ŻEGOCINA - TEKSTY  ŹRÓDŁOWE

 
Wspomnienia mieszkańca Łąkty Górnej Józefa Stańdo, dotyczące nieudanej pacyfikacji wsi w 1944 roku.

UWAGA: Zachowano oryginalną stylistykę oraz pisownię, jaką posłużył się autor wspomnień.


PAMIĘTNY DZIEŃ W MOIM ŻYCIU
NIEUDANA PACYFIKACJA WSI ŁĄKTA GÓRNA:

    
Opisuję ten dzień, bo pamiętam go dobrze. Był to dzień strachu i śmierci, dzień 29 września 1944 roku, wtorek, piękna pogoda. Około godziny 12 wjeżdżają od strony Bochni rozgoryczeni, nieopanowani Niemcy i już po drodze od Muchówki zabierali chłopów z pola, którzy tam pracowali. To znaczy w Granicach - tak nazywa się ten przysiółek. Pierwszemu - Józefowi K. kazali lecieć biegiem przed samochodem aż do Madejówki. Drugi - D. Józef - tak samo. Wszyscy ci Niemcy, którzy przyjechali do Łąkty otrzymali rozkaz urządzenia obławy. Mieli chwytać i zabierać wszystkich ludzi-kobiety i mężczyźni z przysiółka Skrzydłówka do jednej grupy ustawieni w kółko, a w środku był ustawiony karabin maszynowy. Było to na drodze Bochnia - Limanowa na Madejówce, nad Łukasikiem a Kamionką.

     Wielki płacz i modlitwy, ażeby się nie stało to co zostało zaplanowane, dzisiątkowanie to znaczy dziesięciu za jednego zabić, a domy spalić. I tak 50 osób stało w tym kole pilnowanych przez Niemców. Byłem ja, mój brat Bronek i tata Wojciech. Było nas trzech z domu. Mamusia z małymi dziećmi i najmłodszym bratem Henkiem, który miał dwa i pół miesiąca trzymająca go na rękach, targająca włosy na głowie, zapłakana, przestraszona, nie wiedziała co ma robić. Mdlała ze strachu, a nikt nie pomógł.

     Staliśmy w tym kole do godziny gdzieś 17 - 18 a w międzyczasie dano znać dziedzicowi ze dworu panu Adasiowi Rutowskiemu i ksiedzu proboszczowi z Trzciany Millerowi, że tylko oni mogą pomóc, rozwiązać tę sytuację i oni, gdy zaprosili całą świtę wyższych oficerów do dworu i po ciężkich przekonywaniach i rozmowach przekonano Niemców, że to nie Polacy a Ruski i Żydzi zabili tych oficerów niemieckich.

     A było to tak. Przez cały miesiąc wrzesień przyjeżdżał z Krakowa pan inżynier architekt Tadeusz R. - pseudonim Ryś - dowódca oddziału Batalionów Chłopskich "Jastrzębca" i on przyjeżdżał na troc (do tartaku) do Anny S. ponieważ siostra pani Anny - Władzia służyła w Krakowie u tego państwa jako pokojówka i kucharka. Z tego też powodu pan Rutowski wybrał sobie miejsce w Łąkcie na trocu. Ponieważ był bardzo w kontakcie z Niemcami przez dzień, bo cała libacja, gościnność, obiady i picia odbywały się u pani Anny, pan inżynier nie dawał pieniędzy, żeby mu kupić kury, jaja, masło i przynieść mu do domu. Usta zamknięte i tak się wszystko odprawiało dwa, trzy razy w tygodniu wieczorem, gdy Niemcy odjeżdżali to sygnał był umówiony o której godzinie będą w Granicach na zakrętach. Tam na nich czekała partyzantka gotowa do boju i tak się działo w ostatnich dniach września 1944 roku.

     W przeciągu tygodnia partyzanci zabili i rozbroili pięciu Niemców, wysokich rangą oficerów. Niektórzy z nich byli rozbrojeni do naga i to bardzo ich rozgniewało i za to tak wielka wściekłość, miała pochłonąć wieś Łąktę, zrobić dziesiątkowanie ludzi, a wieś spalić. Jakby to się skończyło, to byłaby jeszcze większa bitwa otwarta z Niemcami. Ale zrozumiałość partyzantów i prośba ludzi, że więcej się to nie powtórzy, żeby Łąkcie dać spokój. Partyzanci poszli dalej.

    Matka Boska ocaliła wieś i ludzi i za to składam serdeczne podziękowanie Bogu i księdzu ze Trzciany i panu dziedzicowi ze dworu Adasiowi Rutowskiemu. Cześć ich pamięci.

     Opisane to jest w skrócie na pamiątkę.


[powrót]