Stanisław Waligóra z Żegociny chyba przejdzie do historii Żegociny jako
ostatni kowal w gminie. Ze względów zdrowotnych musiał w 2005 roku zaprzestać pracy.
Dziś w całej Gminie Żegocina nie ma już żadnej, czynnej kuźni. Zastąpiły je
warsztaty mechaniczne. Pozostały wspomnienia i stara kuźnia w przysiółku
"Potoki", z której nie wydobywa się już dym i charakterystyczny stukot
kowalskiego młota.
- Przed wojną w okolicy było kilka kuźni: u Szymona Mroza, " U
Marianów", Chronowskich w Bełdnie, Zygmunta Janiczka na "Konicach",
Stanisława Janiczka na "Baranówce" - opowiada Stanisław Waligóra, który
urodził się w 1929 roku w rodzinie kowala Błażeja Waligóry. Ojciec chciał, aby i syn
uczył się kowalstwa. Wysłał więc Stanisława do kowala Mleczki w Nowym Wiśniczu. -
Za lichy - odpowiedział kowal i odesłał chłopca z powrotem. - Dziadek Tomasz, który
też był kowalem, dawał mi skwarki, bym lepiej się odżywiał i miał więcej siły -
wspomina pan Stanisław.
Kowalstwem zajmowała się rodzina Waligórów od niepamiętynych
czasów. Kuźnia, która do dziś można podziwiać w "Potokach" stała
wcześniej w innym miejscu i była mniejsza. Najstarsze jej elementy maja chyba z 200 lat.
W obecnie miejsce budynek przestawił dziadek Stanisława - Tomasz Waligóra. To on
rozbudował ją na większą, Ojciec Stanisława - Błażej zmarł wcześnie, w 1947 roku,
pracował więc w kuźni krótko. Po jego śmierci Stanisław kontynuował dzieło swoich
poprzedników. W 1948 roku poszedł na nauki do Janiczka na "Baranówce".
Przez 2,5 roku, od 7 rano do wieczora poznawał tajniki sztuki kowalskiej. Kiedy już
miał fach w ręce, rozpoczął prace w kuźni na "Potokach". W ten sposób
zarabiał na życie. Kuł konie, wozy, naprawiał sprzęt rolniczy, robił pługi, brony,
lemiesze, siekiery. Dziennie podkuwał 5 - 6 koni. Ostatniego podkuł chyba w 1995 roku.
Konie szybko znikają z krajobrazu wsi.
Pan Stanisław ma też za sobą pracę w firmie. W 1970 roku
rozpoczął pracę na stanowisku kowala w Wojewódzkiej Spółdzielni Transportu
Wiejskiego. Po 10 latach pracy przeszedł z tej firmy na rentę inwalidzką. Ale nie
zerwał z kowalstwem. Służył rolnikom naprawiając sprzęt rolniczy. Z upływem lat
przybywało do kuźni trochę nowego sprzętu. Kiedyś był tylko miech, palenisko,
kowadło i młotki. Dopiero potem pojawiła się spawarka, szlifierka. - Kiedyś to
człowiek nie mógł odpocząć, dziś włącza się motor, a człowiek wypoczywa - mówi
pan Stanisław. Z dumą pokazuje najstarsze elementy kuźni: szafkę, kuty zamek na
drzwiach. Z nostalgią wspomina czasy dziadka, gdy kowale mieli sporo grosza za swoją
pracę. Teraz już nawet nie szkoli się kowali, a kuźnie - jedna po drugiej - znikają z
krajobrazu wsi. Kiedyś, po dymie wydobywającym się spod dachu kuźni, wróżono
pogodę: jak dym z paleniska wychodził w górę - zapowiadał piękną pogodę, jak
szedł do ziemi - wróżył na rychły deszcz. Dziś słucha się w radiu lub ogląda w
telewizji komunikaty meteorologiczne. |
Kuźnia na "Potokach" w Żegocinie przestała już dymić. Stała
się zabytkiem, który można oglądać wędrując po Gminie Żegocina. Jeszcze czuć tu
atmosferę dawnych czasów i charakterystyczny zapach palonego węgla. Osmolone ściany
kuźni, kowalskie sprzęty - to już relikty dawnych czasów, o których pan Stanisław
może opowiadać godzinami. Tęskno mu teraz do tamtych ciężkich, ale pięknych czasów.
- Kiedyś mówiono: "Zanim szewc rozłoży swoje rupieci, to kowal zarobi na babkę i
dzieci". Gdybym dziś miał 20 lat, wziąłbym pożyczkę, postawił nowoczesną
kuźnię i pracował w niej jako kowal, bo nie widzę dla siebie innego zawodu - twierdzi
pan Stanisław. Ale najprawdopodobniej będzie ostatnim kowalem w Gminie, bo nikt nie
wybiera się w jego ślady. Z dwóch wnuków, tylko Krzysztof zaglądał do kuźni i
interesował się tym, co robił dziadek. Może będzie chciał pójść śladami tradycji
rodzinnej ? Jeśli tak, to z pewnością nie będzie już pracował w takiej kuźni. A
jednak dawnych kuźni żal ..... |