Podczas swoich pobytów w Żegocinie
i Łąkcie Górnej Biskup Polowy Tadeusz Płoski clebrował kilka mszy świętych, podczas
któych wygłosił kazania.
2005-06-22 Umarł Ojciec kapłana - uroczystości pogrzebowe ś.p. Józefa Kępy w
Żegocinie
Nie zachowało się kazanie biskupa polowego Tadeusza Płoskiego
wygłoszone podczas uroczystości pogrzebowych.W kościele parafialnym p.w. Św. Mikołaja
w Żegocinie na Podkarpaciu Biskup Polowy gen. bryg. Tadeusz Płoski przewodniczył 22
czerwca 2005 uroczystościom pogrzebowym ś.p. Józefa Kępy. Śp. Józef Kępa przeżył
69 lat, zmarł 19 czerwca. Wychował 6. dzieci, wraz żoną Stanisławą dali Kościołowi
syna Zbigniewa, pełniącego obecnie służbę w Ordynariacie Polowym jako Szef Oddziału
Duszpasterskiego. Śmierć Ojca Kapłana zobowiązuje braci w kapłaństwie do modlitewnej
solidarności. W kościele w Żegocinie zameldowali się więc przed ołtarzem tego dnia
nie tylko kapelani wojskowi , ale również kapłani diecezji tarnowskiej, skąd pochodzi
Ks. Zbyszek. Kościółek w malowniczej miejscowości podkarpackiej wypełnili tez licznie
mieszkańcy, którzy wyrazili swoja obecnością wdzięczność Panu Bogu za dar życia
tego pracowitego człowieka. Ś.p. Józef Kępa oprócz pracy na gospodarstwie trudnił
się bowiem budowaniem domów, kaplic, budynków użyteczności publicznej w tej okolicy.
Swoją solidarność w bólu po stracie Ojca wyrazili ks. Zbigniewowi również
funkcjonariusze Straży Granicznej , z komendantem Nadwiślańskiego Oddziału Straży
Granicznej płk. Jerzym Stecem na czele. Kondukt żałobny poprowadziła Orkiestra
Reprezentacyjna Podkarpackiego Oddziału Straży Granicznej. Ks. mjr Zbigniew Kępa wśród
funkcjonariuszy tego oddziału rozpoczął pracę w Ordynariacie Polowym. W homilii
pogrzebowej biskup polowy podkreślił zasługi Zmarłego, który jak Jego Patron św. Józef
był prostym ubogim, ale szlachetnym człowiekiem, obdarzonym życiową mądrością.
Swoje dzieci wychował bowiem w etosie rzetelnej pracy i odpowiedzialności. Ten rys
ojcowskiego wychowania widoczny jest również w stylu duszpasterskim Księdza Zbigniewa
Kępy, kapłana modlitwy, pracy i odpowiedzialności. - Bezkompromisowość Księdza
Zbigniewa, podkreślił Biskup Polowy , nie zawsze spotyka się z właściwym
zrozumieniem, ale jest to człowiek czytelny, który nie uznaje mowy w stylu "być
może, ale", tylko jednoznaczne Chrystusowe :"Tak, tak - Nie, nie".
Proboszcz Kościoła z Żegociny, Ks. dziekan Leszek Dudziak podziękował Biskupowi
Płoskiemu, za bliskość ojcowską w chwilach dla księdza Kępy najtrudniejszych. Przed
egzekwiami Ks. Zbigniew nad trumną Ojca podziękował Mu m.in. za to:"że jako
dziecko widział jego zgięte do modlitwy kolana, że uczył go miłości do piękna
ojczystej przyrody i historii tej ziemi". Na ręce Rodziny Zmarłego kondolencje
nadesłał również biskup tarnowski Wiktor Skworc.
Elżbieta Szmigielska - Jezierska
Źródło: http://www.ordynariat.pl/pl/199_1422.html
2007-01-01 Łąkta Górna: Kazanie Biskupa Polowego WP w wygłoszone podczas
Uroczystośi Świętej Bożej Rodzicielki Maryi
Osoba ludzka sercem pokoju
Dziś w Kościele katolickim obchodzona jest uroczystość
Świętej Bożej Rodzicielki, kończąca świętowanie Bożego Narodzenia. W ten sposób
oddajemy cześć Matce Bożej, dzięki której na świat przyszedł Zbawiciel. Maryja
Dziewica, Matka Boża jest otaczana szczególną czcią w Kościele. W ciągu roku
obchodzi się 12 świąt maryjnych.
Pierwszy dzień stycznia i pierwszy dzień Nowego Roku jest dniem szczególnej modlitwy
o pokój w całym Kościele. Dzień ten poświęcony jest Matce Bożej. To z Nią
Kościół wchodzi w Nowy Rok z nadzieją, że pomoże w opanowywaniu
wszelkich porywów gniewu, zarówno w rodzinnych domach, jak i układach
międzynarodowych. Ona, która była świadkiem gniewu wylanego na Jej Syna i nie
rzekła ani słowa, wie, że walka o pokój na ziemi zawsze będzie wyglądała
dokładnie tak, jak na Golgocie. Tam prawdziwe zwycięstwo należy do Jej Syna, a nie
do tych, którzy przybili Go do krzyża. Tam ogień ich okrucieństwa i nienawiści
został ugaszony miłością i pokojem Tego, którego uśmiercili. Modlitwa o pokój
na świecie to wspólne błaganie Boga o rozprowadzenie daru i łaski pokoju, które
wypływają ze źródła bijącego na Kalwarii.
Maryja jest matką swego Syna i naszą matką. Dzięki Jej posłuszeństwu słowu Boga
Jezus przyszedł na świat. W Nim my także jesteśmy synami i córkami Boga,
dziedzicami Jego królestwa. Naśladując Maryję, wsłuchujemy się w słowo Boże i chcemy
je wcielać w życie. Czyniąc to, będziemy tak jak Ona współdziałać z Panem
w przekazywaniu światu Jego łask. On potrzebuje naszych czynów, myśli i serc.
Jest rzeczą oczywistą, że nie zawsze potrafimy zrobić wszystko, co
chcielibyśmy uczynić. Pytamy nieraz: dlaczego jedni czynią wiele dobra, a nigdy
nie narzekają na brak czasu, inni zaś czynią niewiele, a czasu ciągle im brakuje.
Odpowiedź jest stosunkowo prosta: Czas ma ten, kto kocha. Zakochani zawsze znajdą czas
dla siebie, nawet w największym nawale pracy. Potrafią zorganizować spotkanie,
porozmawiać, napisać list... Mąż kochający żonę zawsze znajdzie dla niej czas.
Matka kochająca dzieci zawsze ma dla nich czas. Przyjaciel, mimo zajęć, zawsze zatrzyma
się przy chorym przyjacielu. Pierwszym znakiem wygasającej miłości jest brak czasu dla
tych, których kochamy. Miłość nigdy nie pozwoli zasypać się tysiącami doczesnych
trosk, ona zawsze w pokoju i radości umie zachować właściwą hierarchię
wartości.
Ten, kto nie kocha, nie ma czasu ani dla Boga, ani dla bliźniego, ani wbrew
pozorom dla siebie. Jeżeli zaś kocha, to czas rozmnaża się w jego rękach jak
chleb w rękach Jezusa, gdy karmił tysiące ludzi. Ten chleb był łamany i rozdawany
ręką Wiecznej Miłości. Ludzie, którzy prawdziwie kochają, potrafią jedną godziną
swego życia nakarmić wielu. (ks. E. Staniek).
Z wielkim wzruszeniem zrywamy zawsze ostatnią kartkę kalendarza,
żegnamy stary rok, tak bardzo nabrzmiały w wydarzenia i przeżycia. Stanęliśmy na
krawędzi czasu. Za nami pozostał trwały grunt tego, co przeszło, przed nami wielka
niewiadoma. Żegnaliśmy stary rok z różnym uczuciem. Jedni z wdzięcznością, bo być
może połączył dwoje szczęśliwych w sakramencie małżeństwa przy ołtarzu. Innym
dał radość z długo może oczekiwanego dziecka. Innym jeszcze zdane szczęśliwie
egzaminy, posadę, podwyższoną pensję, emeryturę, nowe mieszkanie itp. Sam fakt,
żeśmy szczęśliwie przeżyli jeden więcej rok, to już przecież wielki dar Boży.
Jeśli do tego dodamy liczbę Mszy świętych, przyjętych Komunii świętych,
wysłuchanych nauk, przeczytanych dobrych pism, pociech religijnych i nagromadzonych
zasług - to jest za co dziękować dobremu Bogu.
