|
WSPOMNIENIA WOJENNYCH
TRAGEDII |
|
Dziś już tylko nieliczni mogą opowiedzieć o dramatach,
jakie były udziałem wojennych pokoleń mieszkańców Gminy Żegocina. Przedstawiam ich
dramatyczne wspomnienia związane z tym, co wydarzyło się w najbliższej okolicy w
okresie II wojny światowej. O tym nie można zapomnieć ! |
|
OPOWIEŚĆ PIERWSZA |
|
Na pożółkłych już nieco kartach "Kroniki szkolnej. Tom I" Szkoły
Podstawowej w Bytomsku znajduje się następujący zapis ówczesnego kierownika szkoły
Jana Paska: |
|
"Drugim razem jesienią 194 r. przyjechały 2 auta z żandarmerią i
policją polską, zatrzymały się przed szkołą, a potem zostawiwszy auta wszyscy Niemcy
wraz z policją oraz psem policyjnym udali się pieszo do lasu dworskiego na górze na
południe od szkoły, by w lesie przyłapać ukrytych w bunkrze Żydów. Ponieważ dopiero
dniało udało im się podejść cichaczem pod sam bunkier. 2 Żydów przed bunkrem
rąbało drzewo. Zobaczywszy Niemców zaczęli uciekać. Nie pomógł pies, ani salwy -
uciekli. Reszta Żydów była w bunkrze. Niemcy otoczywszy bunkier rozpoczęli
strzelaninę do jego wejścia, a potem kilku wdarło się do środka i sterroryzowawszy
Żydów, skrępowanych wyprowadzili na zewnątrz i rozstrzelali. Potem przeprowadzili
rewizję w bunkrze, zrabowali co wartościowsze i bunkier zawalili. Po powrocie do wsi
kazali sołtysowi, aby natychmiast wysłał ludzi do zasypania zabitych Żydów.
Wszystkich zabitych było ... ". |
Zapis ten zawiera dwa podstawowe braki. Brak w nim podania daty wydarzenia
oraz ilości zabitych przez Niemców osób. Postanowiłem sprawdzić, czy ktoś ze
starszych mieszkańców Bytomska pamięta tamto tragiczne wydarzenie. W ten sposób
dotarłem do pana Józefa Fąfary, mieszkającego w pobliżu szkoły w Bytomsku.
Oto jego krótka relacja: |
Józef Fafara.
|
"Pamiętam o wszystkim. Żydzi wykopali sobie w lesie bunkier. Był
taki gajowy, który o tym pewnie wiedział. Żydów było tam dziewięciu. Z tatą Janem
młóciliśmy akurat cepami w stodole. Wyszliśmy z boiska, gdy zauważyliśmy, że idzie
chmara Niemców i czarnej policji. Poszli w stronę lasu i zastrzelili tych Żydów. Z
tych domów, co były blisko lasu wezwali ludzi, by Żydów zakopali. To była godzina
może piąta, szósta rano - październik, może listopad 1944 roku. Dwóch było na
zewnątrz, co rąbali drzewo. Ci uciekli w stronę Rajbrotu. Pozostałych rozstrzelali.
Jakiś czas potem ludzie kopali w ziemi, szukali może jakichś zakopanych kosztowności.
Ale mówili, że wykopali tylko czaszkę. Jak tam potem byłem, to widziałem, że
zawiesili ją na sęku, na jodle. Potem już rzadko tam chodziłem. W Bytomsku były dwie
rodziny żydowskie: jedną nazywali Luksemburg, drugą Chaim. Chaim był biedny.
Luksemburg miał sklepik, ale był bezdzietny. To był uczciwy Żyd i chętnie pomagał
innym, zwłaszcza przy leczeniu i cieleniu bydła. Ludzie opowiadali, że jego żonę
Niemcy zastrzelili potem w Wiśniczu". |
Kolejny
ślad tej tragedii znajduje się we wspomnieniach pochodzącego z Bytomska dr Franciszka
Maciejowskiego. W chwili wybuchu wojny miał on 13 lat. W napisanych w Ząbkach, w 2004
roku wspomnieniach zatytułowanych "Jak to dawniej w Bytomsku bywało"
umieścił następujący fragment: |
|
"Lata okupacji nie należą do moich
przyjemnych wspomnień. Nie chcę więc pisać o nich obszernie. Pamiętam, że
rozstrzelano w Żegocinie Żydówkę Majorową z dwojgiem dzieci. Wcześniej prowadziła
ona sklep, do którego czasami chodziłem po tytoń dla taty i śledzie, których w innych
sklepach nie było. Pobiegłem ciekawy, gdy Niemcy odjechali po rozstrzelaniu Żydów w
lecie w Bytomsku. Widziałem rozwaloną głowę i wylewający się z niej mózg. "I
po co cię tam diabli ponieśli?!" - skwitował tata, gdy po powrocie zacząłem
opowiadać, co widziałem". |
Franciszek Maciejowski
|
|
|
|
OPOWIEŚĆ DRUGA |
|
Pamięć o tej zbrodni
istnieje więc wśród starszego pokolenia mieszkańców Żegociny, a zwłaszcza Bytomska
do dziś. Podobnie jak wspomniana już historia z rozstrzelaniem żydowskiej rodziny w
Żegocinie. Poszukując świadków tego wydarzenia dotarłem do sołtysa Bolesława
Łękawy. W czasie wojny uczęszczał do szkoły położonej tuż koło jego domu
rodzinnego. Oto co z tamtego czasu pozostało w jego pamięci: |
Bolesław Łękawa wskazuje
miejsce tragedii.
|
"W
pobliżu naszego domu, po drugiej stronie drogi w drewnianym, długim domu mieszkała
Żydówka z dwójką dzieci: chłopcem i dziewczyna w wieku 12 - 13 lat. Uczyli się
potajemnie u naszej nauczycielki pani Śliwkowej. Już nie pamiętam, jak się nazywali.
