|
Z perspektywy 70 lat, które Leopold Guzik niedawno ukończył,
świat wydaje się bardziej uporządkowany, mniej się człowiek dziwi i więcej rozumie,
choć niekoniecznie godzi się na to co rozumie. W tym porządkowaniu świata i z tego
dystansu mniej ważne wydają się jałowe polityczne spory, bardziej to co człowiek po
sobie zostawi, chociażby dobrą pamięć. Chińskie przysłowie mówi, że człowiek
staje się człowiekiem, jeśli zbuduje dom i posadzi drzewo. Dom pan Leopold postawił
już dawno, na wprost drewnianego domu ojca Niejedno też drzewo posadził w niewielkim
dobrze utrzymanym ogródku. To zrobił dla siebie i dla rodziny, ale "Znicz" -
organizacja, z której wyszedł, uczyła wspólnej pracy dla wspólnego dobra. Tej
wspólnej pracy poświęcił całe niemal dorosłe życie.
Do "Znicza" (krakowski odpowiednik "Wici'') wstąpił w
1937 roku, w rok później został sekretarzem koła. Ponieważ ukończył dwuletnią
szkołę handlową w Bochni został wydelegowany przez koło na kurs spółdzielczy do
Limanowej. Wykładali tam znani ,,wiciarze" - Mieczysław Kabat i Roman Złotek. Po
kursie zostaje przyjęty do pracy w spółdzielni rolniczo - handlowej, wchodzi też do
władz powiatowych "Znicza". Jest to duże wyróżnienie dla 18-letniego
chłopca - w dodatku z obcego powiatu.
Po wybuchu wojny wraca do domu i pracuje z rodzicami w gospodarstwie. W 1941
roku Jan Witaszek i Mieczysław Kabat, wchodzący w skład władz wojewódzkich ROCH-a,
zorganizowali kurs spółdzielczy w Bronowicach. Guzik ukończył ten kurs i wraz z
kolegami zakładał spółdzielnie społemowskie po wsiach. W 1942 r. zostaje wciągnięty
przez swojego starszego kolegę - Szymona Dziedzica do konspiracji. Szymon Dziedzic
przewodniczył gminnej trójce ROCH-a, Guzikowi powierzył organizację "Młodego
Lasu'' na terenie gminy. Jako komendant "Młodego Lasu'' przystąpił po wojnie do
tworzenia "Wici". Był delegatem na zjazd, na którym Józef Ozga - Michalski
wystąpił z głośnym przemówieniem o demokratyzacji "Wici". Groził że
pozamyka tych wszystkich, którzy nie przyjmą jego programu. Ta groźba się zresztą
sprawdziła. Przed referendum i przed wyborami zamknięto wprawdzie nie wszystkich, ale
większość "wiciarzy". Był wśród nich i Leopold Guzik. Pracował wtedy jako
instruktor do spraw osadnictwa na Ziemiach Zachodnich. UB "zwinęło go" w
pociągu. Miał przy sobie list od prezesa Zarządu Powiatowego PSL w Świdnicy do
Stanisława Mierzwy. Trzymali go trzy miesiące, po wyjściu nigdzie nie mógł znaleźć
pracy, Stale był napastowany przez UB. Do Świdnicy ściągnął go Szymon Dziedzic.
Podobnie jak w rodzinnym powiecie bocheńskim, zakładał tu spółdzielnie społemowskie.
Organizował też "Wici". W grudniu 1952 r. otrzymał list z domu. Matka
ciężko zachorowała chory był również młodszy brat. Musiał wrócić. Z początkiem
stycznia był już w domu i przez trzy miesiące opiekował się matką. Znowu nie mógł
znaleźć pracy. W dodatku objęła go tajna uchwała o ograniczeniu dezercji z Ziem
Zachodnich. Napisał wtedy list do Józefa Olszyńskiego, kolegi z kursu spółdzielczego
w Limanowej, który wysoko awansował w nowych układach. Interwencja pomogła. Został
kierownikiem działu planowania w PZGS-ie, później wiceprezesem GS-u w Żegocinie.
Niedługo jednak. Nie chciał docenić znaczenia przemian zachodzących w socjalistycznym
rolnictwie. Nie podobały mu się spółdzielnie produkcyjne. Został, okrzyczany wrogiem
ludu i przeniesiony na podrzędne stanowisko - do kartoteki. - Tu zacząłem organizować
ruch październikowy - mówi Leopold Guzik. Był delegatem na słynny po październikowy
zjazd ZSL Krakowie. Prezesem był wówczas Paweł Zielnik. Nie chcieli go chłopi, ale
chciała go jeszcze podtrzymać Warszawa. Ze stolicy przyjechali na pomoc Kazimierz Banach
i Ludomir Stasiak. Nie przestraszyli się chłopi sekretarzy NK. Mówili to, co im przez
te dziesięć lat leżało na sercu, o obowiązkowych dostawach, kołchozach,
więzieniach, morderstwach. Pytali, kto zamordował Narcyza "Wiatra" Zawojnę i
wskazywali na sprawców. Prezesem WK ZSL został wtedy Franciszek Gessing. Leopolda Guzika
wybrano wiceprezesem w Bochni, później nieco przez 4 lata prezesował powiatowej
organizacji.