Są jednak wśród nas i tacy, którym być może stary rok przyniósł
w ich mniemaniu więcej zła niż dobra: zabrał najdroższą osobę z domu, zesłał
kalectwo czy chorobę ciężką, spalony dom, utracony dobytek, rozbite szczęście
rodzinne itp. Codziennie odchodzi z tej ziemi ok. 150 000. W ciągu roku więc śmierć
zabrała ok. 50 milionów. Wprost nie do wiary, jak ogromna liczba. Ale przecież i te
nieszczęścia nie mogą iść w parze z sumą dobra, jaką nam stary rok przyniósł w
płaszczyźnie doczesnej jak i wiecznej.
Kończący się stary rok budzi w nas także uczucie skruchy. Prorok
Dawid mówi, że sprawiedliwy człowiek 7 razy na dzień upada. Jeśli tak, to cóż
każdy z nas. Ileż to myśli złych i niepotrzebnych ciśnie się nam do głowy.
Dawaliśmy może na nie zezwolenie. Ileż wypowiadamy daremnych a może grzesznych słów.
A przecież bywają i złe czyny. Pomnóżmy to wszystko przez liczbę dni, pomnóżmy
przez liczbę przeżytych już lat. Przerażenie ogarnia. Przecież za to trzeba będzie
Bożej sprawiedliwości spłacić dług. Jeśli nie uczynimy tego na ziemi, tym gorzej dla
nas, bo trzeba będzie odpokutować to po śmierci. Chrystus Pan nas napomina, że
sprawiedliwości Bożej trzeba się będzie wypłacić aż do ostatniego szelążka.
Napomina nas Pan Jezus, że będziemy sądzeni nawet z każdego słowa, wypowiedzianego na
próżno.
Dlatego to, kiedy jedni spędzają "ostatki" na hucznych
zabawach, wśród obżarstwa, pijaństwa i szału rozpusty, inni zapełniają w tym samym
czasie świątynie, aby się modlić. Jest to piękny zwyczaj, że w wieczór sylwestrowy
gromadzą się wierni w świątyni na nabożeństwa: dziękczynne, pokutne i
przebłagalne. Nie wiemy, co nam przyniesie nowy rok, jakie nadzieje i zawody. Nie wiemy
nawet, czy go szczęśliwie przeżyjemy. Staje on przed nami jak jedna wielka niewiadoma.
Dlatego słusznie gromadzimy się u stóp ołtarza, by ubłagać również zmiłowanie i
potrzebne łaski.
Refleksja ta potrzebna jest szczególnie na progu Nowego Roku. Jego godziny będą
szybko przepływać przez nasze ręce i serca. Jakże wiele mamy do zrobienia. Jakże
ambitne plany snują się po głowach ludzi młodych, silnych, zdrowych. Jak precyzyjnie
zamierzają oszczędzać siły chorzy, słabi, w podeszłym wieku. Dwanaście nowych
miesięcy to wielka szansa dla każdego z osobna i dla całego naszego narodu.
Warto pamiętać, że nie zabraknie nam czasu wyłącznie wówczas, gdy wykorzystamy go
w duchu miłości. Ona jedyna potrafi przesuwać granice czasu w wieczność.
Kościół w swej misji na rzecz pokoju opiera się na Osobie i nauce
Jezusa Chrystusa, który jest "naszym pokojem" (Ef 2,14), zakorzenia ją w
biblijnym pojęciu shalom jako daru Boga, odnosi się do myśli wielkich teologów, jak
św. Augustyn czy św. Tomasz, a także odczytując znaki czasu, nawiązuje do swych
przemyśleń, które zrodziły się na Soborze Watykańskim II. Przez posługę następcy
Piotra i będących w nim we wspólnocie biskupów dociera ze swą misją aż po najdalsze
zakątki ziemi. Misja ta nie polega na sugerowaniu gotowych rozwiązań. Chodzi jednak o
to, by poprzez nauczanie, posługę i świadectwo odkryć i pokazać moralne fundamenty
życia społecznego i indywidualnego. Kościół więc troszczy się o wprowadzanie pokoju
w sercu człowieka poprzez głoszenie Słowa Bożego i sprawowanie sakramentów, stara się
także jednoczyć zwaśnione i skłócone wspólnoty. Czyni to w stosunku do podstawowej
społeczności, jaką jest rodzina, bierze jednak odpowiedzialność za pogłębianie
więzi narodowych i społecznych. Działalność Kościoła jest szczególnie ważna w
odniesieniu do wspólnoty międzynarodowej, w której istotną rolę odgrywa aktywność
Stolicy Apostolskiej.
Królowej Pokoju, Matce Jezusa Chrystusa, który jest "naszym
pokojem" (Ef 2,14), zawierzamy całą ludzkość na początku 2007 roku. Patrzymy na
ten rok z sercem pełnym nadziei, mimo niebezpieczeństw i problemów. Niech Maryja,
ukazuje nam swego Syna jako Drogę pokoju i napełni nasze oczy światłem, abyśmy umieli
rozpoznawać Jego oblicze w twarzy każdej osoby ludzkiej, która jest sercem pokoju.
Amen.
+ Tadeusz Płoski
Biskup Polowy Wojska Polskiego
Wersja elektroniczna: http://www.ordynariat.pl/pl/50_5985.html.
tekst autoryzowany: bp T. Płoski, Trwajcie mocni w wierze. Nauczanie pasterskie Biskupa
Polowego Wojska Polskiego 4 VI 2006 - 22 IV 2007 (red. Z. Kępa), Warszawa 2007, s.
233-235.
2007-01-01 Łąkta Górna: Biskup Polowy WP modlił się o pokój w Uroczystość
Świętej Bożej Rodzicielki w wiejskiej parafii w Beskidzie Wyspowym
W dniu 1 stycznia 2007 roku Biskup Polowy Wojska Polskiego gen. dyw.
Tadeusz Płoski Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki przeżywał w wiejskiej parafii
w Łąkcie Górnej w Beskidzie Wyspowym. Ks. Hieronim, student Papieskiej Akademii
Teologicznej w Krakowie, pomagający w duszpasterstwie, powitał Księdza Biskupa
podkreślając, że parafię spotkał wielki zaszczyt z odwiedzin tak zacnego Gościa.
Ordynariusz Wojskowy w słowie wstępnym wspomniał o polskich żołnierzach pełniących
służbę na misjach pokojowych i stabilizacyjnych. Zachęcił do modlitwy w intencji
pokoju na całym świecie oraz w intencji polskich żołnierzy, którzy często z
narażeniem życia wypełniają swoją misję.
W kazaniu Biskup Płoski nawiązał do Orędzia Benedykta XVI na
pierwszy dzień Nowego Roku zatytułowanego "Osoba ludzka sercem pokoju".
"Pierwszy dzień stycznia i pierwszy dzień Nowego Roku - powiedział Biskup - jest
dniem szczególnej modlitwy o pokój w całym Kościele. Dzień ten poświęcony
jest Matce Bożej. To z Nią Kościół wchodzi w Nowy Rok z nadzieją, że
pomoże w opanowywaniu wszelkich porywów gniewu, zarówno w rodzinnych domach,
jak i układach międzynarodowych". "Kościół w swej misji na rzecz
pokoju - nauczał Biskup Polowy - opiera się na Osobie i nauce Jezusa Chrystusa, który
jest "naszym pokojem> (Ef 2,14), zakorzenia ją w biblijnym pojęciu shalom jako
daru Boga, odnosi się do myśli wielkich teologów, jak św. Augustyn czy św. Tomasz, a
także odczytując znaki czasu, nawiązuje do swych przemyśleń, które zrodziły się na
Soborze Watykańskim II. Przez posługę następcy Piotra i będących w nim we wspólnocie
biskupów dociera ze swą misją aż po najdalsze zakątki ziemi. Misja ta nie polega na
sugerowaniu gotowych rozwiązań. Chodzi jednak o to, by poprzez nauczanie, posługę i
świadectwo odkryć i pokazać moralne fundamenty życia społecznego i indywidualnego.
Kościół więc troszczy się o wprowadzanie pokoju w sercu człowieka poprzez głoszenie
Słowa Bożego i sprawowanie sakramentów, stara się także jednoczyć zwaśnione i skłócone
wspólnoty. Czyni to w stosunku do podstawowej społeczności, jaką jest rodzina, bierze
jednak odpowiedzialność za pogłębianie więzi narodowych i społecznych.
Działalność Kościoła jest szczególnie ważna w odniesieniu do wspólnoty międzynarodowej,
w której istotną rolę odgrywa aktywność Stolicy Apostolskiej". (Pełny tekst
kazania znajduje się w odnośniku "Nauczanie pasterskie").
