6 marca 2014 r.
uczestniczyłam w zajęciach klasy mundurowej, które odbywały się na terenie Zespołu
Szkół w Żegocinie. Dzięki uprzejmości dyrekcji szkoły i pedagogów, zadanie okazało
się być wielce przyjemnym.
Jest godzina 8:47, miejsce: sala gimnastyczna. Przywitanie, uścisk dłoni,
ławka pod filarem. Czekam na uczniów. Wchodzą, stają w szeregu. Pułkownik tłumaczy
plan zajęć, również moją obecność. Zaczyna zajęcia. Czego się spodziewam? Że jak
na filmie amerykańskim, będzie pot, łzy, dużo krzyku i sadystyczny trener, który za
niewykonanie polecenia zmrozi wzrokiem i przydzieli nieposłusznemu adeptowi
pięćdziesiąt pompek. Ale to nie wojsko, to na razie "tylko" klasa licealna o
profilu mundurowym. Piszę "tylko" bo to dopiero pierwszy etap w poznawaniu
drogi przyszłego funkcjonariusza z naszytym na ramieniu orłem. A co potem? Może Straż
Graniczna? Może wojsko? Ochrona? A może coś zupełnie niezwiązanego z profilem
mundurowym? Po to właśnie jest ta klasa, żeby sprawdzić, czy praca pod presją czasu i
obowiązków, stresu bojowego, ciągłej oceny przełożonych jest tą, która
licealiście podoba się najbardziej.
Po krótkim biegu, zaczynają trening taktyczny. Cieszę się, że zobaczę
profesjonalnie przeprowadzone ćwiczenia, ludzi którzy przez najbliższe miesiące do
znudzenia będą powtarzać te same lub podobne ruchy, tylko po to, żeby w chwili
zagrożenia, nie zastanawiać się, lecz działać automatycznie. Ma to sens. Biegają,
potem dobierają się w grupy. Na materacach uczą się bezpiecznego przewracania w przód
i w tył, żeby nie złamać rąk, nóg, i chyba najważniejsze, kręgosłupa. Ćwiczenie
ważne, trzeba je wykonywać w skupieniu, bo chwila roztargnienia może kosztować bardzo
drogo. Jedna osoba ćwiczy, druga asekuruje kolegę. Potem zmiana, żeby każdy zaliczył
tę samą liczbę powtórzeń. Trener pilnuje dokładności wykonywania kolejnych
sekwencji ruchów. Nie można pozwolić sobie na brak precyzji.
Uwagę zwraca dbałość trenera szczególnie o jeden element. Upomina
uczniów, żeby przy przewrotach uderzali w podłoże całą długością ręki, nie
łokciem czy nadgarstkiem, lecz całą wyprostowaną ręką. Moja logika w tej chwili
śpi, nie bardzo wiem o co chodzi. Zapamiętuję ćwiczenie, żeby pod koniec zajęć
zapytać o ten szczegół. "Kiedy tracimy równowagę, najbardziej narażone na
złamania lub inne urazy są te miejsca, na których skupia się cała energia
upadającego ciała. Podczas upadków, zginamy ręce, żeby zamortyzować uderzenie, jak
najszybciej móc się podeprzeć. Wtedy najczęściej dochodzi do złamań rąk w stawach,
złamań palców, także innych kości. Inaczej jest w przypadkach które symulujemy na
zajęciach. Uczniowie ćwiczą, żeby przy upadkach czy przewrotach mieć wyprostowane
ręce, by uniknąć narażania stawów na nadmierne przeciążenia, a w konsekwencji
złamania".
Kolejne zadanie. Tym razem coś, można rzec, typowego, znanego z filmów o
sławnych bokserach. Ćwiczenie polega na trzymaniu przez jedną osobę tarczy, podczas
gdy druga w nią uderza. Sposobów uderzeń jest co najmniej kilka, tym razem padło na
uderzenia pięściami z tzw. "prostej", a następnie kopnięcia w środek
tarczy. Bycie "gąbką" jak się domyślam po wyrazie twarzy niektórych osób,
nie jest ich najbardziej ulubionym ćwiczeniem. To jednak dopiero rozgrzewka, bo następne
zadanie polega na trafieniu wykopem z rozbiegu w wyznaczony na piankowej tarczy czerwony
punkt. Przypominają mi się sceny z filmów z legendarnym Brucem Lee i jego wyskoki z
kopnięciami z półobrotu. Przyznaję, robi to wrażenie.
Mija 45 minut zajęć. Młodzi schodzą z sali zmęczeni, źli, w potocznej
mowie użyłabym stwierdzenia, zmordowani. Ale na szczęście schodzą o własnych
siłach. W przerwie między lekcjami uzyskuję od Pułkownika odpowiedź na pytanie,
które pojawiło się w czasie treningu, czy wymagania wobec uczniów zawsze są tak
wysokie? Z tego, co widziałam nie było chwil na załamanie, słabość, poszczególne
zadania były wykonywane z należytym skupieniem i intensywnością.
