ARCHIWUM PRASOWE - ARTYKUŁY Z ROKU 1980 |
|||||
|
|||||
Sześć kilometrów stąd, w Żegocinie, jest wielka, trzypiętrowa szkoła,
wspaniale wyposażona i dobrze utrzymana, jakiej nie powstydziłaby się stolica -
Zbiorcza Szkoła Gminna. Wewnątrz - pracownie do nauczania każdego przedmiotu,
świetlica, biblioteka, stołówka, gabinet lekarski, stomatologiczny i wielka sala
gimnastyczna 17 x 33 m. Na podwórku szkolnym - dwa autobusy, jednym z nich są tu
dowożone dzieci z Kamionnej. uczniowie klas od IV do VIII. I tak już czwarty rok: przed
ósmą zajeżdża autobus do szkoły w Kamionnej. gdzie, na parterze, w sali czekają
uczniowie - 72 dzieci. Wsiadają do jelcza i jadą, pod opieką nauczyciela do Żądamy przywrócenia szkoły! Chodzę z dyrektorem po tej pięknej, wielkiej szkole, podziwiam jej wyposażenie. On jednak patrzy na wszystko z goryczą. Ile wysiłku kosztowała rozbudowa i urządzenie takiej szkoły, a tamte dzieci, z Kamionnej, nie chcą się w niej uczyć, wracają do prymitywniejszych warunków. Nie odległość zaważyła - zdaniem dyrektora - na decyzji mieszkańców wsi Kamionna. To fakt, że wiele dzieci dochodzi do punktu zbiorczego z rozrzuconych w górskim terenie chat, lecz przecież gdy będą się uczyć w Kamionnej też będą pokonywać tę trasę. Czy męczy je dziesięć minut jazdy autobusem, nawet jeśli nie wszyscy mają miejsca siedzące? - można wątpić. Nie są głodne, obiady szkolne bywają bardzo smaczne. W Kamionnej trudno będzie o taką kuchnię i stołówkę. Tylko lokalne ambicje, upór. niezrozumienie potrzeb dzisiejszej szkoły, przesądzają o decyzji mieszkańców Kamionnej. - My tworzyliśmy gminne szkoły zbiorcze, przekonywaliśmy do nich wieś a teraz decyzje o przywróceniu niektórych ośmioklasowych szkół podejmują władze wojewódzkie, czy nawet centralne - mówi dyrektor - Jak mamy zachować twarz w środowisku, w którym jesteśmy na co dzień? Dlaczego, nim zdecydowano się na zbiorczość, nie wydano ustawy w tej sprawie? Dziś każda wieś może żądać przywrócenia szkoły, choć będzie ona gorsza niż zbiorcza. Lecz czy istotnie społeczeństwo wiejskie jest w stanie ocenić terenie poziom szkoły. „Dobra'' jest ta, która mniej wymaga od dzieci i rodziców. Nie określa też żadnych kryteriów Ministerstwo Oświaty i Wychowania. Co prawda minister mówi w telewizji iż ,,w niektórych miejscowościach trzeba przywrócić szkole bliskiego dostępu dla małych dzieci". Nie powiedziano tylko, które dzieci trzeba uznać za małe. - Wiem, że nauczyciele w Żegocinie też nie są bez winy. Nie umieliśmy zadbać o to, by dzieci z Kamionnej zaadaptowały się tutaj - mówi samokrytycznie dyrektor - one mogą się tu czuć zagubione, w dodatku muszą sprostać większym wymaganiom. Rozmawiam z uczniami - Czy mieszkasz daleko od punktu zbiorczego? - pytam ucznia piątej klasy. - Trzy i pół kilometra. Idę polną drogą, przez las, przez wodę. Z kolegą. Sam bym się bał, bo kiedy idę rano, jest ciemno, i gdy wracam też. - Która szkoła wydaje ci się lepsza, ta, czy w Kamionnej?... - Ta - przyznaje - ale gdyby w Kamionnej były takie pomoce... - To, w Kamionnej nie będzie lepszej - mówi szczerze drugi uczeń - ale bliżej, wygodniej... - Proszę też o opinię przewodniczącego Tymczasowego Komitetu Założycielskiego NSZZ "Solidarność" Jana Furtaka. - Nie będę zabierał głosu w tej sprawie - zaznacza - Naszym celem jest bronić inferesów nauczycieli, a ci, którzy wrócą do Kamionnej, będą mieli trudniejsze warunki pracy. Nie chcą nawet o tym słyszeć, a różnica między