EMIGRACJA ZAROBKOWA ŻEGOCINIAN |
|
Na pewno nie jest możliwe do ustalenia kto z terenu obecnej Gminy Żegocina wyjechał jako pierwszy za granicę, aby tam szukać dla siebie źródła zarobków. Z pewnością było to dawno. Można przypuszczać, że była to początkowo czasowa emigracja w kierunku południowym - do Czech, na Węgry i Bukowinę. Ten kierunek emigracji za chlebem musiał się utrzymywać dosyć długo, do czasów I wojny światowej. Fala emigracji do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej z ziemi żegocińskiej ma z pewnością około stu lat. |
|
Emigranci na statku pasażeskim "Aquitania", płynącym do Nowego Jorku. | Antoni Kępa (1. z lewej) pracował w fabryce samochodów Forda. |
- Minęło 80 lat od czasu, kiedy mój dziadek Antoni Kępa z Łąkty Górnej wyruszył za chlebem do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Był tam dwa razy. Pracował przy linii montażowej samochodów w fabryce Forda. W związku z wielkim kryzysem gospodarczym lat trzydziestych w USA w 1934 roku powrócił do kraju. Dowiedziałem się, że w tym samym czasie emigrował również Tadeusz Krawczyk z Witkówki. Zachowały się w moich rodzinnych zbiorach pewne dokumenty, którymi chcę się podzielić. Mam nadzieję, że przedstawione zdjęcia pomogą rozpoznać także innych emigrantów z naszych okolic. Proszę o uwagi, informacje oraz inne materiały dotyczące tej sprawy - pisze Zdzisław Janiczek z Żegociny (e-mail: z.janiczek@interia.pl). |
|
Lata 30-te XX wieku. Polscy robotnicy we Francji (część pochodzi z Żegociny) | |
Pewne informacje o emigracji zarobkowej mieszkańców okolic Żegociny można znaleźć w spisanych wspomnieniach Michała Mroza z Bytomska. Wspomnienia te dotyczą okresu dwudziestolecia międzywojennego. Michał Mróz pisze: "Krajem, do którego najwięcej emigrowało chłopów ze wsi była Francja. Z ich osobistej relacji wynikało, że dało się tam zarobić od 10 do 40 franków na tydzień. Najmniej płacono przy pracach w gospodarstwie, tym bardziej, że właściciel dawał wyżywienie i to odpowiednie. Zaś w fabrykach czy kopalniach robotnicy stołowali się sami. Każdy chciał jak najwięcej zarobić i w niedługim czasie zbić fortunę, bo każdy prawie budował we wsi dom, założył rodzinę, a tu była bieda, roboty nie było, przemysł wcale nie był rozwinięty, a i ludzi było na wsi sporo. Chciałem tu jeszcze wymienić nazwiska emigrantów z mojej wsi. Byli to: z Dziołu Fąfara Jan, Dziedzic Roman, Tyndel Franciszek, Mróz Jan i Michał, Matlęga Tomasz, Kępa Michał, Strączek Władysław, Krawczyk Józef, Tyndel Andrzej Królikowski, Matras Mikołaj i Wojciech, Mróz Maria Myrnal, Jan Jakóbczyk, Prytko Stefania, Maciejowski Jakub. Część nawet tam pozostała i założyła rodziny. Niektórzy z nich po powrocie miała nawet inne zapatrywania światopoglądowe. Tam należeli do Związku Komunistów no i tu się z tym nie kryli, za co nie byli mile widziani we wsi, a zwłaszcza u księży, tak, że całą wiedzę w tym kierunku byli zmuszeni zostawić dla siebie. We wsi nie było radia ani elektryczności, świecona lampami naftowymi i karbidówkami przywiezionymi z Francji, gdzie chłopy były na robocie. /.../ Od roku 1932 coraz więcej domów zaczęto kryć dachówką paloną i cementową; budowano też sporo domów, zwykle były to młode małżeństwa, z ponieważ czasy były ciężkie, o grosz było trudno, dużo emigrowało za granicę, by po powrocie zbudować sobie dom. Osiedlano się również na ziemiach wschodnich zwanych Kresami, ale tam niewiele wyjechało - byli to: Kowalski Adam i Fąfara W. Ten tylko dostał pracę na kolei. Kowalski zajął gospodarstwo. Nasi ludzie nie byli tam mile widziani, ale z czasem zadomowili się i czuli się dobrze, zwłaszcza jak mówili ziemie tam były bardzo dobre - czarnoziem, rodziło się bez nawożenia". |
