Wypełnił się czas
oczekiwania, dobiegł końca adwent. Wyciszone serca ludzkie zaczynały mocniej bić...
Nadchodził się czas niezwykły czas świętowania narodzenia Jezusa, czas. w którym
obowiązywał zakaz wykonywania pracy oznaczającej codzienność. Rozpoczynał je
wieczór wigilijny (24 grudnia), a kończył dzień Trzech Króli (6 stycznia).
Kościół od IV wieku uroczyście obchodził pamiątkę narodzin
Chrystusa (25 grudnia). Bogata obrzędowość tych świąt zawierała w sobie wiele
przedchrześcijańskich obyczajów, wierzeń, a nawet zabiegów magicznych. Ten czas
niezwykły spełniał się w niecodziennej przestrzeni. Różne czynności wykonywane
były zgodnie z ustalonymi regułami.
W wigilię Bożego Narodzenia wszystkie, zwłaszcza
ciężkie prace w gospodarstwie, a także sprzątanie i ozdabianie domu oraz jego
otoczenia, należało zakończyć przed pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdy.
Gospodarz rozpoczynał wigilijny dzień wyprawą do lasu po zielone drzewko (świerk,
jodła). Często była to rytualna "kradzież", a wyniesiona ukradkiem choinka
miała przynieść domownikom powodzenie. Zielone gałęzie to symbol żyda, płodności,
radości. Zwyczaj ozdabiania nimi domów sięga średniowiecza i został przyjęty w wielu
krajach Europy. Do Polski choinka przywędrowała na przełomie XIX i XX wieku, ale na wsi
zadomowiła się już na dobre dopiero po II wojnie światowej. Pachnące żywicą drzewko
ozdabiano samodzielnie wykonanymi łańcuchami, pierniczkami, koszyczkami, aniołkami
wykonanymi z lektury i kolorowej bibuły. Zawieszano na nim jabłka, orzechy, szyszki,
połyskliwe anielskie włosy. Połyskujące gwiazdki, a gałązki okładano kłębami
waty, jak śniegiem. Jeśli rodzinę było stać na zakup cukierków, także one zdobiły
choinkę.
Zanim choinka zagościła w naszych domach, przystrajano izby
"podaźniczkami", które umieszczano u pułapu. Były to zielone gałązki ze
świerku, jodły czy sosny ozdobione jabłkami, piernikami, orzechami, małymi
"światami" (kółka wycięte z małych opłatków i sklejone sliną) lub dużym
"światem". Taki podłaźnik dawał nadzieję życia w obfitości, miał
przynosić ludziom szczęście, dobrobyt, urodzaj, chronić przed "urokami" i
wszelkim złem.
Wigilia była dniem wróżebnym. Należało wstać wcześnie, zająć pracą,
być życzliwym dla każdego, bo - zgodnie z wróżbą jaka Wigilia, taki cały rok.
Pomyślną wróżbą tego dnia było zobaczenie jak pierwszego - młodego, zdrowego
mężczyzny. Gorzej było, gdy spotkało się dziewczynę, jeszcze gorzej - starego
chłopa. Same niepowodzenia wróżyło zobaczenie starej kobiety, do tego jeszcze z
wiadrami. Z tego też względu kobiety starały się raczej nie wychodzić z domu tego
dnia. Starano się także niczego nie pożyczać, bo był to zły znak na cały rok.
Kobiety w Wigilię dużo pracowały. Musiały przygotować potrawy na wieczerzę. W tym
dniu obowiązywał post. Poszczenie w polskiej tradycji pojawiało się w dzień
poprzedzający święto albo zalecane było przez dłuższy czas oczekiwania na wielkie
wydarzenia. Dopiero wieczorem można było najeść się do syta, chociaż uroczysta
kolacja także składała się z postnych dań. Pod stołem gospodarz kładł wiązkę
siana - będącą symbolem sianka z betlejemskiego żłobka, na którym Maryja złożyła
Dziecię. Stół nakrywano białym obrusem, oznaczającym Bóstwo Nowonarodzonego, zaś w
kącie stawiano snop nieomłóconego zboża. Snopek symbolizował chłopski dostatek i
nadzieję na obfity plon. Sucha słoma zawiera życiodajne ziarna, jest więc znakiem
umierania, ale i staje się zaczątkiem nowego życia.