poziomem szkół w Kamionnej i tu w Żegocinie jest przecież oczywista... - Muszę w tej sytuacji część nauczycieli wystać do Kamionnej - przyznaje dyrektor - Raz zażądałem od nich podjęcia pracy tu, w Żegocinie, łamałem ich plany osobiste, a teraz kiedy się urządzili, mają wracać. Zamierzam też zapytać mieszkańców innych, wsi w tej gminie, czy nie będą żądać przywrócenia szkoły ośmioklasowej. Bo już teraz muszę o tym wiedzieć, mam wkrótce zaplanować pracę na przyszły rok. A ten budynek szkolny? Jeszcze nie wiem. Górę trzeba będzie chyba zamienić na mieszkania nauczycielskie... Na miarę ambicji Na próżno staram się dojechać z centrum Kamionnej do domów na obrzeżu wsi. Samochód grzęźnie w śniegu. Pożyczam łopatę w najbliższym domu, by odgarnąć śnieg. - Przyjechałam w sprawie szkoły - mówię do gospodyni. Ta mierzy mnie wzrokiem, chce wiedzieć po czyjej jestem stronie w konflikcie Kamionna - Gminna Szkoła Zbiorcza. Nazywa się Maria Linca, ma pięcioro dzieci. Najmłodsze chodzi jeszcze do "zerówki", a dwoje najstarszych dojeżdża do szkoły w Żegocinie. - Ale co to za szkoła - mówi lekceważąco - po trzydzieści i więcej uczniów w jednej klasie. Nauczycielka choćby chciała, to nie upilnuje. I zaczęło się chuligaństwo, to kurtki pocięte, to but zgubiony. W świetlicy dziecko sie niczego nie nauczy. Córka zrobiła tam zadanie, pokazuje w domu ojcu - źle. Jaka to nauczycielka jej pilnowała? Wchodzi Józef Pietroń, ojciec dziesięciorga dzieci. Szybko orientuje się w czym rzecz i włącza do rozmowy. Pani wie, jak te dzieci się namęczą? - pyta - Noc wypędzi, noc przypędzi. Przez te śniegi. Wiem, że tak samo muszą chodzić do szkoły w Kamionnej, ale przynajmniej młodsze będą wracać wcześniej, zaraz po lekcjach i jeszcze coś pomogą w gospodarstwie. W dodatku droga jest niebezpieczna, autobus PKS nie chce tędy jeździć, a dzieci wożą. - Tylko, czy nauczyciele będą chcieli tu zamieszkać - zastanawiam się głośno. - Co znaczy „zechcą", „nie zechcą" - denerwuje się mąż Marii Lincy - Mnie nikt w przedsiębiorstwie nie pyta, czy chcę jechać na delegację do Ostrowca, czy do Rabki. Są takie nauczycielki, co pochodzą ze wsi, przespacerują się przez Rynek w Krakowie i stawiają warunki, gdzie będą pracować. Tu też są porządne domy i ludzie zgodzą się na ich wynajęcie. Przyjeżdżały tu przecież młode nauczycielki, w jednej kietce, dorabiały się, za maź urychodzity i jakoś było. Tu byli nauczyciele z powołania, nazywali się Usarzowie. Teraz są na emeryturze... - Wasze dzieci będą pewnie chciały dalej się uczyć. Nie wiem, czy tu będzie tak wysoki poziom, żeby potem dały sobie radę - próbuję z innej beczki. Lecz ojciec dziesięciorga dzieci ma na to swój pogląd. - Stąd wywodzą się księża, doktorzy, ławnicy, bo tu dzieci uczyli porządnie - dzielenia, mnożenia, dodawania i odejmowania. A teraz to jakieś "niewiadome". Tu niewiadoma, tam njewiadoma i w końcu, z tego 24 mld długu - śmieje się ubawiony własną aluzją do gospodarczych problemów kraju. - Bo bzdury dzieci uczą, nie tego, co im potrzebne... Nie trafiają do nich argumenty, wiedzą swoje. Chcą mieć szkolę taką jak dawniej, swojską, w której by się uczyły ich dzieci, tak jak oni w dzieciństwie. Chcą mleć swoich wiejskich nauczycieli. Czy będzie to szkoła dobra? Według nich tak, bo własna. Oni sami - niestety - decydują o edukacji i przyszłości swoich dzieci. |
|||||
KRYSTYNA ROŻNOWSKA |
|||||
Artykuł "Gazety Południowej" z dnia 30 grudnia 1980 roku. |
|||||