ŚLADEM WOJENNYCH TUŁACZY

Drewniany, pożydowski dom w centrum Żegociny, w którym podczas wojny mieszkała rodzina Tomaszewskich
wysiedlona z Kotwasic, koło Turku.

     Kilka dni temu do redakcji naszego serwisu napisał Pan Jan Przybylski z dalekiego Turku w województwie wielkopolskim. Poinformował w krótkim liście, że szukał w serwisie internetowym zegocina.pl informacji na temat pobytu w Żegocinie i okolicy, wywiezionych z Wielkopolski podczas II wojny światowej Polaków. Kilka dni później nadesłał kolejny list, w którym podał nieco więcej szczegółów na temat wysiedlonych przez hitlerowców właśnie do Żegociny wielkopolskich rodzin, pochodzących ze wsi Kotwasice - obecnie gmina Malanów, powiat Turek.

    Pan Przybylski doprowadził do pierwszego po wojnie spotkania Pani Zofii Tomaszewskiej i Jerzego Wichrowskiego. Obydwoje będąc dziećmi przebywali w Żegocinie jako zesłańcy z Wielkopolski, którą Niemcy przekształcili w Kraj Warty, wysiedlając stamtąd prawie wszystkich Polaków. Na mocy decyzji Adolfa Hitlera z października 1939 roku, region ten został wcielony do III Rzeszy jako Okręg Rzeszy Poznań. Nazwę tę zmieniono w styczniu 1940 r. na Okręg Rzeszy Kraj Warty (Reichsgau Wartheland). Władza nad tym obszarem znalazła się w rękach Arthura Greisera, mianowanego przez Hitlera namiestnikiem. Postanowił on stworzyć z tzw. Kraju Warty wzorcowy okręg Rzeszy i całkowicie go zgermanizować. Nie dążył jednak do zniemczenia polskiej ludności - dla Polaków nie było tu po prostu miejsca. Planowano wykorzystanie ich do pracy, a następnie wysiedlenie na wschód lub wymordowanie. W latach 1939- 1945 Niemcy wymordowali ok. 480 tysięcy mieszkańców tzw. Kraju Warty. Całkowitej zagładzie uległy środowiska żydowskie. Z 380 tysięcy Żydów mieszkających na tym obszarze w 1939 r. okupację przeżyło tylko 5 tysięcy.

     Ile osób zostało przesiedlonych do Generalnej Guberni - trudno powiedzieć. Ile z nich powróciło potem do Wielkopolski - także nie jest możliwe podanie konkretnych danych. Wśród wysiedlonych z Kraju Warty, najprawdopodobniej w 1940 roku, znaleźli się także ci, których wojenny los rzucił do Żegociny. Byli tu np. państwo Helena i Józef Tomaszewscy wraz z dziećmi: Marianem, Czesławem, Zofią i Walentyną, rodzina Joanna i Szymon Drynkowscy z córkami: Elżbietą i Lucyną oraz rodzina Amelia i Wiktor Wichrowscy (przesiedleni z miejscowości Kolonia Dąbrówka, powiat Koło) z dziećmi: Sewerynem, Urszulą i Jerzym. Państwa Tomaszewskich zakwaterowano w pożydowskim, drewnianym domu, który jest widoczny na fotografii i jako jeden z nielicznych, pamiętających tamte czasy zachował się do dzisiaj. Państwa Drynkowskich i Wichrowskich ulokowano w piętrowym, żydowskim domu wypoczynkowym, nazywanym w Żegocinie "Leśniczówką". Obiekt ten postawił jeszcze przed I wojną światową Samuel Rosenblum - właściciel okolicznych lasów. Po wojnie mieścił się tu urząd gminy i dom kultury. przez pewien okres czasu także biblioteka. Dziś już nie ma tego obiektu, gdyz po wybudowaniu nowej siedziby urzędu gminy, "Leśniczówkę" rozebrano. Pozostały tylko fotografie.

   Spośród zesłańców z Wielkopolski, którzy żyją do dziś, Pan Jan Przybylski wymienia tylko Panią Walentynę (córka Tomaszewskich), która ma dziś 77 lat, mieszka w w Kotwasicach i po mężu nazywa się Dębska oraz Pana Jerzego Wichrowskiego, mieszkającego obecnie w Turku. Ich wspomnienia dotyczące Żegociny z lat okupacji są skromne. Pamiętają policjanta o nazwisku Dylong (Dyląg?), leśniczego Wimera, proboszcza ks. Chmurę (jak wspominają - był potężnej postury, zażywał kąpieli w żegocińskim basenie, zmarł w czasie wojny) oraz domy, w których mieszkali.

