Sierpień 1939 roku. Plon żniw tego roku nadzwyczajny. Od kilkunastu, a
może nawet kilkudziesięciu lat ludność tut. nie miała szczęścia zbierać takich
plonów, jak tego roku. Lecz plony te według przekonań tut. gospodarzy są
złowróżbną zapowiedzią widniejącej na horyzoncie wojny. W roku 1914 właśnie
przeprowadzano podobnie obfite żniwa. I ... niestety .... przepowiednie spełniły się.
W dniu 24 sierpnia jak grom z jasnego nieba spadły pierwsze
mobilizacyjne karty powołania. Wprawdzie nie wymieniono w nich "na wojnę",
lecz ... przeczucie działa.
Wśród tych pierwszych szczęśliwców zmobilizowanych znalazłem się
i ja. Właśnie siedziałem przy głośniku radiowym, łaknący wiadomości, kiedy
"urzędowa osoba", podsołtys Błażej Piech - już tym razem bez fajki w
zębach - stanął poważnie w drzwiach mojego mieszkania i milcząco podał mi ... kartę
mob.
Upiór wojny miał przeprowadzać swoje równie obfite żniwo - żniwo
krwi dziesiątek milionów niewinnych istot. Mózgiem jego - żądny krwi i władzy Adolf
Hitler, narzędziem zgraja SS-manów i gestapowców, którym przez wzwyż 5 lat danem
było upajać się widokiem nieludzko mordowanych ofiar.
We wsi zapanował ruch - poszukiwania, gońcy, policja. W niespełna 2
godziny po otrzymaniu "biletu wolnej jazdy" siedziałem już na wozie toczącym
się w stronę Bochni, żegnany przez żonę i synów. Rozpocząłem podróż w
nieznane trwającą niespełna 2 miesiące.
Tymczasem pierwsze oddziały niemieckie po nierównej walce na naszej
granicy południowej wdarły się na nasze ziemie i już w dniu ... września od strony
Limanowej przejechały przez Żegocinę, a część ich z Żegociny skierowała się
przez Bytomsko na Rajbrot. Rozpoczął się straszliwy i krwawy okres okupacji.
Wróciłem z wojny, a raczej tułaczki 12 października, by dzielić
wraz z miejscową ludnością niedolę okupacji hitlerowskiej.
Praca w szkole przez cały okres wojny trwała - chociaż przeważnie
zimą była przerywana bądź to na skutek braku opału, bądź też na skutek
zarządzenia władz okupacyjnych. Nauczycielstwo wtedy zatrudniano przymusowo do pracy
innej, a przeważnie do pracy biurowej w gminie. Przełożonymi naszymi wtedy stawali się
wójt i sekretarz gminy. za niezastosowanie się do zarządzeń co do pracy w gminie wójt
zagroził doniesieniem do starosty (Kreishauptmana) - musieliśmy więc nieraz,
zaciskając zęby maszerować do gminy po przydział pracy. Zaprowadzaliśmy więc nowe
księgi podatkowe, sprawdzaliśmy stare oraz spełnialiśmy mniej lub więcej przyjemne
posługi na rzecz gminy. Poniżono nas strasznie. Skwapliwie gmina troszczyła się o
danie nam zajęcia, mniej natomiast troszczyła się o nasze przydziały żywnościowe i
odzieżowe. Ileż to nieraz musiałem prosić wójta, aby był łaskaw
"wyrzucić" mi jakąś kartę odzieżową, a ile znieść poniżenia ... ale
trudno, pracowaliśmy jednak w szkole o głodzie i chłodzie, prosząc dzieci o litr
mleka lub o garść zboża na chleb. Smutne - ale prawdziwe. Okupant święcił triumfy -
poniżył godność nauczyciela wobec ludności, stawiając go w jak najtrudniejszych
warunkach materialnych. Stwierdzić muszę, że duża część ludności tut. wsi starała
się przyjść z pomocą, ale pomoc ta nieraz była za słaba i nauczycielstwo tut.
szkoły musiało się wtedy ciężko borykać z trudnościami.