Gorąco by o również na gminnym zjeździe ZSL w Żegocinie. Guzik
wystąpił tam z przemówieniem można powiedzieć programowym. Jeśli mamy już trochę
tej wolności - powiedział - to nie oskarżajmy się nawzajem, ale skoncentrujmy na
działalności gospodarczej. Jest na terenie Łąkty niewykorzystana resztówka,
przejmijmy ją i wybudujmy przetwórnię owoców i warzyw. Owoce się marnują, za darmo
nie ma ich kto brać, czy Łąkta gorsza od Tymbarku?
Zebranie zakończyło się powołaniem 12-osobawego komitetu budowy
przetwórni z Leopoldem Guzikiem na czele. Zaczęli od małej winiarni ulokowanej w
stodole. Kłopoty zaczęły się przy zamrażalni. Trwała wtedy przepychanka między
Bochnią i Brzeskiem o lokalizację różnych instytucji. Przepychanka przy pomocy
wpływowych rodaków. Wicepremier Franciszek Kaim, rodak bocheński okazał się
mocniejszy od ministra przemysłu spożywczego i skupu - Stanisława Gucwy z brzeskiego i
filia Nowej Huty stanęła - na bocheńskich a nie brzeskich polach. W zamian za tę
krzywdę moralną Brzesko otrzymało "Blaszankę'' oraz obietnice Stanisława Gucwy o
lokalizacji tu zamrażalni. Rozpoczęły się długie i ciężkie przetargi, gdzie ma
stanąć ta zamrażalnia. Leopold Guzik był od 1958 r. wojewódzkim radnym, walka o zamrażalnię
stała się dla niego głównym celem w życiu. Łąkta była biedna, ludzie ledwo
wiązali koniec z końcem, a owoce się marnowały. Zamrażania miała wszystko odmienić.
Miała powstać baza surowcowa truskawek, czarnych porzeczek, śliwek. Przetwarzanych na
miejscu i wysyłanych w świat. Przepłacił te lata starań dwoma zawałami serca, ale w
1964 r. ukazała się uchwała KERM-u o lokalizacji zamrażalni, a w kilka lat później
stanęła sama zamrażalnia, która zatrudnia dziś 300 osób. I będzie zatrudniała
zawsze również wtedy, gdy Leopold Guzik będzie na nią patrzył z pewnej wysokości.
"Przez działalność społeczną udało mi się gospodarczo ożywić
ten teren, teren bardzo biedny. Byłem radnym różnych szczebli przez 36 lat. Nie mogę
powiedzieć, żeby mnie ludzie nie szanowali, żeby ktoś, kto mnie zna nie ukłonił
się. Nasze pokolenie już się kończy, młodzież nie jest zainteresowana ruchem
ludowym, nie uznaje jego dotychczasowej działalności. Musi na wsi powstać nowa
organizacja w oparciu a program agrarystyczny. Bóg wie, czy te wybory nie rozwalą nam
jeszcze wszystkiego, wieś się nie da w tej chwili zmobilizować. Chłopi już w nic nie
wierzą, przede wszystkim nie wierzą w "Solidarność''. Jak zaczęły się tworzyć
komitety odrodzenia ludowego postawili mnie na czele tego komitetu. Zrezygnowałem.
Stanąłem jakby na bocznym torze, bo mógłbym w każdej chwili ktoś włączyć do
nomenklatury. Nomenklatura - to słowo wytrych. Zrobiło zawrotną karierę podobnie jak
pluralizm i podmiotowość. Ale każda słowo nagminnie używane jest również
nadużywane.
Spójrzmy na podstawowe fakty z życia Leopolda Guzika. W młodości
działalność "Wiciowa" i partyzantka w szeregach BCh, a więc start zgoła nie
nomenklaturowy. Później więzienie i ciągła zmiana pracy na coraz gorszą - też chyba
nie. Więc może społeczne funkcje radnego PRN i WRN oraz również społeczne prezesa GK
ZSL i PK ZSL. Jeśli ktoś uzna te funkcje za nomenklaturowe, to jednak musi dostrzec, że
służyły one głównie aktywizacji swojej wsi i gminy oraz tworzeniu zakładu pracy, który
będzie służył kilku pokoleniom. A jeś1i ktoś zechce spojrzeć bardziej po1itycznie
niż gospodarczo na działalność prezesa Guzika przypomni sobie uroczystość nadania
szkole w Żegocinie imienia Batalionów Chłopskich w czasach, kiedy o AK nie wolno było
myśleć, o BCh - mówić, natomiast cała polska partyzantka grupowała się w szeregach
Armii Ludowej i Gwardii Ludowej. Działał też przez te wszystkie lata, nawet najgorsze,
klub BCh i 1 września tradycyjnie zjeżdżali do Żegociny koledzy z całej Polski z
Warszawy ze Szczecina z Poznania, Łodzi. |