ARCHIWUM PRASOWE - ARTYKUŁY Z ROKU 1980

1980-12-30 - Gazeta Południowa

Jakiej szkoły żądają w Kamionnej?

     W środku wsi Kamionna, naprzeciw baru, stoi mała drewniana szkółka. Jednopiętrowa, ale mieści tylko cztery sale i maleńki pokoik dla nauczy-cieli. Przy wejściu stróżuje miotła do omiatania butów ze śniegu. Strome, drewniane schody. Typowa wiejska szkółka z dawnych lat. W tej szkole uczą się dzieci trzech pierwszych klas, jest też ognisko przedszkolne. W pobliżu stoi większy budynek, w którym jeszcze cztery lata temu były klasy III - VIII. Dziś jest w remoncie. Przekopy wokół podmurówki utrudniają przejście do zabitych deskami okien i do drzwi. A uczniowie?

   Sześć kilometrów stąd, w Żegocinie, jest wielka, trzypiętrowa szkoła, wspaniale wyposażona i dobrze utrzymana, jakiej nie powstydziłaby się stolica - Zbiorcza Szkoła Gminna. Wewnątrz - pracownie do nauczania każdego przedmiotu, świetlica, biblioteka, stołówka, gabinet lekarski, stomatologiczny i wielka sala gimnastyczna 17 x 33 m. Na podwórku szkolnym - dwa autobusy, jednym z nich są tu dowożone dzieci z Kamionnej. uczniowie klas od IV do VIII. I tak już czwarty rok: przed ósmą zajeżdża autobus do szkoły w Kamionnej. gdzie, na parterze, w sali czekają uczniowie - 72 dzieci. Wsiadają do jelcza i jadą, pod opieką nauczyciela do
Gminnej Szkoły Zbiorczej w Żegocinie. Po drodze zabierają ponad 30 dzieci z Bełdna. Wracają po południu, zwykle o 14.15 wyjeżdżają z Żegociny, a we wtorek, kiedy są zajęcia pozalekcyjne, o 15,15.

Żądamy przywrócenia szkoły!

   
W końcu października otrzymaliśmy pismo zaczynające się od słów: „W dniu 19 października 1980 roku mieszkańcy wsi Kamionna, Gmina Żegocina, na zebraniu wiejskim podjęli decyzje o wysunięciu żądania do władz wojewódzkich o przywrócenie szkoły podstawowej ośmioklasowej w naszej wsi..." Argumentów podano wiele: dzieci mieszkają daleko od punktu zbiorczego w Kamionnej, muszą wiec wychodzić z domu bardzo wcześnie i wracają po zapadnięciu zmroku. Nie mogą wiec pomóc w gospodarstwie. Autobus bywa przepełniony, a podróż męcząca. Co prawda w stołówce są obiady, ale dzieci nie zawsze je zjadają. Duże zgrupowanie uczniów w szkole gminnej sprzyja - zdaniem rodziców - demoralizacji chuligaństwu, kradzieżom, jakich w szkole w Kamionnej wcześniej nie bywało. Propozycja: wyremontować drugi budynek szkolny, który miał być przeznaczony na ośrodek wczasowy i przywrócić ośmioklasową szkołę. W ostatnim zdaniu: ..Oświadczamy, że od 1 grudnia posyłamy dzieci do szkoły w Komionnej i sami
dopilnujemy, aby nie zabrano nam pociech do Gminnej Szkoły Zbiorczej w Żegocinie".