A praca w szkole była ciężka - podręczniki szkolne polecono oddać
do gminy, obrazy i mapy również, więc zastąpić je musiały płuca nauczyciela.
Później wymyślono pisemko szkolne zastępujące podręczniki szkolne. Imię jego
"Ster". Frekwencja w szkole z powodu słotnych i zimnych dni słabła, bo dzieci
nie miały odpowiedniego ubrania, ani obuwia.
W ogóle sytuacja we wsi pogarszała się coraz bardziej. Nakładano na wieś
coraz to większe kontyngenty - coraz to więcej zboża, ziemniaków i bydła musieli
gospodarze oddawać okupantowi. Coraz to częściej zjawiali się we wsi niepożądani
goście - żołnierze lub żandarmeria niemiecka, by siać postrach wśród ludności.
Najbardziej obawiano się aresztowań i łapanek na roboty do Niemiec. Dlatego każde
zjawienie się Niemców we wsi powodowało we wsi panikę i najczęściej ucieczkę
przeważającej części ludności ze wsi do lasów. Ileż to razy ja sam sypiałem w
ogrodzie szkolnym, siedząc ukryty w zbożu, czy ziemniakach i śledząc uchem każdy
szmer, pozostawiwszy żonę z dzieckiem w domu. Ile nocy przespałem u sąsiada Jana
Fąfary, obawiając się nowej "wizyty" gestapowców.
Dwukrotnie jednak "wizyta" taka nastąpiła przed dniem i
dwukrotnie zastała mnie w domu. Pierwszy raz uciekłem z domu, chowając do ustępów w
obawie przed aresztowaniem. Dwa auta żandarmerii zajechały przed szkołę, zatrzymały
się i wychodzą ... ja zdążyłem uciec do ustępu. Szczęściem jednak przyjechali nie
po mnie, bo wtedy ta kryjówka byłaby mi nic nie pomogła. Przyjechali na rewizję we wsi
na skutek doniesienia o wyrobie przez niektórych gospodarzy samogonu. Szczęściem
rewizja nie dała żadnego wyniku i odjechali o niczym. Było to wiosną 194 roku.
Drugim razem jesienią 194 r. przyjechały 2 auta z żandarmerią i
policją polską, zatrzymały się przed szkołą, a potem zostawiwszy auta wszyscy Niemcy
wraz z policją oraz psem policyjnym udali się pieszo do lasu dworskiego na górze na
południe od szkoły, by w lesie przyłapać ukrytych w bunkrze Żydów. Ponieważ dopiero
dniało udało im się podejść cichaczem pod sam bunkier. 2 Żydów przed bunkrem
rąbało drzewo. Zobaczywszy Niemców zaczęli uciekać. Nie pomógł pies, ani salwy -
uciekli. Reszta Żydów była w bunkrze. Niemcy otoczywszy bunkier rozpoczęli
strzelaninę do jego wejścia, a potem kilku wdarło się do środka i sterroryzowawszy
Żydów, skrępowanych wyprowadzili na zewnątrz i rozstrzelali. Potem przeprowadzili
rewizję w bunkrze, zrabowali co wartościowsze i bunkier zawalili. Po powrocie do wsi
kazali sołtysowi, aby natychmiast wysłał ludzi do zasypania zabitych Żydów.
Wszystkich zabitych było ... ".
Tejże jesieni przybyła do wsi większa liczba Niemców, by dokonać
rekwizycji bydła. Część w tyralierach przez pola otoczyła wieś, a część autami
pancernymi wjechała do środka. Wydawało się początkowo, że przeprowadzą
pacyfikację lub też może brankę. Przybyli jednak z innym celem. Przeprowadzili
rekwizycje bydła. Zrabowawszy kilkadziesiąt sztuk, pod eskortą żołdaków i aut
pancernych, gdyż obawiali się napadu naszych partyzantów, kazali właścicielom
odprowadzić bydło do Bochni.
