby mają moc magiczną), gdyż pochodzą z obcej człowiekowi przestrzeni lasu), pierogi z owocami lub powidłem. Podawano również kaszę jęczmienną (symbol życia, dobrych plonów, dostatku) z mrożonymi śliwkami lub gruszkami, a także kluski z makiem, gdzie mak oznacza obfitość, mnogość. Potrawy te popijano kompotem ugotowanym z suszonych owoców - jabłek, gruszek, śliwek. Resztki potraw pozostałych po kolacji zanoszono zwierzętom, na pamiątkę obecności przy narodzinach Jezusa. Otrzymywały one także po kawałku kolorowego opłatka. Następnie śpiewano kolędy, wykorzystując do tego opasłe zbiory tych pieśni - kantyczki.
   Historia kolęd jest bardzo bogata. Określenie tych piesni, związanych z uroczystością Narodzenia Pańskiego, pochodzi od łacińskiego "calendae", co oznaczało w kalendarzu juliańskim pierwszy dzień miesiąca. W ciągu swej długiej historii kolędy podlegały wielu zmianom. Kiedy w Polsce zaczęto kolędować, dokładnie nie wiadomo. Prawdopodobnie najstarszą kolędą w języku polskim jest pieśń z XV wieku, której autorem był profesor teologii w Akademii Krakowskicj, spowiednik królowej - Św. Jadwigi. Niektóre dawne pieśni o narodzeniu Jezusa, pochodzące sprzed kilkuset lat, śpiewamy do dziś np. "Anioł pasterzom mówił", "W żłobie leży", "Lulajże Jezuniu", "Bóg się rodzi" i wiele innych. Autorami ich byli zarówno znani poeci, jak i prości ludzie, najczęściej anonimowi. W XVII wieku powstała odmiana kolędy o wątkach zaczerpniętych z życia codziennego nazywana pastorałką. Forma znanych nam do dzisiaj kolęd jest bardzo bogata. Obok uroczystych hymnów, zamaszystych polonezów, rytmicznych marszów, występują rzewne kujawiaki, żywe mazury, skoczne krakowiaki i liryczne dumki - czyli rytmy naszych tańców narodowych.
   Wieczór wigilijny, podobnie jak dzień - opowiada Elżbieta Sądel z Żegociny - miał charakter wróżebny. Dziewczęta wychodziły na pole i nasłuchiwały, z której strony zaszczeka pies, to zgodnie z wróżbą - z tej strony kawaler do niej przyjdzie. Panny ustawiały buty jeden za drugim, od ściany do progu. Której z nich but pierwszy dotknął progu, ta miała wyjść za mąż jako pierwsza w najbliższym roku. Nawet "scypki", którymi rozpalano w piecu, mogły służyć za dobrą wróżbę w miłości, jeśli panna wzięła w ręce parzystą liczbę drewienek. Gospodarz, chcąc dowiedzieć się czy rok będzie obfity w plony, podrzucał snopek zboża do powały. Jeże
li uderzył kłosami, wróżyło to dobre zbiory, marne zaś, gdy uderzył słomą.
   Chłopi, dla których urodzaj był sprawą najważniejszą, stanowiącą o dobrobycie najbliższych, na wiele sposobów starali się odgadnąćprzyszłość,przepowiedziećpogodę i zbiory, zapewnić płodność ziemi. Jednym ze sposobów było "wymuszanie" urodzaju na jabłoni. Gospodarz po kolacji wychodził z siekierą do sadu i groził drzewu, że je zetnie, jeżeli nie będzie owocować. Powszechne było wierzenie, że w tę niezwykłą noc zwierzęta mówią ludzkim głosem. Nikt jednak nie miał odwagi ich podsłuchiwać, gdyż obawiano się tego, co się usłyszy, a poza tym istniało przekonanie, że może to grozić nawet śmiercią.
   Tuż przed północą, wszyscy oprócz dzieci i starców wyruszali na pasterkę - mszę św. odprawianą o północy, zwiastującą narodziny Bożego
Dziecięcia. Po dniach pełnych oczekiwania, można było z wielką radością śpiewać piękne, melodyjne kolędy. Niektórzy spóźniali się na pasterkę, bo chcieli zaczerpnąć wina ze studni. Istniało bowiem przekonanie, że o północy woda w studniach zmienia się w wino. Nikomu się lo jednak nie udawało. Nic dziwnego, gdyż nie ma człowieka, który nie popełniłby grzechu, a tylko taki mógłby przekonać się o prawdziwości tego "cudu".
    Boże Narodzenie, pierwszy dzień świąt zwano dawniej Godami albo Godnimi Świętami. Ta stara nazwa obejmowała wszystkie dni od Bożego Narodzenia do Trzech Króli, a wywodzi się prawdopodobnie od "godzenia" - kontraktowania służby dworskiej właśnie w tym czasie. Data zaś tego wielkiego święta to symboliczny dzień narodzin Chrystusa. W Boże Narodzenie należało świętować. Nie wolno było gotować posiłku, sprzątać, nawet zamiatać podłogi czy klepiska. Można było jedynie oporządzić bydło. Nie odwiedzano się także, było to święto spędzane w gronie najbliższej rodziny. Uczestniczono we mszy świętej, potem zaś ucztowano i śpiewano kolędy. Niestety śpiewanie kolęd odchodz juź w niepamięć!