"Plan zajęć układany był dawno temu. To co Pani widziała nie było
w żadnej mierze przygotowane specjalnie na Pani zapowiadane przyjście. Moje zajęcia nie
są wf-em, tylko realizacją planu taktycznego, nauką konkretnych umiejętności, dlatego
nie może być mowy o odpuszczaniu sobie czegokolwiek. Młodzież musi być dobrze
przygotowana, nie tylko pod względem skuteczności ale i bezpiecznego wykonywania
poleceń. Biorę jednak pod uwagę to, że nie znam granic możliwości uczniów, każdy
ma inny próg wytrzymałości, również to muszę uwzględniać w swoich oczekiwaniach
wobec nich". Podoba mi się ta odpowiedź. Na razie nie mam więcej pytań.
Zaczyna się kolejna lekcja. Siadam w ostatniej ławce, żeby mieć jak
najszersze pole widzenia. Wyciągam notatnik, długopis, telefon. Włączam dyktafon.
Dostałam zgodę na nagrywanie więc wykorzystuję tę opcję. I dobrze się składa, bo
będę mieć wiarygodny i obiektywny dokument, dowód na profesjonalnie prowadzone
zajęcia.
A dzisiaj jako temat lekcji mamy budowę pistoletów Walther P99 i Glock 47.
Animacja pokazuje w wolnym tempie w jaki sposób dochodzi do strzału. Dowiadujemy się, z
jakich najważniejszych elementów zbudowane są obydwa pistolety. Tabelki przedstawiają
najważniejsze dane techniczne, jak np. kaliber, rodzaj magazynków, masa broni.
Pułkownik upomina, żeby uczniowie zapamiętywali te informacje, bo pytania odnośnie
nich są przewidziane na końcowym egzaminie.
Słucham wykładu i jednocześnie zastanawiam się w jakich sytuacjach
uczniowie będą mogli skorzystać z tej wiedzy. Czy poza zajęciami praktycznymi z
posługiwania się bronią, po zakończeniu liceum zdecydują się na służbę Ojczyźnie
i ta umiejętność będzie dla nich codziennością? Czy może raczej zdobywaną na
lekcjach wiedzę pozostawią sobie jako miłe szkolne wspomnienie i nic ponadto? Szkoda by
było.
Słowa pułkownika wypowiadane z prędkością pocisków wyrzucanych z
karabinu maszynowego sprawiają, że wracam myślami na lekcję, która kończy się za
szybko. Zbieram swoje narzędzia pracy i przygotowuję się do kolejnych zajęć, tym
razem, ze starszą stażem i wiedzą, klasą drugą.
Dzień deszczowy więc nie wiem czy to z tego powodu uczniowie są
niezadowoleni czy może raczej z koniecznej zmiany planów zajęć. Mieli jechać do
stadniny ale pogoda wymogła, żeby konie jednak pozostały dzisiaj pod zadaszeniem.
Zamiast szlifowania techniki jeździectwa Pułkownik zaleca ćwiczenia ruchowe na sali.
Biegają, robią pompki. Na zmianę, bieg, pompki, bieg, pompki. Po co? Żeby
być dobrze wytrenowanym, przygotowanym do rutyny, automatycznych zachowań w chwilach
zagrożenia. Przez powtarzanie tych samych elementów, wzmacniają swoją wytrzymałość,
która w kluczowym momencie może przeważyć o powodzeniu prowadzonych działań. W
takich chwilach często pojawia się zniechęcenie, po co powtarzać coś, czego schemat
zna się na pamięć? Odpowiedź jest prosta - żeby jeszcze lepiej utrwalić zdobyte
umiejętności.
Po zajęciach zadaję kilka pytań absolwentom klasy mundurowej. Czy
wiedza w niej zdobyta była im pomocna? Odpowiedzi były różne, jednak to, co dało się
odnaleźć w każdej wypowiedzi, to jakiś uniwersalny szacunek wobec nauki, którą
zdobyli w tej klasie. Ci, którzy rozpoczęli studia na cywilnych uczelniach i kierunkach
nie związanych w żaden sposób z zagadnieniami bezpieczeństwa, widzą, że wyuczona
systematyczność i wytrwałość pracy są nie do przecenienia. Twierdzą, że nauka
przychodzi im łatwiej niż innym kolegom, którzy mniej przykładają się do swoich
zadań, są mniej zaangażowani w swoje działania. Czy akurat to jest zasługą nauki w
klasie mundurowej? Twierdzą, że tak, że dzięki niej nie poddają się bez walki a
niepowodzenia traktują jako przejściowe trudności. Na koniec pytam jeszcze dlaczego nie
związali swojej przyszłości z wojskowością czy innymi służbami odpowiedzialnymi za
bezpieczeństwo państwa? W odpowiedzi słyszę, że po studiach, nie wykluczają powrotu
do munduru. Bo kolor zielony czasem śni im się w nocy. |