Przed rozpoczęciem wieczerzy, wszyscy domownicy myli się w cebrzyku,
zas twarz obmywali źródlaną, zimną wodą i monetami. Ten rytuał miał przynieść
powodzenie na cały rok. Wszyscy ubierali się odświętnie i czekali na znak z nieba, by
zacząć wieczerzać. Tym znakiem było pojawienie się pierwszej gwiazdy. Symbolizowała
ona gwiazdę betlejemską, która przyprowadziła Trzech Króli do Jezusowego żłóbka.
Kiedy nad uśpionymi snem zimowymi górami rozbłysła pierwsza gwiazda, rozpoczynano
świętowanie. Na choince zapalano świeczki, które miały rozświetlać mrok, ale
oznaczały też życie, istnienie. Następnie gospodarz brał do ręki talerz przykryty
serwetą, na której znajdowały się opłatki i podawał je domownikom, poczynając od
najstarszego. Składał im życzenia, a oni podchodzili do niego, łamali się opłatkiem
i życzyli sobie wzajemnie zdrowia, szczęścia, doczekania następnej Wigilii oraz
obfitych plonów, bowiem od nich zależał byt rodziny.
Opłatek przywędrował z Zachodu do Polski dość dawno. Wypiekaniem
zajmowali się kościelni słudzy, organiści, wikariusze przy kościołach i klasztorach
a roznosili po domach organiści. Mówiono, że kto w Wigilię przełamie się z innymi
opłatkiem, będzie mógł dzielić się z nim chlebem przez cały rok. Gest łamania
chleba podczas wieczerzy wigilijnej przypomina dzielenie się chlebem Jezusa z apostołami
podczas ostatniej wieczerzy. Jest to wiec symbol pokoju, przyjaźni i miłości do
bliźniego.
Obrzęd ten przetrwał do dnia dzisiejszego i stanowi główny rytuał
wieczerzy. Przypomina, ze nadszedł czas wybaczania sobie wzajemnych urazów i błędów,
które są nieodłączna, częścią natury ludzkiej. Do stołu należało zasiadać z
czystym sercem, wewnętrzną radością i życzliwością dla innych ludzi. Następnie
odmawiano wspólnie modlitwę i rodzina zasiadała do wieczerzy, którą zgodnie z
obyczajem spożywano w uroczystym, podniosłym nastroju. Przy wigilijnym stole
obowiązywały pewne nakazy i zakazy, których rygorystycznie przestrzegano w obawie przed
sprowadzeniem na siebie jakiegoś nieszczęścia.
Na wieczerzę - wspomina Rozalia Mrugacz z Bytomska - przygotowywano
dwanaście potraw. Należało popróbować każdej z nich, zapewniało to bowiem urodzaj
wszelakich płodów rolnych. Uczestnikom posiłku nie wolno było wstawać od stołu przed
jego zakończeniem, z wyjątkiem gospodyni roznoszącej potrawy. Jeśli po wieczerzy
pozostały resztki, wróżyło to obfitość plonów w przyszłym roku. Złamanie
któregoś z wigilijnych zakazów groziło winnemu brakiem pomyślności w nadchodzącym
roku. Do dziś przetrwał zwyczaj pozostawiania jednego nakrycia nieprzypisanemu nikomu z
obecnych. Przygotowane ono było dla nieprzewidzianego gościa, wędrowca, samotnego,
bezdomnego, dla każdego, kto nie powinien być sam w tę Świętą Noc. Dawne wierzenia
wskazują, że dodatkowe miejsce i nakrycie mogło być przeznaczone także dla dusz
zmarłych, które w ten szczególny wieczór mogą odwiedzać swój ziemski dom. Z
pewnością zwyczaj ten jest też wyrazem otwartości wobec innych i równocześnie
wdzięczności Bogu, który kierowany miłością, do człowieka, narodził się w
nędznej stajni.
Dawniej w wiejskich domach raczej nie przygotowywano potraw z ryb. Na
ziemi żegocińskiej, zgodnie ze zwyczajem spożywano kapustę z grochem, które
oznaczają dobrobyt, obfitość (wielość ziaren grochu w strąkach, niepoliczalne
liście kapusty), sytość.