Na zakończenie Mszy św. Proboszcz Parafii ks. Stanisław Szczygieł podziękował
Księdzu Biskupowi za celebrę Mszy św. i wygłoszone słowo. Wszystkim uczestnikom
liturgii złożył noworoczne życzenia.
Na początku grudnia 1914 roku na terenie gminy Żegocina i Trzciana toczyły
się zacięte walki pomiędzy atakującymi od wschodu wojskami rosyjskimi, a próbującymi
ich powstrzymać armiami austriacką i pruską. Pozostałością po tamtych, krwawych
wydarzeniach są liczne na tym terenie cmentarze wojenne. Jeden z nich w dniu 31 grudnia
2006 roku nawiedził Biskup Polowy. (O cmentarzach wojennych z I wojny światowej na
terenie Beskidu Wyspowego - patrz: http://www.zegocina.pl/zabytki/teksty/cmentarze.htm)
Ks. ppłk Zbigniew Kępa (kepa@ordynariat.pl)
Źródło: http://www.ordynariat.pl/pl/178_2882.html
2007-07-15 Żegocina: Kazanie
Biskupa Polowego wygłoszone w XV Niedzielę Zwykłą
Wersja autoryzowana: bp T. Płoski, Miłosierdzie Boże trwa na wieki. Nauczanie
pasterskie Biskupa Polowego Wojska Polskiego 22 IV 2007 - 31 XII 2007(red. Z. Kępa),
Warszawa 2008130-132.
Miłość, która idzie do pracy...
Ojciec
Święty Jan Paweł II w Encyklice Dives in misericordia tak pisze: "Umysłowość
współczesna, może bardziej niż człowiek przeszłości, zdaje się sprzeciwiać Bogu
miłosierdzia, a także dąży do tego, ażeby samą ideę miłosierdzia odsunąć na
margines życia i odciąć od serca ludzkiego. Samo słowo i pojęcie > miłosierdzie
Czasy dzisiejsze to czasy wolnego rynku i konkurencji. A więc słowem-wytrychem, tym, o
co chodzi w życiu, staje się sukces, wygrana. Pochwała sukcesu naciera na nas z każdej
strony, jest wszechobecna.
To oczywiście kształtuje nasze życie, sposób myślenia, oceniania
siebie i innych. Tak właśnie miłosierdzie jest odsuwane na margines naszego życia,
odrywane od naszego serca. A przecież życie oddane sukcesowi jest życiem nieludzkim.
Życie, w którym miłosierdzie jest tylko filantropią, luksusem, na który może sobie
pozwolić człowiek dopiero po osiągnięciu sukcesu, nie jest życiem chrześcijańskim.
Wobec takiej sytuacji dzisiaj świat, a więc także każdy z
nas, potrzebuje odnowienia tajemnicy Boga miłosiernego. Potrzebujemy doświadczyć
Bożego miłosierdzia, bo tylko ten, kto doświadczył miłosierdzia, może nim żyć.
Tylko gdy potrafimy całym sercem uwierzyć w Boże miłosierdzie, zdołamy przywrócić
postawie miłosierdzia należne, a więc centralne miejsce w naszym życiu (ks. J.
Słomka).
Czy choć raz okazałeś komuś w swoim życiu miłosierdzie? Prawdziwe
miłosierdzie... Nie tkliwą litość czy pobieżne zainteresowanie się czyjąś
niedolą. Chodzi o postawę i czyn. Jezus mówi: "Kto ma dwie suknie, niech jedną da
temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni" (Łk3,11).
Miłosierdzie to konkretny czyn, przez który przychodzimy z pomocą bliźniemu w
potrzebach jego ciała i duszy. Dzieje Apostolskie uczą nas miłosierdzia jeszcze dalej
posuniętego, prowadzącego do jedności: "Jeden duch i jedno serce ożywiały
wszystkich wierzących... Nikt z nich nie cierpiał niedostatku".
Jezus obiecał, że kubek wody podany bliźniemu nie pozostanie bez
nagrody (Mt10,42). Różnie jednak może wyglądać owo podanie kubka. Można go komuś
tak podać, z takim wyrachowaniem, wyższością albo litością, że spragnionemu już
pić się nie zechce...
Starszy kapłan słuchał kiedyś zwierzeń pewnego wykolejeńca.
Widząc jego zażenowanie i zmieszanie, chcąc dodać mu odwagi rzucił odruchowo: - Mów,
mów, to bardzo ciekawe. A człowiek ów wykrzyknął wtedy rozpaczliwie: - Ja nie chcę
być ciekawym przedmiotem księdza obserwacji... Ja przecież szukałem u księdza pomocy!
Całe nauczanie Jezusa przeniknięte jest duchem miłości. Okazanie
miłosierdzia jest zatem przede wszystkim czynem ludzkiego serca. Źródłem miłosierdzia
jest miłość. Ktoś powiedział prosto, że miłosierdzie - to "miłość, która
idzie do pracy".
Miłosierdzie to wzięcie na siebie cudzej niedoli. Współczucie
zazwyczaj boli, często bardzo boli. Natomiast "współcierpienie" wydaje się
być fundamentem wszelkiego miłosierdzia. Często nie jesteśmy w stanie pomóc, ulżyć,
stoimy bezradni, bezsilni i wtedy jedyne, co pozostaje - to szeroko otworzyć serce i
trwać, często w milczeniu, tak - aż dotknięty cierpieniem odczuje i zostanie
wzmocniony tym, że ktoś wespół z nim dźwiga jego nieszczęście. "Miłosierdzie
jest zdolnością miłości do najgłębszego przejęcia się cierpieniem innego
człowieka" (L.Boros). Człowiek kochający przyjmuje na siebie to wszystko, co
dzieje się w duszy człowieka przezeń kochanego (ks. T. Czakański).
Miłosierdzie jest dostępne najbardziej dla tych, którzy sami go nie
odmawiają swym krzywdzicielom. Sąd nieubłagany natomiast jest dla tych, którzy innym
nie czynią miłosierdzia. Łacińskie tłumaczenie Biblii (Wulgata) nazwało rany Jezusa
Signa Clavoirum - znaki gwoździ. W języku wojskowym signa oznacza chorągiew, a nawet
komendę wojskową nakazującą wyruszenie na bitwę. Być może to nieprzypadkowe
skojarzenie, gdyż prawdziwa wojna toczy się w człowieku, pomiędzy zwątpieniem, a
wiarą w miłosierdzie Boga.
Nasz świat jest smutny i pełen zwątpienia. Wątpimy w sens i
znaczenie dobra. Wątpimy w ludzką życzliwość. Wątpimy w sprawiedliwość i
uczciwość. Wątpimy w prawdę i miłość. Wątpimy nawet w samo życie. Stąd przemoc i
brutalność, stąd alkohol i narkotyki, stąd odurzająca muzyka, stąd nurzanie się w
rozpuście i zmysłowości... Ale żadna z tych rzeczy ulgi nie przynosi. Szukający
takiego lekarstwa ciągle są cząstką świata pełnego smutku i zwątpienia.
Czy to specjalność naszych czasów, czy zawsze tak było? Zawsze.
Starożytność może inaczej, ale też przeżywała swoje zwątpienia. Wtedy ludzie też
szukali jakiejś pociechy, chwilowego zapomnienia. Czym były rzymskie cyrki? Czym walki
gladiatorów? Czym popisy poskramiaczy lwów? Czym były ówczesne domy miłości i
uciechy? Czym były setki litrów spijanego wina? Czym były samobójstwa ludzi opływających
we wszystko?
I w tym starożytnym świecie rozlega się głos rybaka z Galilei -
Szymona, zwanego Piotrem: Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa
Chrystusa. "On w swoim wielkim miłosierdziu na nowo zrodził nas do żywej
nadziei!" Ze słów Apostoła przebija radość: "Radujcie się, choć musicie
doznać nieco smutku przez różnorodne doświadczenia. A kiedyś, wierząc, ucieszycie
się radością niewymowną i pełną chwały".
Skąd ta radość? Z przekonania i pewności, że Bóg jest Ojcem, że
zmartwychwstanie Jezusa to najcenniejszy dar kochającego Ojca dla wszystkich jego dzieci.
To właśnie jest miłosierdzie Boga: człowiek rujnuje życie, świat, siebie samego, a Bóg
cierpliwie naprawia to, co człowiek zniszczył. Zmartwychwstanie Pańskie to święto
życia odradzającego się w Bogu. Dzięki miłosierdziu Ojca narodziliśmy się na nowo -
i to do życia wiecznego.