Zbliżał się jednak kres ich władzy i okrucieństw. Zbliżała się
tak upragniona przez ludność ofensywa Czerwonej Armii i Wojska Polskiego z pozycji pod
Tarnowem. Jakoż w pierwszych dniach stycznia 1945 zaczęły nas dochodzić coraz
częstsze i silniejsze huki armat, lecz ku naszemu zdziwieniu odgłosy te przesuwały się
na północny zachód od nas, pozostawiwszy nas za sobą. Ludność tut. nie wiedziała co
się dzieje. Wreszcie wieczorem 17 stycznia jak błyskawica przybiegła z Rajbrotu wieść
iż Ukraińcy zbliżają się do Rajbrotu. Uciekają przed Armią Czerwoną. W okolicy i
we wsi zrobił się popłoch - panika przed Ukraińcami. Kolega kierownik szkoły z
Rajbrotu z synem uciekł do mnie w obawie przed branką. Nie śpiąc całą noc
oczekiwaliśmy przebiegu wypadków. Rano usłyszeliśmy terkot karabinów maszynowych od
strony Rajbrotu. Nie wiedzieliśmy co to znaczy. Kolega w obawie o los reszty swojej
rodziny pozostawionej w Rajbrocie postanowił udać się do domu. Od strony Muchówki
rozpoczęły się strzały armatnie na Rajbrot. Do Bytomska dotarła wiadomość, że to
nie Ukraińcy ale wojska radzieckie już są w Rajbrocie i nacierają na Niemców
cofających się na Muchówkę. Wszystkich opanowała radość i zdziwienie - skąd tak
nagle, tak niespodziewanie zniknął koszmarny cień okupacji, a Armia Czerwona w pościgu
za Niemcami już jest u nas. Wszyscy spodziewaliśmy się, że Niemcy cofając się
zniszczą, spalą tut. wsie a ludność wymordują, jak to obiecywali. Niestety - nie
zdążyli, nie mieli czasu. Przez cały dzień 18 stycznia dochodziły nas wiadomości,
iż przez Rajbrot i przez Żegocinę ciągną całe kolumny wojska radzieckich, a my w
Bytomsku nie widzieliśmy ani jednego uciekającego żołdaka niemieckiego, oraz ani
jednego żołnierza ruskiego. Dopiero przed wieczorem przemaszerował przez naszą wieś
jeden żołnierz w zielonym płaszczu, bez karabinu, wywijając sobie pasem, na którym
miał rewolwer i bez najmniejszych objawów ostrożności pomaszerował do Żegociny. Był
to pierwszy zwiastun oswobodzenia. Za jakiś czas za nim przeszło od Rajbrotu ku
Żegocinie 3 żołnierzy z karabinami, a w niedługim czasie z Żegociny przejechała
przez Bytomsko limuzyna z oficerami radzieckimi. Uwierzyliśmy, że naprawdę
Niemców już u nas nie ma. Wieczorem tegoż dnia przyjechały z Rajbrotu do Bytomska 2
ogromne czołgi, lecz most okazał się dla nich za wąski i za słaby, więc musiały
zawrócić. Przez całą noc trwały w lasach pomiędzy Rajbrotem a Muchówką walki.
Rakiety rozdzierały raz po raz mrok nocy, terkot karabinów maszynowych głosił , że
tam gdzieś są jeszcze Niemcy. Na drugi dzień jednak zostali zmasakrowani przez 6
samolotów, które przez blisko godzinę krążyły nad Lipnicą i Mucjhówką siejąc
panikę i śmierć wśród "germańców". Pożary na Muchówce wskazywały
drogę ucieczki Niemców.
19 stycznia. Jesteśmy wolni. Przez wieś przechodzą oddziały i
grupki wojsk radzieckich, zaciągają telefony. Znikają napisy niemieckie na
drogowskazach. Z wielką satysfakcją zrzucam tablice wiszącą na szkole z napisem "Öffentliche polnische Volksschule in Bytomsko".
Przez cały czas trwała nauka. Dopiero 20.I. naukę przerwałem
- przerwa trwała do 4.II.45. Uczymy dzieci pieśni narodowych, wierszy o Polsce, w
klasach niższych uczymy na pamięć "Katechizm polskiego dziecka". |