To będzie krok wstecz

    Przyjechałam do Żegociny 6 grudnia. - Są w szkole dzieci w Kamionnej? - pytam gminnego dyrektora szkół Franciszka Widły. - Tak, - odrzekł, nie bez zadowolenia. - Odbyło się jeszcze jedno zebranie z ich rodzicami i - cóż było robić - przystaliśmy na przywrócenie do Kamionnej od półrocza czwartej klasy, a od 1 września dalszych czterech klas. Chciałem przynajmniej dwie najstarsze zatrzymać w Żegocinie, lecz nie udało się. Jestem pewien, że rodzice popełniają duży błąd, a najwięcej stracą na tym dzieci. Proszę rozejrzeć się po tej szkole - każdego przedmiotu uczy specjalista, w pracowni. To nie jest możliwe, by tam, w Kamionnej dla 100 dzieci stworzyć takie same warunki.
    Chodzę z dyrektorem po tej pięknej, wielkiej szkole, podziwiam jej wyposażenie. On jednak patrzy na wszystko z goryczą. Ile wysiłku kosztowała rozbudowa i urządzenie takiej szkoły, a tamte dzieci, z Kamionnej, nie chcą się w niej uczyć, wracają do prymitywniejszych warunków.
   Nie odległość zaważyła - zdaniem dyrektora - na decyzji mieszkańców wsi Kamionna. To fakt, że wiele dzieci dochodzi do punktu zbiorczego z rozrzuconych w górskim terenie chat, lecz przecież gdy będą się uczyć w Kamionnej też będą pokonywać tę trasę. Czy męczy je dziesięć minut jazdy autobusem, nawet jeśli nie wszyscy mają miejsca siedzące? - można wątpić. Nie są głodne, obiady szkolne bywają bardzo smaczne. W Kamionnej trudno będzie o taką kuchnię i stołówkę. Tylko lokalne ambicje, upór. niezrozumienie potrzeb dzisiejszej szkoły, przesądzają o decyzji mieszkańców Kamionnej.
    - My tworzyliśmy gminne szkoły zbiorcze, przekonywaliśmy do nich wieś a teraz decyzje o przywróceniu niektórych ośmioklasowych szkół podejmują władze wojewódzkie, czy nawet centralne - mówi dyrektor - Jak mamy zachować twarz w środowisku, w którym jesteśmy na co dzień?
    Dlaczego, nim zdecydowano się na zbiorczość, nie wydano ustawy w tej
sprawie? Dziś każda wieś może żądać przywrócenia szkoły, choć będzie ona gorsza niż zbiorcza. Lecz czy istotnie społeczeństwo wiejskie jest w stanie ocenić terenie poziom szkoły. „Dobra'' jest ta, która mniej wymaga od dzieci i rodziców. Nie określa też żadnych kryteriów Ministerstwo Oświaty i Wychowania. Co prawda minister mówi w telewizji iż ,,w niektórych miejscowościach trzeba przywrócić szkole bliskiego dostępu dla małych dzieci". Nie powiedziano tylko, które dzieci trzeba uznać za małe. 
   - Wiem, że nauczyciele w Żegocinie też nie są bez winy. Nie umieliśmy zadbać o to, by dzieci z Kamionnej zaadaptowały się tutaj -  mówi samokrytycznie dyrektor - one mogą się tu czuć zagubione, w dodatku muszą sprostać większym wymaganiom.

Rozmawiam z uczniami

   - Czy mieszkasz daleko od punktu zbiorczego? - pytam ucznia piątej klasy. - Trzy i pół kilometra. Idę polną drogą, przez las, przez
wodę. Z kolegą. Sam bym się bał, bo kiedy idę rano, jest ciemno, i gdy wracam też.
   - Która szkoła wydaje ci się lepsza, ta, czy w Kamionnej?... - Ta - przyznaje - ale gdyby w Kamionnej były takie pomoce...
    - To, w Kamionnej nie będzie lepszej - mówi szczerze drugi uczeń - ale bliżej, wygodniej... 
    - Proszę też o opinię przewodniczącego Tymczasowego Komitetu Założycielskiego NSZZ "Solidarność" Jana Furtaka.
    - Nie będę zabierał głosu w tej sprawie - zaznacza - Naszym celem jest bronić inferesów nauczycieli, a ci, którzy wrócą do Kamionnej, będą mieli trudniejsze warunki pracy. Nie chcą nawet o tym słyszeć, a różnica między poziomem szkół w Kamionnej i tu w Żegocinie jest przecież oczywista...
    - Muszę w tej sytuacji część nauczycieli wystać do Kamionnej - przyznaje dyrektor - Raz zażądałem od nich podjęcia pracy tu, w Żegocinie, łamałem ich plany osobiste, a teraz kiedy się urządzili, mają wracać. Zamierzam też zapytać mieszkańców innych, wsi w tej gminie, czy nie będą żądać przywrócenia szkoły ośmioklasowej. Bo już teraz muszę o tym wiedzieć, mam wkrótce zaplanować pracę na przyszły rok. A ten budynek szkolny? Jeszcze nie wiem. Górę trzeba będzie chyba zamienić na mieszkania nauczycielskie...