"Ci, którzy uwierzyli - pisze św. Łukasz - trwali jednomyślnie
na modlitwie, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą
serca". Te słowa, a także wiele innych miejsc w Piśmie św., przedstawiają
chrześcijan czasów apostolskich jako ludzi pełnych radości, pogodnych, ufnych.
Wspaniale potrafił ukazać to Henryk Sienkiewicz w powieści . Czy i dziś możliwa jest
taka ufna radość, której nie trzeba sztucznie karmić cyrkiem, wódką i heroiną?
Chyba tak...
Oby nikomu z nas nie brakło ufności w dobroć Boga, w Jego czujną
obecność, w Jego moc, w Jego miłosierdzie. Bo jeśli niemożliwe okazało się
rzeczywistością, jeśli Ukrzyżowany wrócił do swoich - wszystko jest możliwe. A to
znaczy, że nie jest potrzebny nam cyrk i błazny, nie są potrzebne żytniówka czy
haszysz. Życie jest piękne miłosierdziem Ojca (ks. T. Horak).
My natomiast bądźmy na co dzień świadkami miłosierdzia! Tak uczył
nas Sługa Boży Jan Paweł II zawierzając w Łagiewnikach losy świata i każdego
człowieka Bożemu Miłosierdziu:
Boże, Ojcze miłosierny,
który objawiłeś swoją miłość
w Twoim Synu Jezusie Chrystusie,
i wylałeś ją na nas w Duchu Świętym, Pocieszycielu,
Tobie zawierzamy dziś losy świata i każdego człowieka.
Pochyl się nad nami grzesznymi,
ulecz naszą słabość,
przezwycięż wszelkie zło,
pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi
doświadczyć Twojego miłosierdzia,
aby w Tobie, trójjedyny Boże,
zawsze odnajdywali źródło nadziei.
Ojcze przedwieczny,
dla bolesnej męki i zmartwychwstania Twego Syna,
miej miłosierdzie dla nas i całego świata!
Amen.
+ Tadeusz Płoski
Biskup Polowy Wojska Polskiego
Wersja elektroniczna: http://www.ordynariat.pl/pl/44_6100.html
2008-07-06 Żegocina: Kazanie Biskupa Polowego wygłoszone w kościele parafialnym
w XIV Niedzielę Zwykłą
Tekst autoryzowany: bp T. Płoski, Miłość żąda ofiary. Nauczanie pasterskie Biskupa
Polowego Wojska Polskiego 1 I - 31 VIII 2008 (red. Z. Kępa), Warszawa 2008, s. 335-337.
Przyjdźcie utrudzeni i
obciążeni
Życie i dzieło
św. Teresy od Dzieciątka Jezus może być żywym komentarzem do dzisiejszych słów
Jezusa: "Wysławiam Cię, Ojcze, że zakryłeś tajemnice królestwa przed mądrymi i
przewidującymi, a objawiłeś je ludziom prostym". Nigdy nie podejmowała żadnych
studiów, nie miała też czasu na zdobywanie bogatego doświadczenia życiowego.
Według Teresy droga ewangeliczna jest dla wszystkich - zarówno
geniuszy, jak i tych, którzy otrzymali zaledwie jeden talent. Każdy zaś, nawet
najmniejszy, potrafi dobrze przeżyć chwilę obecną, dobrze postawić jeden krok. Tęgim
umysłom zostawia martwienie się o jutro, ona zaś koncentruje całą swoją uwagę na
chwili obecnej i z uśmiechem na twarzy proponuje każdemu, komu zależy na ewangelicznej
drodze, wędrowanie według jej metody. Ona dobrze wie, że dopiero w trakcie wędrowania,
po pokonaniu pewnego odcinka, wędrowiec sam odkryje piękno i bogactwo tej drogi. Ojciec
objawi mu tajemnice królestwa, o których wspomina Chrystus.
Takie ustawienie ewangelicznego życia posiada jeden niezwykle doniosły
walor. Łączy nierozerwalnie miłość Boga z miłością człowieka. Skoro całość
drogi sprowadzona jest wyłącznie do jednego kroku, to musi on być równocześnie aktem
miłości Boga i człowieka. Dla Teresy istnieje jedna chrześcijańska miłość
obejmująca Stwórcę i stworzenie. Jej życie przez to jest proste, czytelne i piękne.
To święta promieniująca życzliwością do wszystkich.
Św. Teresa jako karmelitanka, odcięta od świata
klauzurą, nie miała możliwości podejmowania szerszego działania o charakterze
zewnętrznym. Ale jej serce wypełnione miłością każdym swym uderzeniem rozprowadzało
tę miłość po całej ziemi. Nawet wówczas, gdy ciało spalała nieuleczalna choroba,
Teresa wiernie kroczyła swoją drogą. To nie przypadek, że właśnie ona została
ogłoszona jedną z największych misjonarek naszych czasów Stało się to nie tyle
dlatego, że swoją ofiarą i modlitwą ubogaciła wielu misjonarzy, lecz dlatego, że
wytyczyła drogę misyjnego działania dla najskuteczniejszych misjonarzy, jacy istnieją
na ziemi, dla ludzi słabych, kalekich, chorych, samotnych, podeszłych w latach (ks. E.
Staniek).
Święty Augustyn w jednym ze swych pism zauważa, że Chrystus nie kazał nam uczyć się
od siebie wskrzeszania umarłych, czynienia innych cudów, ale powiedział :
"...uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem" (Mt 11,29). Niewielu
też polecił iść w świat, aby przepowiadali Ewangelię. Wszystkim natomiast polecił
naśladować siebie w dobroci, panowaniu nad sobą i w pokorze.
Chrystus nigdy nie pochwalał ludzkich grzechów i wad, nie pobłażał
im. Często ostro występował przeciw nim i oburzał się na nie. Potępiając grzech,
był jednak łagodny i delikatny wobec człowieka grzeszącego.
Nam wszystkim, nie tylko ludziom o gwałtownych temperamentach, zdarza się
od czasu do czasu unieść gniewem. Wszyscy potrzebujemy umiejętności opanowania się.
My, chrześcijanie, przede wszystkim powinniśmy korzystać z pomocy, jakie nam daje
religia, zwłaszcza ze spowiedzi, Komunii świętej i modlitwy. Niech nie zabraknie wśród
naszych modlitw słów: "Jezu cichy i pokornego Serca, uczyń serce moje według
Serca Twego".
Jesteśmy obecnie w okresie wakacji, urlopów i czasu wypoczynku.Tomasz
More pisząc "Utopię", a więc o rzeczach pięknych, ale wprost nierealnych
(nawiasem mówiąc wydaną 1516 roku), przewidywał tylko dziesięciogodzinny dzień
pracy. A jednak rzeczywistość wyprzedziła utopię. Dziś w niektórych państwach
myśli się poważnie o tylko 25 godzinach pracy tygodniowo. I słusznie. Bo wykańczają
nas nerwowo i fizycznie maszyny, tempo pracy, hałas, ruch i pośpiech. Wykańcza nas
niezdrowa atmosfera życia społecznego. Wykańcza, zwłaszcza tych, którzy są obecnie
naszymi gośćmi (miejscowość letniskowa), zniszczone naturalne środowisko życia. Z
człowiekiem bez wypoczynku jest tak jak z bukietem kwiatów. Są ładne kilka dni, potem
uschną, bo nie mają korzeni i trzeba je wyrzucić. Co więcej, współczesny człowiek
potrzebuje dłuższego wypoczynku niż dawniej. Stąd też mamy większy obowiązek
dosłyszeć Chrystusa mówiącego; wypocznijcie trochę (Mk 6,31).
Bywa jednak i tak, że wykańcza nas nawet czas wolny.
Dlaczego? Bo jedni zabijają czas wolny, nawet niedzielę, dodatkową pracą dla zarobku,
a inni, nawet wyjeżdżając do pięknych wypoczynkowych miejscowości, tak spędzają ten
czas, że wracają jeszcze bardziej zmęczeni, niż wyjechali, np. poprzez libacje
alkoholowe. A reszta zagłusza te chwile radiem, telewizorem, magnetofonem, czy MP 3.
A przecież czas wolny może być i powinien być przedsmakiem nieba.
Przecież cały tydzień czekamy na niedzielę, cały rok czekamy na urlop, czy wakacje.
Jak spędzać ten upragniony czas, długo wyczekiwany czas, aby powrócić do zdrowia, aby
nabrać sił, aby odzyskać świeżość i radość życia?