Jerzy Wichrowski i Walentyna Tomaszewska

      Dzięki uprzejmości Pana Przybylskiego udało się poznać nieco więcej wojennych wspomnień Pana Jerzego Wichrowskiego. Wspomnienia juz się zatarły, ale Pan Wichrowski wspomina, że 9 maja 1940 została wysiedlona cała wieś Dąbrówka Kolonia. Okupanci rozkazali opuszczenie domostw bez żadnego dobytku. Na ich miejsce osiedlili się Niemcy z terenów radzieckich (prawdopodobnie). Cała ludność z tej wsi została przewieziona do obozu przejściowego na okres około dwóch lub trzech tygodni do Łodzi, a potem do Żegociny (rodzina Wichrowskich i Drynkowskich). W kościele w Żegocinie zaraz przystąpił do I komuni św. Do szkoły - jak twierdzi - chodził do 4 klasy tylko dwa miesiące. Póżną jesienią tego samego roku tj. 1940 wyjechał z ojcem z Żegociny do Kłodawy. A mama Pana Wichrowskiego z córką Urszulą wyjechały z Żegociny następnego roku na wiosnę do Łowicza. Natomiast rodzina Drynkowskich mieszkała w Żegocinie do końca wojny. Ich wsparciem materialnym był syn Stanisław, który pracował gdzieś pod Krakowem w majątku jako żądca. Pan Wichrowski mówi, że wiele nie pamięta, ale stosunki miejscową ludnością były bardzo dobre. Ludzie i ksiądz pomagali poprzez dostarczanie żywności, umożliwienie wyrębu drewna na opał.

   Postanowiliśmy sprawdzić, czy i wśród mieszkańców Żegociny zachowała się pamięć o zesłanych tu w czasie wojny Polakach z innych stron kraju.  Dziś pamięć o tamtych wydarzeniach i osobach jest już słaba. Z rozmów wynika, że do Żegociny dotarły dwie fale wysiedleńców. Pierwsza w początkowych latach wojny, druga po upadku Powstania Warszawskiego. Pan Czesław Pączek z Żegociny, który w chwili wybuchu wojny miał trzy lata, wspomina: "Pamiętam, że do Żegociny przyjechała rodzina Tomaszewskich. Nazwisko to utkwiło mi w pamięci dlatego, że nieco starsi ode mnie dwaj chłopcy, którzy skądś przyjechali nazywali się właśnie Tomaszewscy. Pamiętam też ich matkę, która była osoba korpulentną, niezbyt wysoką. Jej córek niestety nie pamiętam. Z chłopcami, a zwłaszcza z jednym, dość wysokim, nawet się przyjaźniłem. Jak miał na imię już nie pamiętam. Przyjechali jesienią 1940 lub 1941 roku i w Żegocinie już zimowali. Mieszkali w domu pożydowskim, który stoi do dnia dzisiejszego. Druga rodzina mieszkała w drewnianej usterii. Dziś już tego budynku nie ma. Jeszcze inni mieszkali w drewnianym domu parafialnym, w tzw. "kółku", który został potem zmodernizowany, przebudowany na murowany przez księdza Porębę. Mieszkała tu z matką dziewczyna o imieniu Krysia, która miała  odmrożone ręce. Była brunetką i miała wtedy około 17 lat - 18 lat. Ona po wojnie przyjeżdżała do rodziny Józefa Krawczyka, która w czasie wojny dużo wysiedleńcom pomagała. Pamiętam także, że w 1944 roku, po zakończeniu Powstania Warszawskiego, w żegocińskiej szkole mieszkało przez pewien czas kilka rodzin - uciekinierów ze spalonej stolicy".
   Wojenny czas pamięta także żegocińśki sołtys Bolesław Łękawa, który w chwili wybuchu wojny miał trzy lata. Wojnę zna z własnych wspomnień i opowieści rodziców. Jego rodzinny dom znajduje się koło szkoły, a w budynku szkoły w okresie okupacji znajdował się posterunek policji i jakiegoś oddziału wartowniczego. Pan Łękawa pamięta, że po upadku Powstania Warszawskiego, wyrzuconych stamtąd ludzi przydzielano na poszczególne wsie. - U nas była trójka, dwie kobiety i mężczyzna. Byli przez trzy miesiące. Moi rodzice im pomagali. Bieda była tak okropna, że kiedy były Święta, to zrobili sobie choinkę z gazet. Ale, gdy sytuacja się ustabilizowała, powrócili do Warszawy - wspomina żegociński sołtys.

   To tego tematu jeszcze powrócimy. Może ktoś z internautów posiada jakieś wiadomości lub dokumenty związane z tym tematem. Prosimy o przesłanie ich na adres autora serwisu [ e-mail >>> ].

Wykorzystano fragmenty teksu z serwisu: www.pwsz.sulechow.pl

[wstecz]