ŻEGOCINA - TEKSTY  ŹRÓDŁOWE

 
WSPOMNIENIA ANTONIEGO BODURKI Z PRACY W III RZESZY

     Moja rodzina mieszkała w Łąkcie Górnej i liczyła trzy osoby. Wraz z ojcem musieliśmy więc pracować na gospodarstwie. Trudne to było życie. Nie było wyboru - tak jak teraz, że wybieramy chleb taki lub inny. Gdy przychodziliśmy z pracy, szliśmy namleć mąki w żarnach na chleb, bo mama sama nie dała rady. Nie było również wyboru jeśli chodzi o jedzenie. Najwyżej kartofle, kapusta, barszcz. Na kawę nie było pieniędzy, więc zbieraliśmy żołędzie albo jęczmień, paliliśmy i to piliśmy. Dopóki nie wybuchła wojna jakoś żyliśmy. Później było gorzej, ponieważ Niemcy kazali zaplombować żarna i nie wolno było mleć. Robiliśmy to więc po kryjomu. Tata stał i patrzył, czy nikt nie idzie, a ja kręciłem, a jak jechali to przybiegł, aby stanąć, aby się nie tłukło. Potem zamienialiśmy się. Aby namleć na chleb trzeba było kręcić 2-3 godziny. Potem mama piekła chleb. Jednak nie był to chleb taki jak teraz, kłuł po zębach, był twardy i czarny. Tak się żyło.
       Pracowaliśmy tak do 1941 r., ale nie można było z tego wyżyć, więc tata został, a ja zgłosiłem się na ochotnika do pracy w Niemczech. Było nas dwunastu młodych chłopaków z Bełdna, Żegociny i Łąkty Górnej. Do Niemiec wyjechaliśmy w czerwcu. Prawie pochowaliśmy mamę, która zmarła w maju. Zanim wyjechaliśmy, poszliśmy do sklepu. Wyszedł sklepowy, wyniósł nam litr wódki. Wypiliśmy i zaśpiewaliśmy. Dał też każdemu kartkę, a na niej była ręcznie napisana modlitwa. Powiedział, abyśmy odmawiali ją jak zajedziemy, a wtedy szczęśliwie wrócimy. Była to modlitwa do Matki Bożej:
"Panno Święta, Matko Boska
Pozwól mi Cię matką zwać,
W życiu, śmierci wszystkich troskach
Pod opieką Twoją stać
Wśród boleści, wśród radości
Przez ten cały czas wieczności,
Panno Święta Matko Boska,
Pozwól mi Cię matką zwać.
Mamuś w tobie ufność swą złożyłem
Mamuś tobie się cały poświęciłem
Mamuś od złego broń mnie
Mamuś szczęśliwie do żywota wiecznego doprowadź mnie
Panno Święta, Matko Boska
Pozwól mi cię matką zwać."

    Odmawiałęm tę modlitwę przez cztery lata pobytu w Niemczech. Gdy sprzedawca dał nam te kartki, to zawieźli nas furmanką do Trzciany. Tam już czekali Niemcy. Kazano nam przesiąść się do dużego samochodu. Zajechaliśmy do Łapanowa i tam wypiliśmy piwo, które nam wyniesiono. Gdy zajechaliśmy za Łapanów, Niemiec kazał nam śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła". My patrzyliśmy na siebie i powiedzieliśmy - Nie! Tak nie będzie, bo oni chcieli nas zawieźć nie do Niemiec, tylko od razu do Oświęcimia, bo nie wolno było wtedy tego śpiewać, więc nie zaśpiewaliśmy. Zawieźli nas więc do Krakowa, tam był punkt zbiorczy. Było już tam około 100 mężczyzn, których Niemcy wyłapali. Byliśmy tam 3 dni. Nie byliśmy specjalnie pilnowani, bo my pojechaliśmy jako ochotnicy. Gdyby ktoś chciał, to mógł uciec. 2 osoby z Bełdna uciekły. My zajechaliśmy do Rzeszy, do miejscowości Nowy Icin. Zawieźli nas do biura, w którym było już około 50 chłopaków. Niemcy przychodzili i wybierali mężczyzn jak prosiaki. Mówili: "Ten pójdzie ze mną, a ten ze mną" - ak któremu pasował.
       Przyszły też dwie kobiety - jedna młodsza, druga starsza, jak się potem okazało była to matka i córka. Powiedziały do mnie i do mojego kolegi "Pójdziecie z nami." Więc poszliśmy. Zaprowadziły nas do domu, około pół kilometra za miastem. W kuchni kazały usiąść na ławce i dały miskę grochu do jedzenia. Patrzyliśmy na siebie. Powiedziałem: "No, to już dobrze będzie." Zjedliśmy, wypiliśmy po garnuszku zimnego mleka i posiedzieliśmy prawie do wieczora. Mój kolega został, a mnie młodsza kobieta zaprowadziła do odległej o 3 km wioski Blondorf. Weszliśmy do izby. Była to pralnia: sklepienie z kamienia, podłoga z kamienia, małe zakratowane okienko, prycza w kącie i tutaj miałem spać. Byłem zmęczony drogą, więc zaraz zasnąłem. Rano przyszedł gospodarz, przyprowadził 4 konie i pokazał, że będą nimi jeździć. Udałem, że nie umiem pracować przy koniach, więc wytłumaczył mi wszystko, ale potem już nie wierzył, że nie umiałem, bo dość dobrze mi szło. Pojechaliśmy do pola orać. Wróciliśmy w południe na obiad. Nie jadłem w kuchni, tylko na korytarzu, na którym był ustawiony długi stół. Był tam też drugi chłopiec - Ukrainiec. Na obiad mieliśmy ziemniaki ugotowane wraz z łupinami i garnuszek mleka, na kolację kawałeczek chleba i syrop z buraków cukrowych - taki jak miód - do polania na chleb. Nie zaspokoiłem głodu, ale po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do głodowania.
       Po czterech latach pracy w Niemczech wróciłem do Polski. Było to w czerwcu 1945 roku.

Wspomnienia spisały w końcu 2002 r. uczennice klasy IV LO w Żegocinie: Beata Kukla i Edyta Rożnowska.


[powrót]