Sekret najbardziej udanego urlopu, wakacji, odpoczynku tkwi w przyjęciu
zaproszenia Chrystusa: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni
jesteście, a Ja was pokrzepię" (Mt 11,28). Bądźmy więc dłużej z Chrystusem
poprzez Mszę św. - nie tylko w niedzielę, ale i niekiedy w zwyczajny dzień -
dłuższą niż normalnie modlitwę, czytanie Pisma św. albo książki czy gazety
religijnej. A przede wszystkim wchodźmy wciąż w przyrodę tak, jak wchodzi się do
klasztoru, byśmy tam odnaleźli Chrystusa, który jest naszym odpocznieniem i radością
(ks. W. Przybyś).
"Przyjdźcie do mnie wszyscy". A więc zaproszeni są wszyscy: nie
tylko dobrzy i jak On cierpiący, ale i ci, którzy obrażają Go grzesząc, bo i oni
potrzebują pomocy i wsparcia. Zachęca by przychodzili wszyscy, bo chce wszystkich
podnosić na duchu. Czy tylko w tych zwykłych utrapieniach życia ziemskiego?
Niewątpliwie i w tych kłopotach! Niezliczone rzesze ludzi wierzących: matek, ojców,
opuszczonych i chorych, znalazły u Chrystusa siły do dalszego życia i pełnienia
trudnych obowiązków.
Ale Chrystus zaprasza, by dodawać nam sił w innym jeszcze sensie. Zaprasza,
by wesprzeć nas w pielgrzymce do wiecznej Ojczyzny. Do tej Ojczyzny, z której przyszedł
by stać się tu jednym z nas ludzi. Stamtąd przyniósł zapewnienie, że nasze ciała
będą po śmierci przywrócone do życia. Że ciała te zmęczone trudami życia,
zwiędłe od starości, zniszczone w wypadkach czy okaleczone w wojnach, że ciała te
promienieć będą odnową życia pełnego radości.
To obietnica, ale nie taka, jaką daje ziemia; nie ta, która czasem się
spełnia, ale częściej kończy się zawodem. Bo jak zauważył bp. Pietraszko - wśród
niespełnionych nadziei opartych na tych obietnicach "przygarnia człowieka Bóg w
Jezusie Chrystusie i mówi do niego: Tyle razy uwierzyłeś sobie, tylekroć uwierzyłeś
ludzkim obietnicom czy w głośnych manifestach, czy w deklaracjach władzy, czy w tym, co
ci szeptano po cichutku do ucha - uwierzyłeś tak wiele razy; spróbuj uwierzyć i mnie;
uwierzyć tej obietnicy, jaką ci dałem przez mojego Syna, obietnicy popartej tak
wymownym gestem, jakim jest (Jego) śmierć na krzyżu".
Chrystus wzywając do siebie zwłaszcza ludzi chwiejących się pod ciężarem ambicji czy
pokus zapewnia nas, że znajdziemy ukojenie serca, gdy starać się będziemy o ducha Jego
dobroci i Jego pokory: "Uczcie się ode mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a
znajdziecie ukojenie dla dusz waszych". On wie, że niemało ludzi o sercu pokornym i
prostym zrozumie to wezwanie i pójdzie do Niego, by uczyć się i przyswajać Jego
prawdziwego ducha. Chrystus dziękuje Ojcu za to, że tajemnice te odkrył takim właśnie
ludziom: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed
mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom".
"Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni
jesteście, a Ja was pokrzepię?" Jakiż człowiek mógłby powiedzieć wszystkim
ludziom tę prawdę? Zapewne w historii ludzkości byli ludzie, którzy dawali podobne
zapewnienia, lecz historia udowodniła że nie potrafią dotrzymać danego słowa Jedynie
ten, który przewyższa ludzi oraz świat - a więc wyłącznie Bóg - jest w stanie
prawdziwie pocieszyć wszystkich utrudzonych i obciążonych, jacy są na tym świecie,
mimo że nie usunie z ich życia trudów i cierpień. Jezus to zapowiedział i wypełnia.
Również i dziś, jak mówi ojciec Raniero Cantalamessa, jeśli ktoś "pójdzie do
Niego" powierzy Mu swe życie, to na pewno odejdzie umocniony nową nadzieją. Niech
również ta nadzieja umacnia perspektywę naszego życia.
Amen.
+ Tadeusz Płoski
Biskup Polowy Wojska Polskiego
Żegocina, 6 lipca 2008 roku
Wersja elektroniczna: http://www.ordynariat.pl/pl/31_6340.html
2009-07-05 Żegocina:
Kazanie Biskupa Polowego WP wygłoszone w XIV Niedzielę Zwykłą
Tekst autoryzowany znajduje się w książce: T. Płoski, Błogosławieni, którzy
wprowadzają pokój. Nauczanie pasterskie Biskupa Polowego Wojska Polskiego 8 V - 31 XII
2009 (red. Z. Kępa), Toruń 2012, s. 113-115.
Człowiek nie jest twórcą norm moralnych, ale ich odkrywcą. Sumienie nie tworzy
norm moralnych, ale je odkrywa. I to jest jego właściwa funkcja. Chorzy na
zatwardziałość serc
Jezus wychowywał
się w rodzinnym kręgu, dzieląc los swoich rówieśników, niczym się nie różniąc od
innych chłopców Nazaretu. Tkwił w nurcie życia swego miasteczka i jeśli zwracał na
siebie uwagę, to chyba jedynie tym, że miał już trzydzieści lat, a nie szukał żony
i nie zamierzał zakładać rodziny. Był znanym w Nazarecie stolarzem, bo słowo
"cieśla" bardziej się nam kojarzy z budowniczym domów z drewna niż z tym
zawodem, jaki pod okiem św. Józefa opanował Jezus.Połowę swego życia na ziemi Jezus
spędził przy pracy jako cieśla.
Już na początku swej publicznej działalności Jezus przybył
do Nazaretu. Było tu sporo Jego krewnych, a wszyscy byli bliskimi znajomymi. Przez
trzydzieści lat do społeczności Nazaretu należał On, Jego Matka i Ojciec, który Go
adoptował. W Nazarecie najprawdopodobniej żyły rodziny Maryi i Józefa, a więc był
ewangeliczny zaczyn ludzi wielkiego ducha promieniujących na otoczenie. Nazaret był
małym miasteczkiem. Wydawałoby się, że sama obecność Syna Bożego, Niepokalanej Jego
Matki i ich najbliższe otoczenie winno już przemienić serca nazaretańczyków i otworzyć
na budowę wspólnoty w duchu Bożej Rodziny. Tymczasem nic z tego. Wystąpienie Jezusa w
synagodze zakończyło się Jego klęską, co bardzo dokładnie ukazuje w swej Ewangelii
św. Łukasz. Jezus ledwo uszedł z życiem. Ratuje się po przyprowadzeniu Go na miejsce
straceń.
W tej sytuacji tym ostrzej staje także przed nami pytanie:
dlaczego tak trudno na ziemi połączyć ludzi w braterską wspólnotę? Odpowiedź jest
stosunkowo prosta. Nie ma braterstwa bez Ojca. Braterstwo jawi się tylko tam, gdzie
ludzie odnajdują się jako dzieci jednego Ojca. Ono jest kwiatem wyrosłym z korzenia
głęboko przeżytej więzi z Ojcem. Jeśli tego zabraknie, nie da się spojrzeć na
drugiego człowieka jak na brata. Ta więź z Ojcem decyduje również o mądrym i twórczym
przeżyciu wszelkich napięć, jakie powstają między braćmi. Ojciec ma w nich głos
decydujący, a mówiąc ściśle miłość do Ojca stanowi klucz do ich przezwyciężenia
(ks. E. Staniek).
Na portalu domu Jana Długosza w Krakowie widnieje napis:
"Nihill est in homine bona mente melis" - "nie ma nic lepszego w człowieku
nad dobrą myśl". Chyba wszyscy zgodzimy się z treścią tego napisu, bo dobre
postępowanie jest wykwitem pięknego świata myśli, dążeń i upodobań człowieka i
dlatego warto zwrócić uwagę na ten świat, warto czynić go coraz piękniejszym,
bogatszym i dojrzalszym. Warto wykorzenić z naszego wnętrza złe myśli i dążenia, jak
nienawiść, złość, zazdrość, a pielęgnować szlachetne myśli, porywy. Tak więc we
wnętrzu ludzkim w sercu człowieka - jak mówi Pismo św. - dokonują się najważniejsze
sprawy. Tam nabiera kształtu nasze postępowanie, nasze życie.