   Drugi dzień świąt - św. Szczepana miał zupełnie inny charaker. Był to czas odwiedzin, zabawy, wesołości, składania życzeń. W kościele podczas mszy odbywało się poświecenie owsa, który po powrocie do domu dawano zwierzętom, aby nie chorowały. Podczas nabożeństwa obsypywano się nawzajem zbożem. Zwyczaj ten łączono z osobą pierwszego męczennika w religii chrześcijańskiej - Św. Szczepana, który został ukamienowany. Doszukiwano się tu podobieństwa - męczeńska śmierć, nauka i cuda świętego poszerzyły krąg wyznawców Jezusa, podobnie jak ziarna owsa skropione w kościele życiodajną, święconą wodą, rzucone w ziemię obumierają, by wydać plon. Gospodarz po sumie posypywał trzy razy izbę i domowników, wypędzając zaklęciem diabła i oset ze zboża. Poświęcony owies dodawał do wiosennego siewu, aby przyniósł obfity plon i nie rosły w nim chwasty.  Elżbieta Sądel  wspomina, że na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana obwiązywano drzewa owocowe powrósłami zrobionymi ze snopka stojącego w Wigilię w kącie izby. Stukanie ptasich dziobów, wybierających ziarno z kłosów, miało naśladować stukot kamieni padających na męczennika i jednocześnie pobudzić drzewa do owocowania.
   Okres bożonarodzeniowy obfitował w wiele radosnych wydarzeń wydarzeń i obrzędów. Jan Paruch wspomina zabawne wydarzenie związane z podłaźnikami. Byli to kawalerowie, którzy już przed świtem w Boże Narodzenie odwiedzali chałupy, gdzie mieszkały panny na wydaniu. Najczęściej przychodzili z życzeniami, a czasami też płatali figle. Otóż zdarzyło się w pewne święta, że "podłażniki" zrobili "dziada" ze słomy i postawili przy drzwiach domu nieco zarozumiałych dziewcząt. Ojciec, chcąc uniknać wstydu przed ludźmi idącymi do kościoła, schował go do wsypnika (okienko w piwnicy służące do wsypywania ziemniaków). Podłażnicy jednak nie dali za wygraną i zgłosili na policję, że ów gospodarz zabił człowieka i ukrył we wsypniku.
   Zaraz po Bożym Narodzeniu młodzi chłopcy i dzieci rozpoczvnali chodzenie po kolędzie. Często kolędowały całe grupy wędrujące przez wieś od domu do domu z gwiazdą, turoniem, szopką. Gwiazdę przygotowywano dużo wcześniej. Wykonywali ją sami chłopcy z papieru, kolorowej bibuły lub pergaminu, ozdabiali wycinankami, świętymi obrazkami, omponami i frędzlami z kolorowej bibuły, a w środku umieszczali zapaloną świecę. Umocowaną na kiju obracali, śpiewając kolędy pod oknami domostw. Gwiazda prowadziła kolędników, podobnie jak gwiazda betlejemska Trzech Króli. Kolędowanie było domeną mężczyzn, którzy grali w nich także role kobiece np. Ewy, Cyganki, Baby. Często kolędnicy przygotowywali jasełka królkie przedstawienia o narodzeniu Jezusa. Według
tradycji kościelnej, po raz pierwszy, za zgodą papieża, jasełka wystawił św. Franciszek z Asyżu. Kolędnicy nosili ze sobą także często własnoręcznie wykonane szopki - scenki ukazujące przy pomocy lalek narodziny Dzieciątka. Szopki statyczne, a później ruchome wystawiano i nadal się wystawia również w kościołach. Ukazują one Maryję z Józefem i Jezusa złożonego w żłobku oraz osła i wołu czuwających przy Dziecięciu. Święta Rodzina odbiera hołd wszystkich przybywających do betlejemskiej szopy.
   W wigilię Nowego Roku, czyli w Sylwestra, wędrowało najwięcej kolędników. Po uroczystych nieszporach, podczas których dziękowano Bogu za otrzymane łaski, proszono o błogosławieństwo na cały następny rok, a ksiądz proboszcz dokonywał podsumowania kończącego się roku, wszyscy spieszyli do domów, bo zaraz wyruszali kolędnicy. Wierzono, że od ilości grup kolędniczych zależeć będzie pomyślność domowników w rozpoczynającym się roku.
    Kolędujący, uderzając o szybę w oknie gałązką jedliny i składali życzenia:
Na szczęście, na zdrowie na ten Nowy Rok,
aby was nie bolała głowa ani bok.
Aby wam się rodziła i kopiła
pszenica i jarzyca, żytko i wszystko,
abyście mieli w każdym kątku po dzieciątku,
w stodole, na polu, w oborze.
Co daj Panie Boże.