Na stole pojawiał się żur z ziemniakami, barszcz grzybowy, pierogi z grzybami
(wierzono, że grzyby mają moc magiczną), gdyż pochodzą z obcej człowiekowi
przestrzeni lasu), pierogi z owocami lub powidłem. Podawano również kaszę jęczmienną
(symbol życia, dobrych plonów, dostatku) z mrożonymi śliwkami lub gruszkami, a także
kluski z makiem, gdzie mak oznacza obfitość, mnogość. Potrawy te popijano kompotem
ugotowanym z suszonych owoców - jabłek, gruszek, śliwek. Resztki potraw pozostałych po
kolacji zanoszono zwierzętom, na pamiątkę obecności przy narodzinach Jezusa.
Otrzymywały one także po kawałku kolorowego opłatka. Następnie śpiewano kolędy,
wykorzystując do tego opasłe zbiory tych pieśni - kantyczki.
Historia kolęd jest bardzo bogata. Określenie tych pieśni, związanych z
uroczystością Narodzenia Pańskiego, pochodzi od łacińskiego "calendae", co
oznaczało w kalendarzu juliańskim pierwszy dzień miesiąca. W ciągu swej długiej
historii kolędy podlegały wielu zmianom. Kiedy w Polsce zaczęto kolędować, dokładnie
nie wiadomo. Prawdopodobnie najstarszą kolędą w języku polskim jest pieśń z XV
wieku, której autorem był profesor teologii W Akademii Krakowskiej, spowiednik królowej
- Św. Jadwigi. Niektóre dawne pieśni o narodzeniu Jezusa, pochodzące sprzed kilkuset
lat, śpiewamy do dziś np. "Anioł pasterzom mówił", "W żłobie
leży", "Lulajże Jezuniu", "Bóg się rodzi" i wiele innych.
Autorami ich byli zarówno znani poeci, jak i prości ludzie, najczęściej anonimowi. W
XVII wieku powstała odmiana kolędy o wątkach zaczerpniętych z życia codziennego
nazywana pastorałką. Forma znanych nam
do dzisiaj kolęd jest bardzo bogata. Obok uroczystych hymnów, zamaszystych polonezów,
rytmicznych marszów, występują rzewne kujawiaki, żywe mazury, skoczne krakowiaki i
liryczne dumki - czyli rytmy naszych tańców narodowych.
Wieczór wigilijny, podobnie jak dzień - opowiada Elżbieta Sądel z
Żegociny - miał charakter wróżebny. Dziewczęta wychodziły na pole i nasłuchiwały,
z której strony zaszczeka pies, to zgodnie z wróżbą - z tej strony kawaler do niej
przyjdzie. Panny ustawiały buty jeden za drugim, od ściany do progu. Której z nich but
pierwszy dotknął progu, ta miała wyjść za mąż jako pierwsza w najbliższym roku.
Nawet "scypki", którymi rozpalano w piecu, mogły służyć za dobrą wróżbę
w miłości, jeśli panna wzięła w ręce parzystą liczbę drewienek. Gospodarz, chcąc
dowiedzieć się czy rok będzie obfity w plony, podrzucał snopek zboża do powały.
Jeżeli uderzył kłosami, wróżyło to dobre zbiory, marne zaś, gdy uderzył słomą.
Chłopi, dla których urodzaj był sprawą najważniejszą, stanowiącą o dobrobycie
najbliższych, na wiele sposobów starali się odgadnąć przyszłość, przepowiedzieć
pogodę i zbiory, zapewnić płodność ziemi. Jednym ze sposobów było
"wymuszanie" urodzaju na jabłoni. Gospodarz po kolacji wychodził z siekierą
do sadu i groził drzewu, że je zetnie, jeżeli nie będzie owocować. Powszechne było
wierzenie, że w tę niezwykłą noc zwierzęta mówią ludzkim głosem. Nikt jednak nie
miał odwagi ich podsłuchiwać, gdyż obawiano się tego, co się usłyszy, a poza tym
istniało przekonanie, że może to grozić nawet śmiercią.
Tuż przed północą, wszyscy oprócz dzieci i starców wyruszali na pasterkę - mszę
św. odprawianą o północy, zwiastującą narodziny Bożego Dziecięcia. Po dniach
pełnych oczekiwania, można było z wielką radością śpiewać piękne, melodyjna
kolędy. Niektórzy spóźniali się na pasterkę, bo chcieli zaczerpnąć wina ze studni.
Istniało bowiem przekonanie, że o północy woda w studniach zmienia
się w wino. Nikomu się lo jednak me udawało. Nic dziwnego, gdyż nie ma człowieka,
który nie popełniłby grzechu, a tylko taki mógłby przekonać się o prawdziwości
tego "cudu".