|
Kartka pocztowa przywieziona z Francji. |
|
Emigracja Polaków odbywała się we wszystkich kierunkach. Pierwsi Polacy przybyli do Ameryki Północnej już czterysta lat temu. Było ich podobno ośmiu, przypłynęli do nowej kolonii brytyjskiej w Wirginii, nazwanej od monarchy, króla Jamesa, Jamestown. Ściągnął ich tam w 1608 roku głośny kapitan John Smith. Wybór Polaków i Holendrów jako ludzi, na których można liczyć, wydać się może zaskakujący, jeśli nie zna się życiowych doświadczeń Johna Smitha. Otóż w swoim czasie spragniony przygód i awantur młody Brytyjczyk zaciągnął się na służbę u księcia Zygmunta Batorego w Siedmiogrodzie, który toczył zajadłe walki z Turkami. Smith dostał się do niewoli i zobaczył, z jednej strony jaki los czekał więźniów Turków i Tatarów, a jak wyglądała gościna Polaków, z której skorzystał czas jakiś po udanej ucieczce z niewoli. Poznał wtedy wielu dzielnych i serdecznych ludzi, generalnie, przekonał się do rzetelności Polaków, dlatego nie miał żadnych uprzedzeń, kiedy przyszło mu w Anglii rekrutować drużynę zdolną ratować przyszłość Jamestown "na nowym lądzie". Przywódcą grupy Polaków okazał się niejaki Michał Łowicki, podobno ze szlacheckiego rodu, a towarzyszyli mu Zbigniew Stefański, Jan Bogdan, Jan Mata i Stanisław Sadowski. Podobno było ich potem znacznie więcej. Są źródła, które dorzucają nazwiska Henryka Bursztyna, Jana Skory, Tomasza Dęba, Edwarda Wygonia, Jana Kulawego, Tomasza Miętusa, Mateusza Kuty, Jana Leca i Jana Dajmonta, w dodatku z żonami i dziećmi. Pełnej listy Polaków z zapisów kompanii brytyjskiej w Jamestown, przekręcającej nazwiska obcokrajowców wręcz nie do poznania, nie udało się do końca odtworzyć. Faktem pozostaje, że w październiku 1608 roku, po długiej podróży morskiej bryg "Mary and Margaret" przywiózł nowych osadników do portu w Jamestown w Wirginii. Wkrótce powstała tam wytwórnia szkła, w której najwięcej do powiedzenia musiał mieć Zbigniew Stefański, szklarz z Włocławka, a krakowianin, Jan Mata uruchomił produkcję mydła, na której najlepiej się znał. Stanisław Sadowski z Radomia posiadał wiedzę i doświadczenie w obsłudze tartaku, a Jan Bogdan z Gdańska znał się na budowie łodzi i żaglowców. W przeciwieństwie do brytyjskich kolonistów, którzy jako poddani korony brytyjskiej mieli dla niej po prostu pracować (czego nie robili ze zbytnią pilnością, jak świadczą stare raporty), grupa polska i holenderska traktowana była daleko lepiej, jako wynajęci do konkretnych zadań "kontraktorzy". Mieli oni obiecane pieniądze ("36 szylingów miesięcznie") i dobry zarobek, obok rozbudzonej wyobraźni wyprawa na daleki ląd, stanowił zrozumiałą ich motywację. Czy je istotnie dostali, i jak w rzeczywistości wyglądała ich przygoda, nie wiemy z braku jakiejkolwiek bardziej całościowej polskiej relacji. |
|
Nagrobek ks. Michała Fafary z Bytomska w Wilkeson k. Seatle. | |