Stąd do serca zwraca się Bóg ze swoim wezwaniem, do serca
przemawia Bóg (por. Oz 2,16). Ale niestety, serce ludzkie - a mówiąc naszym językiem -
sumienie może okazać się nieczułe, nawet na wielką miłość Boga. Człowiek zatraca
wrażliwość, nie widzi już dobra, nie słyszy wezwań Bożych. Zatwardziałość serca
to jedna z największych tragedii ludzkich i dlatego często spotykamy się w Piśmie św.
z wezwaniem: Nie zatwardzajcie serc waszych! (np. Ps 95,8). Z tą zatwardziałością serc
Ludu Bożego spotykali się jednak często prorocy Starego Testamentu. Bóg powołując
proroka Ezechiela jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu - określa Izraelitów: To ludzie
o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach (Ez 2,4).
W swoim rodzinnym mieście - Nazaret - Jezus spotkał się z
zatwardziałością serc - jak to słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii. Choroba sumienia
zwana zatwardziałością nie jest zjawiskiem, które przychodzi nagle. Zazwyczaj jest to
finał długiego procesu. Do otępienia duchowego dochodzi się trzema drogami.
Jedną z nich jest lekceważenie nakazów sumienia. Sumienie
mówi na przykład: "nie kradnij", ale okazja jest wyśmienita i człowiek
decyduje się na kradzież. Sumienie przez tę kradzież zostaje uszkodzone, bariera
przełamana i dlatego druga kradzież jest już łatwiejsza, a wreszcie sumienie przestaje
reagować. Egoizm przez doraźną korzyść odnosi zwycięstwo i on teraz dyktuje
człowiekowi sposób postępowania. Gdy zanika już sumienie, a zło staje się nałogiem,
niekiedy wzmacnianym przez agresywne żądanie ciała, nawrócenie staje się już
niemożliwe. Jedynie jakieś bardzo mocne uderzenie łaski może jeszcze człowieka
uratować. Tak jest niestety z każdym grzechem.
Człowiek który znajduje się w takiej sytuacji, chce za
wszelką cenę znaleźć dla siebie jakieś usprawiedliwienie. Nie mogąc znaleźć
innego, zaczyna coraz łatwiej sądzić, że to nie on jest winien. Nawiązując do
grzechu kradzieży, dotyczący usprawiedliwia się najczęściej następująco: gdy okrada
wspólne dobro, mówi "państwo mnie nie tyle okrada", a gdy okrada jakiegoś
poszczególnego człowieka, mówi: "on ma tyle wszystkiego, że gdy wziąłem mu
tyle, to jakby mnie mucha ugryzła". Sytuacja dość częsta, ale bardzo
niebezpieczna, bo jest wykrzywieniem osądu sumienia.
Druga droga otępienia duchowego polega na unikaniu wiedzy
odnośnie tego, co jest dobre, a co złe, aby spokojnie robić to, co się podoba. Jest to
częste zjawisko nawet u ludzi inteligentnych. Spotykałem szereg ludzi, którzy mając
okazję do pogłębienia swej wiedzy moralno-religijnej, odchodzili z uśmiechem,
oświadczając: "Lepiej tego nie wiedzieć, bo życie wtedy jest łatwiejsze".
Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że zawiniona niewiedza nie tylko ich usprawiedliwia,
ale jeszcze bardziej obciąża. Jeden z młodych inżynierów następująco tłumaczył
się, dlaczego nie chodzi na Mszę św.: "Po co będę chodził? Aby słuchać czego
mi jest nie wolno? Mnie wszystko wolno, a księża ciągle zabraniają właśnie tego, na
co ja mam ochotę. Lepiej nic nie wiedzieć i żyć na własną rękę".
Można wreszcie otępić sumienie przez nie słuchanie jego
wezwań do czynienia dobra, bo egoizm nie chce podjąć trudu. Po pewnym czasie sumienie
już nie wzywa do czynienia dobra; już nie niepokoi człowieka. Dlatego właśnie
przepraszamy Boga na początku Mszy św. także za zaniedbanie dobra (ks. W. Przybyś).
Zapewne wszystkim nam utkwiły w pamięci słowa Ojca Świętego Jana
Pawła II o zapotrzebowaniu na ludzi sumienia, które wypowiedział w Skoczowie w 1995
roku. A mówił wtedy tak: "Polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia! Być
człowiekiem sumienia, to znaczy przede wszystkim w każdej sytuacji swojego sumienia
słuchać i jego głosu w sobie nie zagłuszać, choć jest on nieraz trudny i
wymagający; to znaczy angażować się w dobro i pomnażać je w sobie i wokół siebie,
a także nie godzić się nigdy na zło w myśl słów św. Pawła: Nie daj się
zwyciężyć złu, ale zło dobrem z zwyciężaj! (Rz 12,21)".
Jak widać z powyższego tekstu, sumienie .jest dla każdego
człowieka sprawą o zasadniczym znaczeniu. Jest ono jego wewnętrznym przewodnikiem i
jest także sędzią jego czynów. Co więcej, od sumienia zależy także porządek
społeczny. Ojciec Święty wyraźnie podkreśla: "Dzisiaj, kiedy zmagacie się o
przyszły kształt życia społecznego i państwowego, pamiętajcie, iż zależy on przede
wszystkim od tego, jaki będzie człowiek - jakie będzie jego sumienie".
W języku potocznym wyznacznikiem poprawnego funkcjonowania
rozumu jest tzw. zdrowy rozsądek. Według "Słownika frazeologicznego języka
polskiego" zdrowy rozsądek to "rozum prosty, trzeźwy, praktyczny; chłopski;
czyli tyle co "mądrość życiowa"; a brać, wziąć co na zdrowy rozum to
"kierować się trzeźwą rozwagą, kierować się rozsądkiem". Innymi słowy,
zdrowy rozsądek to umiejętność głębszej refleksji nad zaobserwowanymi zjawiskami.
Nie należy go utożsamiać z szeroką znajomością spraw ludzkich ani z erudycją
książkową. Rozsądzać zdrowo tzn. zgodnie zarówno z ogólnymi wymaganiami życia, jak
też ze szczegółowymi potrzebami osoby, czasu i okoliczności. Na taką postawę
składają się przynajmniej dwa czynniki: poprawność myślenia i dobra wola.
Myślenie poprawne to myślenie logiczne. Człowiek stara się
analizować rzeczywistość i wyciągać właściwe wnioski. Powszechnie wiadomo, że
poprawności myślenia sprzyja zdobywanie wiedzy z różnych dyscyplin i uczenie się
samodzielnego i logicznego myślenia.
Również niezmiernie ważna dla zdrowego rozsądku jest
prawość woli, inaczej dobra wola, czyli nie upieranie się przy swoim zdaniu, ale
szukanie prawdy obiektywnej. Niestety, często bywa tak, że ludzie z własnego wyboru
posiadają ograniczone, jednorodne spojrzenie na świat.
Sumienie nie jest tworem ludzkim, ale jest darem Boga dla człowieka.
Jest ze swej istoty zjawiskiem religijnym. Sumienie jest miejscem spotkania człowieka z
żywym i działającym Bogiem. Jest to centrum osoby ludzkiej, w którym toczy się dialog
z Bogiem. Bóg stawia tu swoje wezwanie i tu oczekuje świadomego przyjęcia. Człowiek
odczytuje w sumieniu obecność Boga, Jego woli, Jego głosu, Jego osobistego wezwania
kierowanego do niego, a dotyczącego działania moralnego.
Ponieważ sumienie jest miejscem spotkania człowieka z Bogiem,
dlatego każdy, kto słucha głosu swego sumienia, pełni pośrednio wolę Boga. I nawet
gdyby nie znał Objawienia Bożego, będzie zbawiony - jak naucza Sobór Watykański II
(por. DM 7; DE 3) - gdyż pełnił w swym życiu, choć w sposób niewyraźny, wolę Boga.
Podsumowując, należy podkreślić, że człowiek nie jest twórcą
norm moralnych, ale ich odkrywcą. Sumienie nie tworzy norm moralnych, ale je odkrywa. I
to jest jego właściwa funkcja. Ponadto następujące zdanie: "ja się kieruję moim
sumieniem" będzie słuszne, o ile wprowadzimy do niego uzupełnienie:
"prawidłowym sumieniem". Dlatego tak ważny jest problem formowania sumienia, i
to formowania religijnego, ponieważ z natury swej sumienie jest "głosem Boga",
jest rzeczywistością religijną. Dojrzałość sumienia nie jest raz na zawsze
osiągniętym statusem, lecz zadaniem, które trzeba realizować przez całe życie.
Zakończmy nasze rozważania modlitewną refleksją Romana Brandstettera:
Panie, każdy z nas umiera
W połowie swej drogi,
Nawet jeżeli jest stuletnim starcem.
Wleczemy za sobą łańcuch ułomnych dzieł,
Które chętnie stworzylibyśmy po raz drugi,
Gdyby nie była nam dana ta okrutna pewność,
że znów je powtórzymy
Z tym samym połowicznym skutkiem.