Boże Narodzenie, pierwszy dzień świąt zwano
dawniej Godami albo Godnimi Świętami. Ta stara nazwa obejmowała wszystkie dni od
Bożego Narodzenia do Trzech Króli, a wywodzi się prawdopodobnie od "godzenia"
- kontraktowania służby dworskiej właśnie w tym czasie. Data zaś tego wielkiego
święta to symboliczny dzień narodzin Chrystusa. W Boże Narodzenie należało
świętować. Nie wolno było gotować posiłku, sprzątać, nawet zamiatać podłogi cz/y
klepiska. Można było jedynie oporządzić bydło. Nie odwiedzano się także, było to
święto spędzane w gronie najbliższej rodziny. Uczestniczono we mszy świętej, potem
zaś ucztowano i śpiewano
kolędy. Niestety śpiewanie kolęd odchodzi już w niepamięć!
Drugi dzień świąt - św. Szczepana miał zupełnie
inny charakter. Był to czas odwiedzin, zabawy, wesołości, składania życzeń. W
kościele podczas mszy odbywało się poświecenie owsa, który po powrocie do domu dawano
zwierzętom, aby nie chorowały. Podczas nabożeństwa obsypywano się nawzajem zbożem.
Zwyczaj ten łączono z osobą pierwszego męczennika w religii chrześcijańskiej - Św.
Szczepana, który został ukamienowany. Doszukiwano się tu podobieństwa - męczeńska
śmierć, nauka i cuda świętego poszerzyły krąg wyznawców Jezusa, podobnie jak ziarna
owsa skropione w kościele życiodajną, święconą wodą, rzucone w ziemię obumierają,
by wydać plon. Gospodarz po sumie posypywał trzy razy izbę i domowników, wypędzając
zaklęciem diabła i oset ze zboża. Poświęcony owies dodawał do wiosennego siewu, aby
przyniósł obfity plon i nie rosły w nim chwasty Elżbieta Sądel wspomina, że na
pamiątkę ukamienowania św. Szczepana obwiązywano drzewa owocowe powrósłami
zrobionymi ze snopka stojącego w Wigilię w kącie izby. Stukanie ptasich dziobów,
wybierających ziarno z kłosów, miało naśladować stukot kamieni padających na
męczennika i jednocześnie pobudzić drzewa do owocowania.
Okres bożonarodzeniowy obfitował w wiele radosnych wydarzeń i
obrzędów. Jan Paruch wspomina zabawne wydarzenie związane z podłaźnikami. Byli to
kawalerowie, którzy już przed świtem w Boże Narodzenie odwiedzali chałupy, gdzie
mieszkały panny na wydaniu. Najczęściej przychodzili z życzeniami, a czasami też
płatali figle. Otóż zdarzyło się w pewne święta, że "podłażniki"
zrobili "dziada" ze słomy i postawili przy drzwiach domu nieco zarozumiałych
dziewcząt. Ojciec, chcąc uniknąć wstydu przed ludźmi idącymi do kościoła, schował
go do wsypnika (okienko w piwnicy służące do wsypywania ziemniaków). Podłaźnicy
jednak nie dali za wygraną i zgłosili na policję, że ów gospodarz zabił człowieka i
ukrył we wsypniku.
Zaraz po Bożym Narodzeniu młodzi chłopcy i dzieci rozpoczynali
chodzenie po kolędzie. Często kolędowały całe grupy wędrujące
przez wieś od domu do domu z gwiazdą, turoniem, szopką. Gwiazdę przygotowywano dużo
wcześniej. Wykonywali ją sami chłopcy z papieru, kolorowej bibuły lub pergaminu,
ozdabiali wycinankami, świętymi obrazkami, pomponami i frędzlami z kolorowej bibuły, a
w środku umieszczali zapaloną świecę. Umocowaną na kiju obracali, śpiewając kolędy
pod oknami domostw. Gwiazda prowadziła kolędników, podobnie jak gwiazda betlejemska
Trzech Króli. Kolędowanie było domeną mężczyzn, którzy grali w nich także role
kobiece np. Ewy, Cyganki, Baby. Często kolędnicy przygotowywali jasełka krótkie
przedstawienia o narodzeniu Jezusa. Według
tradycji kościelnej, po raz pierwszy, za zgodą papieża, jasełka wystawił św.