Bardzo interesująca informacja związana jest z rodziną Fafarów z Bytomska. Otóż pochodzący z tej wsi ks. Michał Fafara, urodzony w 1862 roku, wyjechał pod studiach w Rzymie do Ameryki i już w roku 1892 rozpoczął budowę pierwszego polskiego kościoła w Tacoma (stan Waszyngton). Był pierwszym polskim księdzem katolickim po rozpoczęciu imigracji Polaków do regionu USA w końcu XIX i na początku XX wieku. Na jego nagrobku na cmentarzu przy pierwszym kościele w Wilkeson można przeczytać taki oto napis: " Ks. Michal Fafara - Pierwszy Polski Ksiadz w Wash. ur. 13go wrzesnia 1862 r. w Bytmoska w Galicyi um. 5go lutego 1914 r. Prosi o westchnie do Boga". Michał Fąfara - to brat pradziadka ks. dr Kazimierza Fąfary z Bytomska, obecnie pracującego w parafii Dębica. |
|
Groby Jana Ruciocha i Jego rodziny w Seven Hill (Australia). | Emigranci w drodze ze statku. |
Bardzo interesująca jest również sprawa początków polskiej emigracji do Australii. W
portalu www.australia.com.pl można przeczytac takie oto informacje: "Najstarsze
wzmianki o Polakach w Australii sięgają pierwszych dni "białej Australii", to
jest właśnie czasów wypraw Jamesa Cooka (ok. 1770 r.). Pierwszym Polakiem, który
stanął na suchym lądzie najmniejszego kontynentu był Ksawery Karnicki, który w roku
1774 wyemigrował do Ameryki Południowej, a następnie z Chile przeprowadził wyprawę
wielorybniczą do Australii. Ksawery Karnicki przebywał w Australii do 1791 roku. Miejsca
jego pobytu i działalność nie jest znana. Pamiętniki podróżnika spisane w latach
1785 - 1791, zostały przewiezione do Polski, jednakże zginęły w trakcie II wojny
światowej. Kolonizacja angielska w Australii rozpoczęła się z chwilą wylądowania w
1788 roku w okolicach dzisiejszego Sydney Pierwszej Floty pod dowództwem Arthura Philipa.
11 okrętów przywiozło do wybrzeży Botany Bay pierwszą grupę więźniów, mających
stworzyć ok. tysięczną kolonię karną. (ok. 700 skazanych + marynarze i ich rodziny).
Na listach skazanych można odnaleźć również polskie nazwiska. Pierwszym przybyszem w
charakterze więźnia był John Potaski urodzony w Polsce ok. 1762 roku, który został
skazany za liczne kradzieże na terenie Anglii, na wywóz do karnej kolonii. Po przebyciu
wyroku John Potaski pozostał w Hobart jako osadnik w Tasmanii. 25 kwietnia 1839 r.
wylądował w Sydney najwybitniejszy polski podróżnik i odkrywca tej części świata -
Paweł Edmund Strzelecki. Jego podróże badawcze w głąb kontynentu oraz odkrycie
złóż złota stawiają go na pierwszym miejscu wśród Polaków, którzy postanowili
związać swoje losy z kontynentem australijskim". |
|
Polska Stacja w Chicago 1903 r. | Polsko - amerykańska remiza w Pennsylwanii. |
Powyższy tekst to tylko wstęp do dyskusji na temat polskiej emigracji, zarówno tej pierwszej, jak i ostatniej. To jednocześnie zachęta i prośba o przesyłanie dokumentów związanych z emigracją polską, przede wszystkim z Żegociny i najbliższych okolic. Przede wszystkim zależy nam na materiałach związanych z emigracją najdawniejszą, sprzed I wojny światowej i dwudziestolecia międzywojennego. Poszukajmy wspólnie żegocińskich śladów na emigracyjnej mapie świata. Najciekawsze materiały, które prosimy przesyłać do autora serwisu, opublikujemy w naszym portalu. |
|
[wstecz] |