Co osiągnęliśmy?
Co zdobyliśmy?
Nic.
Albowiem nie wykarczowaliśmy wnętrza naszego
Do samych korzeni,
Aby uczynić w nim miejsce dla Ciebie,
Panie.
Dlatego nad nami gwiazdy krwawiące,
A w nas prawo moralne
Zmiażdżone.
Taka jest nędza człowieka
Pod sklepieniem krwi.
+ Tadeusz Płoski
Biskup Polowy Wojska Polskiego
Żegocina, 5 lipca 2009 roku
Tekst ze stron internetowej:
http://www.ordynariat.pl/pl/365_7511.html
2009-11-15 Żegocina: Kazanie wygłoszone w XXXIII Niedzielę Zwykłą z okazji
imienin Stanisławy Kępa - Mamy ks. Zbigniewa
Tekst autoryzowany znajduje się w książce: T. Płoski, Błogosławieni, którzy
wprowadzają pokój. Nauczanie pasterskie Biskupa Polowego Wojska Polskiego 8 V - 31 XII
2009 (red. Z. Kępa), Toruń 2012, s. 363-366.
Ich bezinteresowna miłość i troska o losy synów i córek
Prawie 148
milionów euro wygrał ktoś w sierpniu 2009 roku we włoskim totolotku. Z tygodnia na
tydzień, przez osiem miesięcy rosła góra pieniędzy, bo nikomu nie udawało się
trafić szóstki. Wreszcie nastąpił koniec: 10 - 11 - 27 - 45 - 79 - 88, okazały się
szczęśliwymi liczbami. Zwycięzca zagrał w małym barze w Toskanii, w barze Biffi na
placu Roma 2, w miejscowości Bagnano, które liczy prawie 2 tys. mieszkańców, kupując
los za 2 euro, i zgarniając jedną z najwyższych wygranych w historii loterii. Wielu
nosiło w sobie złudną nadzieję na wygraną, która odmieniłaby ich życie, choć
zdawali sobie przecież sprawę, że prawdopodobieństwo jej zdobycia jest niewielkie.
Liturgia dzisiejszej niedzieli każe nam zapytać o nasze nadzieje na życiowy sukces.
Przemijanie, schyłkowość, odejście, rozstanie, śmierć.
Jakże to właściwe ludzkiej naturze, jakże nieodłączne, jakże częste w
codzienności każdego z nas. Ileż to już razy słyszeliśmy o końcu świata i
ludzkości w rozmaitych przepowiedniach, zapowiedziach, proroctwach. Nawet nauka, w jednej
ze swoich dyscyplin, zajęła się tą problematyką. Futurologia, zajmująca się
przewidywaniem przyszłości, należy dziś do najbardziej interesujących, a zarazem
najbardziej bezradnych dziedzin wiedzy. Można przewidzieć jak za tysiąc lat będzie
się zachowywała przyroda, jak wielu będzie ludzi na ziemi, jaki będzie klimat itd. O
wiele trudniej odgadnąć w jakim kierunku posunie się ludzkość: czy ktokolwiek z nas -
ludzi - pozostanie jeszcze na ziemi - miejscu danym człowiekowi przez Boga. Jeśli tak -
to jaki będzie to człowiek?
Kiedy rok liturgiczny dobiega końca, liturgia wzywa wiernych do
rozważania końca czasów, który zbiega się z objawieniem i powrotem
chwalebnym Chrystusa oraz odnowieniem w Nim wszystkich rzeczy. To wielkie wydarzenie
eschatologiczne przedstawiają dzisiejsze czytania, szczególnie zaś proroctwo Daniela
(12, 1-3; I czytanie) i Ewangelia (Mk 13,24-32).
Wstrząśnięte moce niebieskie, wielki ucisk, zmartwychwstanie
umarłych, sąd Boży, nagroda i kara wieczna - nie są to tematy, o których słucha
się z przyjemnością. W Eucharystii staje pośród nas Jezus Chrystus,
którego miłość, objawiona w ofierze krzyżowej, okazała się większa niż
wszystkie nasze grzechy. Trwałe i pełne szczęście możemy odtąd znaleźć tylko
w wiernym oddaniu się Jemu, gdyż tylko On ma moc nas uwolnić od największego
lęku człowieka - lęku przed wiecznym bezsensem, pustką i osamotnieniem śmierci.
Koniec świata zawsze fascynował człowieka. Niewątpliwie
przyczyniły się do tego barwne, przemawiające do wyobraźni i mrożące krew w żyłach
opisy ewangeliczne. Na ich podstawie powstała cała literatura, a zwłaszcza
ikonografia apokaliptyczna. Regularnie pojawiały się także różne przepowiednie i pseudoproroctwa,
zapowiadające rychły koniec. Wiele sekt wytrwale próbuje "utrafić" wreszcie
na właściwą datę, ale jakoś nigdy im się dotąd nie udało.
Tymczasem celem Chrystusa wcale nie było zabawianie ani straszenie ludzi, ani tym
bardziej określanie terminu apokalipsy. Chciał On przekazać ważne prawdy dotyczące
naszego zbawienia i naszej postawy w obliczu ostatecznego spotkania
z Bogiem, które rozstrzygnie o naszej wieczności. A kiedy to będzie? To
już nie takie ważne, bo zawsze trzeba być gotowym, czyli zawsze trzeba żyć według
Ewangelii.
Bacznie obserwując stworzenie, badając prawa natury, prawa
rozwoju społeczeństw, historię ludów i narodów, zgłębiając tajniki
psychologii, socjologii, etyki i wielu innych dziedzin, człowiek może się nauczyć
aż nadto wiele, aby na tej ziemi żyć sensownie i szczęśliwie. Problem w tym,
że nie chcemy się uczyć ani wyciągać wniosków z historii ludzkich błędów,
lecz wciąż na nowo popełniamy te same głupstwa. A jeśli nawet wyciągniemy
prawidłowe wnioski, to i tak rzadko kiedy stosujemy je w życiu.
Stąd tyle wojen, przemocy, rozwodów, samobójstw i wykolejeń
ludzkich losów. A przecież wielu nieszczęść można by uniknąć, gdyby stosować
się do zasad, które wypracowali nasi przodkowie, często za bardzo wysoką cenę. Tego
chce nas nauczyć Chrystus: abyśmy zmądrzeli i chcieli sami odkrywać prawdę i dobro.
Ale odkryć je, to jeszcze mało: trzeba jeszcze chcieć stosować to,
co już wiemy. Bo wiemy i tak co najmniej pięćdziesiąt razy więcej, niż
jesteśmy gotowi wykorzystać. Problem nie leży w braku wiedzy, lecz w braku chęci.
Warto byłoby stosować taką zasadę: zanim zacznę poznawać teoretycznie kolejne prawa
i mądrości, spróbuję wykorzystać i wprowadzić w życie to, co już
wiem. Dopiero mądrość praktycznie przyswojona i zrealizowana, jest prawdziwą
mądrością, mądrość przeczytana to tak, jak sam przepis na placek: nikogo nie
nakarmi.
Dlatego nie dociekajmy, kiedy nastanie koniec świata, jak się on
dokona i czy go dożyjemy. Raczej zastanówmy się, czy dziś wykorzystaliśmy
wszystkie wskazówki, którymi na ogół kierujemy się w życiu, czy zdarzyło się
nam z własnej głupoty czy zaniedbania popełnić jakiś błąd. I przede
wszystkim: co zrobić, aby nie powtórzyć tego błędu jutro (ks. M. Pohl).
Dziś wielu fałszywych proroków usiłuje traktować wypowiedź Jezusa
o wiecznym potępieniu jako przenośnię. Konsekwentnie więc i słowo Boga na
temat wiecznego zbawienia należy traktować jako przenośnię. Wtedy jednak Ewangelia i Kościół,
to najwięksi oszuści świata. Już dawno to oszustwo powinno być zdemaskowane, a oszuści
winni być surowo ukarani. Realizm wiecznego zbawienia i wiecznego potępienia jest
głównym motywem bohaterstwa męczenników i heroizmu świętych.
Nie można z Ewangelii robić wycinanek i przyjmować to, co
się podoba, a odrzucać lub wkładać między poetyckie wyrażenia to, co nam nie
odpowiada. Jezus oświadczył bardzo jasno: "Niebo i ziemia przeminą, ale moje
słowa nie przeminą". Wszystkie słowa Chrystusa - te pełne błogosławieństwa,
nadziei, szczęścia, i te mocne, zawarte w wielokrotnym "biada"
i mówiące o wiecznym odrzuceniu.
Słowa Jezusa trzeba wziąć na serio. Im bardziej na serio zostaną
one potraktowane, tym głębsza jest wiara przyjmującego i bardziej ewangeliczne
jest życie. To słowo bowiem kształtuje nasze podejście do dnia dzisiejszego. Jezus
też traktuje śmierć jako sen. Stojąc nad zmarłą córką Jaira, oświadczył: nie
umarła, lecz śpi, i obudził ją swoim słowem. Kiedy Łazarz umarł, oświadczył
uczniom, że przyjaciel ich zasnął. Przybył więc do grobu, aby go obudzić. Nasza
śmierć też będzie snem, z którego obudzi nas Chrystus. Czy będzie to początek
życia wiecznego, czy wejście w krainę hańby wiecznej, zależy wyłącznie od nas,
od naszego życia w dniu dzisiejszym.
Zawsze zastanawia fakt, iż ludzie wyznający swą
przynależność do Kościoła, nie chcą na serio traktować śmierci jako przejścia do
nowego życia. O zmarłych, nawet bliskich, mówią jak o tych, którzy odeszli
na zawsze. Przecież wiara pozwala na duchowy kontakt z tymi, którzy żyją
wiecznie. Wiara pozwala na udział w ich życiu. Pożegnanie bliskich przed
śmiercią winno być pełne nadziei spotkania z nimi w domu Ojca. Śmierć dla
wierzącego nie jest kresem, jest snem, w którym następuje pełna regeneracja sił
i ducha. Powstaniemy ze śmierci wypełnieni energią wiecznego życia.
"Wówczas ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego w obłokach
z wielką mocą i chwałą" (Mk 13,26). Chrystus przyszedł na świat
pierwszy raz w pokorze, w ukryciu, w cierpieniu, by go odkupić z grzechu,
powróci jednak na końcu wieków w całym blasku swojej chwały, by zebrać owoce
swojego odkupieńczego dzieła.
Dlatego Kościół pierwotny, rozmiłowany w Chrystusie
i spragniony oglądać Jego chwalebne oblicze, czeka z wielką tęsknotą na
Jego przyjście. "Przyjdź, Panie Jezu!" (Ap 22, 20) - było to gorące wezwanie
pierwszych chrześcijan, żyjących z. sercem zwróconym ku Niemu, jak gdyby był już w drzwiach.
Taką powinna być postawa tego, kto zrozumiał głębokie znaczenie życia
chrześcijańskiego: wyczekiwanie Chrystusa i wyjście Mu naprzeciw z zapaloną
lampą wiary i miłości.
W słowie "matka" zawartych jest tyle cudownych
treści, że z pewnością nie da się o nich wszystkich chociażby wspomnieć w jednym
kazaniu. Natomiast z racji dzisiejszego święta imienin naszej Mamy Stanisławy, myślimy
również o naszych rodzicielkach nie tylko w wymiarze fizycznym, ale przede wszystkim
duchowym. To one poprzez zrodzenie dziecka, trud jego wychowania przyczyniają się do
ukształtowania osobowości nowego człowieka, który na swój indywidualny sposób będzie
wpływał na jakość relacji społecznych. Jednak nie o odpowiedzialności matek chcemy
dziś mówić, a raczej o naszym docenianiu tego, co dla nas dotąd zrobiły. Ich
bezinteresowna miłość oraz troska o losy synów i córek przywraca nam wiarę w
istnienie prawdy, dobra i piękna. Bez nich nasza rzeczywistość stałaby się niezwykle
uboga, wręcz odczłowieczona.
Powołanie do macierzyństwa jest zaproszeniem do wejścia na drogę
prowadzącą do świętości. Sytuacje, w jakich przyszło znaleźć się współczesnym
matkom, wymagają od nich samozaparcia oraz ogromnych pokładów miłości, by sprostać
wszelkim próbom, jakie niesie codzienność. Już w okresie ciąży kobieta przestaje
żyć tylko i wyłącznie dla siebie zarówno w wymiarze psychicznym, duchowym jak i
fizycznym. Sam poród wiąże się z ogromnym wysiłkiem i stresem. Zaś od chwili
narodzin dziecka rozpoczyna się nieustanna służba nowemu życiu, służba nowemu
człowiekowi. Wielu nazywa ją instynktem macierzyńskim, ale z pewnością określenie
"miłość bezinteresowna" oddaje najpełniej istotę tej cudownej relacji.
Matki są błogosławione również z tego powodu, że często
przychodzi im cierpieć z powodu szykan ze strony społeczeństwa. Dziś bardzo powszechne
na rynku pracy jest zjawisko dyskryminowania kobiet, które zdecydowały się zostać
matkami. Pracodawcy jak i współpracownicy niechętnie odnoszą się do urlopów macierzyńskich
czy wychowawczych. Widmo zwolnienia rodzi uzasadniony lęk o przyszłość rodziny, a
przede wszystkim samego dziecka, które winno dorastać w atmosferze bezpieczeństwa. A
tymczasem przerażona w wyniku utraty źródła dochodu kobieta nieraz nie potrafi ukryć
przed swoim maleństwem negatywnych emocji.
Myślimy dziś o matkach samotnie wychowujących swoje dzieci.
Wiele z nich marzyło o rodzinie, której członkowie mogliby zawsze na sobie polegać.
Rzeczywistość jednak okazała się całkiem inna. Tu nie pomoże wręczenie kwiatka,
lecz czuła obecność męża i ojca. Pamiętajmy, że stoimy obecnie przed wielkimi
wyzwaniami. Wśród nich na szczególną uwagę zasługują właśnie niepełne,
dysfunkcyjne rodziny. Nie możemy też zapomnieć o kobietach, które zdecydowały się
stworzyć rodziny wielodzietne. O ileż bardziej ich wysiłek zasługuje na nasz
najwyższy szacunek. Jako społeczeństwo musimy odrzucić nieuzasadnione i jakże
krzywdzące stereotypy. Obraz matki prowadzącej gromadkę dzieci powinien budzić
radość i nadzieję na przyszłość, która niebawem będzie w rękach dorastającego
pokolenia.
Niedocenianie wartości macierzyństwa jest wielkim grzechem, który
może bardzo negatywnie odbić się na naszej cywilizacji. Patriarchat nie powinien
opierać się na negacji matriarchatu. One muszą się nawzajem uzupełniać dla dobra nas
wszystkich. Papież Jan Paweł II, który wiele uwagi poświęcił kwestii kobiecej i
upominał się o okazywanie wielkiego szacunku matkom, podczas jednej z audiencji
wypowiedział znamienite słowa: "Ukierunkowanie wspólnotowe człowieka, które właśnie
kobiecość usilnie przypomina, pozwala przemyśleć na nowo ojcostwo Boże, unikając
skojarzeń typu patriarchalnego, nie bez słuszności kontestowanych przez niektóre prądy
współczesnej literatury. W ostateczności chodzi o to, by dostrzec oblicze Ojca
wewnątrz misterium Boga jako Trójcy, a więc doskonałej jedności z zachowaniem
odrębności. Należy na nowo rozważyć postać Ojca w świetle Jego więzi z Synem, który
od wieków zwraca się ku Niemu (por. J 1,1) w jedności Ducha Świętego. Trzeba również
podkreślić, że Syn Boży stał się człowiekiem w pełni czasów i narodził się z
Maryi Dziewicy (por. Ga 4,4), co z kolei rzuca światło na kobiecość, ukazując w Maryi
wzór kobiety zgodny z zamysłem Bożym. W Niej i przez Nią dokonały się najważniejsze
wydarzenia w historii człowieka. Ojcostwo Boga - Ojca znajduje odniesienie nie tylko do
Boga - Syna w odwiecznej tajemnicy, ale również do Jego wcielenia, które się dokonało
w łonie kobiety. Jeśli Bóg-Ojciec, Syna od wieków, dla Go na świecie wybrał
kobietę, Maryję, czyniąc Ją w ten sposób Theotókos - Bogurodzicą, ma to swoje
znaczenie, gdy chcemy zrozumieć, na czym polega godność kobiety w zamyśle
Bożym".
Życzmy więc naszym mamom tego, by mogły cieszyć się owocem swojej
miłości i pracy. W osobistych i wspólnotowych modlitwach prośmy za pośrednictwem
Maryi, aby dobry Bóg obdarzał te wspaniałe kobiety swoim błogosławieństwem na każdy
dzień ich głęboko ludzkiej i chrześcijańskiej posługi. Amen.
+ Tadeusz Płoski
Biskup Polowy Wojska Polskiego
Żegocina, 15 listopada 2009 roku
Wersja elektroniczna:
http://www.ordynariat.pl/pl/379_8435.html |