lub

Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok,
żeby wam się rodziła kapusta i groch.
W każdym kątku po dzieciątku,
a na piecu troje,
które będzie najładniejsze,
to będzie moje.

   Następnie śpiewali kilka kolęd, a co otrzymywali poczęstunek bądź pieniądze. Gdy po kolędzie przychodzili kawalerowie, a w domu były panny na wydaniu, zapraszano Ich do izby i ugaszczano. Jeśli któryś z kolędników grał na akordeonie, często taka wizyta kończyła się tańcami. Za otrzymany poczęstunek bądź pieniądze, kolędujący dziękowali:
Za kolędę dziękujemy, zdrowia, szczęściu winszujemy.
Byście wszyscy zdrowi byli,
zamiast wody winko pili
na ten Nowy Rok.

Niech gospodarz wesół będzie,
że nas przyjął po kolędzie
na ten Nowy Rok,
na ten Nowy Rok.

   Starsi ludzie z rozrzewnieniem wspominają czasy, kiedy grupy kolędnicze bywały bardzo liczne. Franciszek Krawczyk pamięta, że chodził po kolędzie w kilkunastoosobowej grupie chłopców. Było wesoło, zawsze któryś z kolędników przygrywał na akordeonie. W mroźne, rozgwieżdżone wieczory muzyka i śpiew kolęd niosły się daleko, aż echo gór je powtarzało. Zdarzało się niekiedy, że gospodarze domu, ze względów oszczędnościowych, nie przyjmowali grup kolędniczych. Oni także otrzymywali stosowne podziękowania, np.
Wiwat, wiwat już idziemy,
za kolędę dziękujemy,
będziemy wszem ogłaszali,
że tu skąpcy nic nie dali.
Hej kolęda, kolęda!
    Takie wyśmianie skąpstwa skutkowało przyjmowaniem kolędników w następnym roku.

    Bardzo starą tradycją, zwaną także kolędą było i nadal jest, odwiedzanie przez kapłanów parafian w ich domach w okresie Bożego Narodzenia. Początki tego obrządku kościelnego sięgają XVIII wieku. Tak go opisuje ks. Jędrzej Kitowicz ("Opis obyczajów za panowania Augusta III"): Po wsiach chłopi w Wielkiej i Malej Polszczę daję księdzu kawałki słoniny, serki, grzyby suche, orzechy i owoce kokosze, a oprócz tego po kilka groszy (...) Magnat dawał niegdyś wieś, konia z stutym rzędem, puchar srebrny, albo kiesę zapęłniona złotem".
   Dawniej księdzu chodzącemu po kolędzie, oprócz ministrantów, towarzyszył kościelny lub organista. Wizyta duszpasterska zawsze łączyła się ze wspólna modlitwą, poświęceniem domu i jego mieszkańcow i rozmową, w której poruszano sprawy rodziny i parafii.

T. Mrugacz "Rok obrzędowy w tradycji religijnej i ludowej ziemi żegocińskiej wpleciony w cztery pory roku

    Wierzono np., że dzień wigilijny Bożego Narodzenia przepowiada i decyduje o tym co nas czeka w ciągu przyszłego roku. Dzieci mają być grzeczne i spokojne, by nie dostać bicia w myśl przysłowia: "Wilija dzieci bija". Dawniej stawiano "podłaźnice" na oborze by bydło się darzyło, a krzyżyki z gałązek jodły nad drzwiami i oknami na szczęście w ciągu nowego roku. Gdy na niebie ukazała się pierwsza gwiazdka domownicy zasiadali do "obiadu wigilijnego", stół zaścielano sianem, zaś podłogę słomą.
     Do wspólnego stołu zapraszano służbę domową i żebraków. "Obiad" składał się dawniej z nieparzystej liczby potraw, co oznaczało możliwość przybytku, a z każdej potrawy odkładano łyżkę dla bydła. Po wieczerzy ("obiedzie") gospodarz odwiedzał oborę i sad, a w sadzie prowadził z drzewami owocowymi monolog: "będziesz rodziło czy nie, jak nie, to cię zetnę", kończył się on wezwaniem: "stoisz czy śpisz, Chrystus się rodzi, stań i ty bo musisz rodzić".

     Dziewczęta w wieczór wigilijny nadsłuchiwały głosu psa, bo z której strony zaszczeka, z tej przyjdzie w Święta kawaler. W noc wigilijną na jeden moment woda zamieniała się w wino, a o północy bydło i zwierzęta rozmawiały ludzkim głosem itp.
     Od Bożego Narodzenia do Trzech Króli następowały "Godnie święta" dla służby domowej, która udawała się do swej rodziny w odwiedziny i na wypoczynek. Goście, przychodząc w Boże Narodzenie, życzyli domownikom: "Na szczęście, na zdrowie na to Boże Narodzenie niech się wam tu darzy wszystko stworzenie". 

    Wieczorem w Boże Narodzenie przychodzili do dziewcząt "podłaźnicy" z poczęstunkiem, obierali choinki z owoców i ciastek, a która miała bogatszą choinkę to miała więcej "podłaźników".

Cz. Blajda "Żegocina dawna i współczesna", Żegocina 1993

   W Boże Narodzenie nie gotowano obiadu, bo podgrzewano potrawy pozostałe z wigilii i raczono się plackami. Były to przeważnie drożdżowe kołacze z mniejszą lub większą ilością sera i ciasta drożdżowego bez żadnych dodatków (czasem z rodzynkami) tzw. buchty.
    Boże Narodzenie było świętem rodzinnym, w którym nie składano wizyt. Nie wolno też było zamiatać podłogi czy klepiska, by nie "wymieść" domowego bogactwa.

Pod red. Z. Wiśniewskiej "W kręgu żegocińskich baśni, obyczajów i zwyczajów", Żegocina 1998

Sł. Wanda Chotomska, muz. Zbigniew Preisner, wyk. kapela góralska "Zakopiany"

[wstecz]

[zegocina.pl]