Na miarę ambicji

    Na próżno staram się dojechać z centrum Kamionnej do domów na obrzeżu wsi. Samochód grzęźnie w śniegu. Pożyczam łopatę w najbliższym domu, by odgarnąć śnieg.
    - Przyjechałam w sprawie szkoły - mówię do gospodyni. Ta mierzy mnie wzrokiem, chce wiedzieć po czyjej jestem stronie w konflikcie Kamionna - Gminna Szkoła Zbiorcza. Nazywa się Maria Linca, ma pięcioro dzieci. Najmłodsze chodzi jeszcze do "zerówki", a dwoje najstarszych dojeżdża do szkoły w Żegocinie.
   - Ale co to za szkoła - mówi lekceważąco - po trzydzieści i więcej uczniów w jednej klasie. Nauczycielka choćby chciała, to nie upilnuje. I zaczęło się chuligaństwo, to kurtki pocięte, to but zgubiony. W świetlicy dziecko sie niczego nie nauczy. Córka zrobiła tam zadanie, pokazuje w domu ojcu - źle. Jaka to nauczycielka jej pilnowała?
   Wchodzi Józef Pietroń, ojciec dziesięciorga dzieci. Szybko orientuje się w czym rzecz i włącza do rozmowy. Pani wie, jak te dzieci się namęczą? - pyta - Noc wypędzi, noc przypędzi. Przez te śniegi. Wiem, że tak samo muszą chodzić do szkoły w Kamionnej, ale przynajmniej młodsze będą wracać wcześniej, zaraz po lekcjach i jeszcze coś pomogą w gospodarstwie. W dodatku droga jest niebezpieczna, autobus PKS nie chce tędy jeździć, a dzieci wożą.
   - Tylko, czy nauczyciele będą chcieli tu zamieszkać - zastanawiam się głośno.
   - Co znaczy „zechcą", „nie zechcą" - denerwuje się mąż Marii Lincy - Mnie nikt w przedsiębiorstwie nie pyta, czy chcę jechać na delegację do Ostrowca, czy do Rabki. Są takie nauczycielki, co pochodzą ze wsi, przespacerują się przez Rynek w Krakowie i stawiają warunki, gdzie będą pracować. Tu też są porządne domy i ludzie zgodzą się na ich wynajęcie. Przyjeżdżały tu przecież młode nauczycielki, w jednej kietce, dorabiały się, za maź urychodzity i jakoś było. Tu byli nauczyciele z powołania, nazywali się Usarzowie.
Teraz są na emeryturze...

   - Wasze dzieci będą pewnie chciały dalej się uczyć. Nie wiem, czy tu będzie tak wysoki poziom, żeby potem dały sobie radę - próbuję z innej beczki. Lecz ojciec dziesięciorga dzieci ma na to swój pogląd.
   - Stąd wywodzą się księża, doktorzy, ławnicy, bo tu dzieci uczyli porządnie - dzielenia, mnożenia, dodawania i odejmowania. A teraz to jakieś "niewiadome". Tu niewiadoma, tam njewiadoma i w końcu, z tego 24 mld długu - śmieje się ubawiony własną aluzją do gospodarczych problemów kraju.
    - Bo bzdury dzieci uczą, nie tego, co im potrzebne...
    Nie trafiają do nich argumenty, wiedzą swoje. Chcą mieć szkolę taką jak dawniej, swojską, w której by się uczyły ich dzieci, tak jak oni w dzieciństwie. Chcą mleć swoich wiejskich nauczycieli. Czy będzie to szkoła dobra? Według nich tak, bo własna. Oni sami - niestety - decydują o edukacji i przyszłości swoich dzieci.

KRYSTYNA ROŻNOWSKA

Artykuł "Gazety Południowej" z dnia 30 grudnia 1980 roku.

[wstecz]