Kiedy wszystkich Żydów zabierali do getta, oni się gdzieś w sąsiedztwie ukrywali. Ale
potem, pewnie z obawy przed Niemcami, wymówiono im mieszkanie i wrócili do siebie. Matka
z dziećmi zamieszkała na strychu. Żywili ich ludzie ze wsi. Wiosną 1943 roku od strony
Łąkty podjechał niemiecki samochód. Wśród nich był policjant Helt z Posterunku
Policji w Trzcianie. Niemcy mieli też psa. Wywołali Żydów z tego strychu, wyprowadzili
ich za dom. Matka błagała Niemców, żeby najpierw zabili dzieci, nie ją. Nie chciała
bowiem, żeby dzieci patrzyły na jej śmierć. Helt z automatu zastrzelił dzieci. Matka
zasłoniła oczy dłońmi. Niemiec w końcu strzelił i do niej. My, jak to ciekawe
dzieci, pobiegliśmy we dwóch. Kuknęliśmy za dom. Zobaczyliśmy trupy drgające jeszcze
w konwulsjach. |
Poraził
nas strach. Pobiegliśmy do szkoły. Trzęśliśmy się cały czas ze strachu. Po powrocie
do domu opowiedziałem o tym mamie. Dostałem od niej straszne smary. Podobnie na drugi
dzień w szkole. Po wojnie przyjechał zakład pogrzebowy z Bochni, odkopali zwłoki
zamordowanych Żydów, złożyli je do drewnianej, z szarych desek zbitej trumny i gdzie
wywieźli. |
|
O tym samym
wydarzeniu wspomina też kolega szkolny Bolesława Łękawy Czesław Pączek. Tak brzmi
jego relacja o tamtym wydarzeniu: |
"Byliśmy
wtedy w szkole. To był rok 1943. Po drugiej strony drogi stał dom Majorki - Żydówki,
być może o nazwisku Mayer. Był w nim sklep. To był długi, drewniany dom, za którym,
przy drodze na Patrówkę rosły trzy potężne dęby. Niemcy właśnie pod te dęby
wyprowadzili Żydów i tam ich zastrzelili. Myśmy w szkole słyszeli pojedyncze strzały.
Po egzekucji baliśmy się tam podejść. Ludzie z daleka, z Patrówki też obserwowali
miejsce zdarzenia i też bali się podejść. Zamordowani leżeli na ziemi, w nieładzie.
Widzieliśmy zastrzelone dzieci. Byliśmy przerażeni. Jak wróciłem do domu to -
pamiętam - nie mogłem słowa wypowiedzieć. Kto ich pochował nie wiem. Wiem natomiast ,
że w 1947 albo 1948 roku przyjechała jakaś komisja i ich ekshumowali". |
Obie relacje
różnią się pewnymi szczegółami. Cóż - czas zatarł nieco wspomnienia, choć dla
młodych chłopców widok zabitych Żydów, musiał być szokujący. Niestety starsze
wówczas osoby, świadkowie wydarzeń już nie żyją, a nikt nie spisał ich wspomnień.
Bolesław Łękawa snuje jeszcze jedną tragiczną opowieść,
związaną bezpośrednio z jego ojcem Władysławem. Nie widział tego osobiście, ale
dokładnie zna z opowieści ojca. Udajemy się wiec w miejsce tragedii, do
przysiółka zwanego Kędziory. Dziś jest tam zaorane, uprawne pole. Niewiele osób wie,
że na początku 1944 roku zdarzyła się tam kolejna tragedia. |
|
OPOWIEŚĆ TRZECIA |
Bolesław Łękawa wskazuje
miejsce pochówku zastrzelonego Żyda.
|
"Polacy wieźli furmanką Żyda, który najprawdopodobniej skądś
uciekł. W Żegocinie Niemcy czekali już z psem na skrzyżowaniu przy szkole, jakby
wiedzieli, że ten transport pojedzie. Dwóch Niemców zgarnęło tego Żyda i tata mój
widział, jak go wprowadzili do szkoły, gdzie była siedziba posterunku granatowej i
niemieckiej policji. Żyda pilnował pies, który szarpał go i tak go mordował przez
całą noc. Skoro świt w domu taty pojawił się policjant granatowy. Zapytał go, czy
zjadł śniadanie. Jak się dowiedział, że nie kazał zjeść, a potem zabrać łopatę
i przyjść do sąsiada, do którego policjant się udał i kazał mu również to samo
zrobić. Sąsiad Jakub Kępa i tata wzięli łopaty i razem z policjantem poszli najpierw
na Kowalowskie (teren za szkołą, powyżej obecnego przyszkolnego boiska), gdzie rosły
potężne dęby. To miejsce policjantowi jednak nie spasowało. Poszli więc w tzw.
Kędziory. