ŻEGOCINA - TEKSTY  ŹRÓDŁOWE

Jan Truś.
Jan Truś

RELACJA JANA TRUSIA Z POGRZEBU LOTNIKA STEFANA BOHANESA

Wspomnienia znajdują się w archiwum domowym Jana Trusia w Łąkcie Dolnej.


     W nocy z dnia 16 na 17 sierpnia 1944 r. na naszym terenie został postrzelony samolot angielski "Ewa" z polską załogą, który wylatując z bazy na terenie Włoch, wracał z powrotem ze zrzutu nad Warszawą dla walczących Powstańców. Został on trafiony nad Leszczyną w powiecie bocheńskim z działka pokładowego odpalonego celownikiem radarowym przez nocnego myśliwca niemieckiego, które miały lotnisko polowe koło Radlowa w pow. Dqbrowa Tarnowska, w miejscu trzeciej operacji "Most" skąd wcześniej "Gedymin" wysłał samolotem przez Włochy do Anglii części niemieckiej rakiety V2.
     Po trafieniu samolotu urządzenia nawigacyjne przestały działać, a samolot lewym ślizgiem począł się szybko obniżać. Na skutek tego załoga zmuszona była ratować się skokami. Pierwszy wyskoczył i wyładował na polach między Leszczyną a Łąktą Dolną nawigator Schöffer. Drugi skakał sierżant Stefan Bohanes, któremu myśliwiec niemiecki przestrzelił spadochron, na skutek czego upadł on bezwładnie na polach dworskich w Łąkcie Górnej, doznając poważnych obrażeń ciała, które były przyczyną śmierci. Stefan Bohanes urodz. 14 lipca 1913 r., pochodził z Tarnowa, gdzie mieszkała jego rodzina przy ul. Skargi Nr 18. Trzeci skakał Kretowicz - 2 pilot, nad laskiem w Łqkcie Górnej, następnie Łopuszański i Banhardt na polach wsi Bytomsko. Ponieważ samolot gwałtownie się obniżał nie mogli już z niego wyskoczyć: Leszek Owsiany - pierwszy pilot i Jan Łuck - strzelec pokładowy. Samolot wpadł na stodołę chłopską w okolicy wsi Rzezawa pow. Bochnia, stodoła i samolot zaczęty się palić. Na skutek uderzenia samolotu pierwszy pilot doznał złamania ręki i wstrząsu mózgu. Nieprzytomnego, z płonącego samolotu wyniósł go kolega - strzelec pokładowy, lecz na skutek zbiegowiska ludzi i nieprzychylnej ich postawy, zmuszony był pozostawić rannego kolegę i ratować się ucieczką do lasu. Pilot został przewieziony do szpitala w Bochni, a następnie Niemcy przewieźli go do szpitala w Krakowie. Cała załoga w liczbie 7 członków składała się z Polaków, którzy mieli już za sobą po kilka lotów ze zrzutami nad walczącą Warszawą.
     W tym czasie ukrywał się u mnie mąż kuzynki Antoni Wyrwicz, który uprzednio brał udział w rozbiciu więzienia i wypuszczeniu więźniów w Wiśniczu Nowym. Wczesnym rankiem otrzymaliśmy wiadomość, że na polach dworskich leży zabity lotnik. Zaraz pobiegliśmy na miejsce wypadku, gdzie zebrała się już grupka ludzi. Lotnik miał krwawe blizny na twarzy i czole i złamane w stopach nogi, wbite po kostki w ziemię na skutek gwałtownego upadku. Przestrzelony spadochron leżał obok niego. Antoni Wyrwicz i Jan Dudzic drużynowy BCh zabrali z kieszeni munduru zabitego jego dokumenty (gdzie był adres rodziny), mapy lotnicze na nylonie, pióro wieczne, orzełka lotniczego oraz kilka fotografii. Na skutek przyjazdu Niemców, którzy konwojowali ludzi do kopania rowów w Kobylu, zmuszeni byliśmy się wycofać, a Niemcy zabrali spadochron i resztę rzeczy lotnika.
     Wtedy dowiedziałem się, że w lasku odległym ok. 1 km jest drugi, żywy lotnik. Pojechałem rowerem w tym kierunku i od znajomej kobiety dowiedziałem się, że obawie przed Niemcami poszedł on do lasu Żarnówka. Zaraz tam pobiegłem szukając i wołając tego lotnika. Po dłuższym poszukiwaniu zdecydował się odezwać do mnie. Zaprowadziłem go do mojej ciotki mieszkającej na skraju lasu, gdzie został przebrany na cywila i razem udaliśmy się do mojego domu. Zaraz powiadomiłem dowódcę naszej placówki "Murzynka", który przybył do mnie, rozmawiał z lotnikiem i zajął się organizowaniem pogrzebu zabitego Stefana Bohanesa. Sołtys otrzymał polecenie załatwienia trumny a Antoni Wyrwicz udał się do księdza Chmury w Żegocinie celem formalności kościelnych.
     Wieczorem zjawił się u mnie, dowódca oddziału B.Ch. "Jastrzębiec", który po rozmowie z lotnikiem podejrzewał go, że może być szpiegiem. Polecił mi bym go w nocy pilnował, gdyż spał w stodole, dal mi pistolet typu "Colt" zalecając bym strzelał w razie jego ucieczki. Na drugi dzień odbył się pogrzeb zabitego Stefana Bohanesa. Był on manifestacją miejscowej ludności, która tłumnie wzięła udział. Było dużo wieńców i kwiatów, zwłaszcza od młodzieży. Gdy kondukt pogrzebowy przechodził drogą do Żegociny, przebywający u mnie w stodole pilot Kretowicz patrzył przez szparę na ostatnią drogę swego kolegi, łzy płynęły mu do oczu, gdyż z całej załogi on miał najbliżej do domu rodzinnego, a zginął tragicznie. Na cmentarzu w Żegocinie sekcja oddziału B.Ch. "Jastrzębca" pod dowództwem "Rysia" dawała honorową salwę z automatów.
      Przez kontakty organizacyjne, po kilku dniach, połączyli się razem pozostali przy życiu lotnicy i byli ukrywani na terenie placówki "Karaś" w Trzcianie, której dowódcą był "Murzynek". Za kilka dni po pogrzebie zgłosił się zawiadomiony przez organizację przyrodni brat zabitego lotnika Marian Matuszewski z Tarnowa, któremu przekazałem posiadane przedmioty jako pamiątki po bracie. Po kilku tygodniach odwiedziłem w Tarnowie matkę zabitego lotnika Zofię Matuszewską i przekazałem jej tę fotografię pogrzebu zabitego syna.
     Za 2 lata po zakończeniu działań wojennych zwłoki lotnika zostały ekshumowane i przewiezione przez rodzinę do Tarnowa. Któryś z ocalałych lotników po wojnie zapamiętał sobie adres i nazwisko Jana Zatorskiego z Trzciany, u którego jakiś czas byli przechowywani i w kilka lat po zakończeniu wojny Zatorski otrzymał zaproszenie od konsula angielskiego w Krakowie, gdzie podziękowano mu za pomoc udzieloną lotnikom angielskim i wręczono mu pamiątkowy dyplom uznania.
     Relację powyższą spisałem na podstawie własnych wspomnień i notatek.

Jan Truś ps. "Strzała" - żołnierz AK placówki "Karaś".
Łąkta Dolna, dnia 7.X.1979


[powrót]