Franciszek z Asyżu. Kolędnicy nosili ze sobą także często własnoręcznie wykonane
szopki - scenki ukazujące przy pomocy lalek narodziny Dzieciątka. Szopki statyczne, a
później ruchome wystawiano i nadal się wystawia również w kościołach. Ukazują one
Maryję z Józefem i Jezusa złożonego w żłobku oraz osła i wołu czuwających przy
Dziecięciu. Święta Rodzina odbiera hołd wszystkich przybywających do betlejemskiej
szopy.
W wigilię Nowego Roku, czyli w Sylwestra, wędrowało
najwięcej kolędników. Po uroczystych nieszporach, podczas których dziękowano Bogu za
otrzymane łaski, proszono o błogosławieństwo na cały następny rok, a ksiądz
proboszcz dokonywał podsumowania kończącego się roku, wszyscy spieszyli do domów, bo
zaraz wyruszali kolędnicy. Wierzono, że od ilości grup kolędniczych zależeć będzie
pomyślność domowników w rozpoczynającym się roku.
Kolędujący, uderzając o szybę w oknie gałązką jedliny i
składali życzenia:
Na szczęście, na zdrowie nu ten Nowy Rok,
aby was nie bolała głowa ani bok.
Aby wam się rodziła i kopiła
pszenica i jarzyca, żytko i wszystko,
abyście mieli w każdym kątku po dzieciątku,
w stodole, na polu, w oborze.
Co daj Panie Boże.
lub
Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok,
żeby wam się rodziła kapusta i groch.
W każdym kątku po dzieciątku,
a na piecu troje,
które będzie najładniejsze,
to będzie moje.
Następnie śpiewali kilka kolęd, a co otrzymywali poczęstunek bądź
pieniądze. Gdy po kolędzie przychodzili kawalerowie, a w domu były panny na wydaniu,
zapraszano Ich do izby i ugaszczano. Jeśli któryś z kolędników grał na akordeonie,
często taka wizyta kończyła się tańcami. Za otrzymany poczęstunek bądź pieniądze,
kolędujący dziękowali:
Za kolędę dziękujemy, zdrowia, szczęściu winszujemy.
Byście wszyscy zdrowi byli.
zamiast wody winko pili.
na ten Nowy Rok.
Niech gospodarz wesół będzie,
że nas przyjął po kolędzie.
na ten Nowy Rok,
na ten Nowy Rok.
Starsi ludzie z rozrzewnieniem wspominają czasy, kiedy grupy
kolędnicze bywały bardzo liczne. Franciszek Krawczyk pamięta , że chodził po
kolędzie w kilkunastoosobowej grupie chłopców. Było wesoło, zawsze któryś z
kolędników przygrywał na akordeonie. W mroźne , rozgwieżdżone wieczory muzyka i
śpiew kolęd niosły się daleko, aż echo gór je powtarzało. Zdarzało się niekiedy,
że gospodarze domu, ze względów oszczędnościowych, nie przyjmowali grup
kolędniczych. Oni także otrzymywali stosowne podziękowania, np.
Wiwat, wiwat już idziemy,
za kolędę dziękujemy,
będziemy wszem ogłaszali,
Że tu skąpcy nic dali.
Hej kolęda, kolęda!
Takie wyśmianie skąpstwa skutkowało przyjmowaniem kolędników w następnym roku.
Bardzo starą tradycją, zwaną także kolędą było i nadal jest,
odwiedzanie przez kapłanów parafian w ich domach w okresie Bożego Narodzenia. Początki
tego obrządku kościelnego sięgają XVIII wieku. Tak go opisuje ks. Jędrzej Kitowicz
("Opis obyczajów za panowania Augusta III"): Po wsiach chłopi w Wielkiej i
Małej Polszczę daję księdzu kawałki słoniny, serki, grzyby suche, orzechy i owoce
kokosze, a oprócz tego po kilka groszy (...) Magnat dawał niegdyś wieś, konia z sutym
rzędem, puchar srebrny, albo kiesę zapełnioną złotem".
Dawniej księdzu chodzącemu po kolędzie, oprócz ministrantów,
towarzyszył kościelny lub organista. Wizyta duszpasterska zawsze łączyła się ze
wspólna modlitwą, poświęceniem domu i jego mieszkańców i rozmową, w której
poruszano sprawy rodziny i parafii. |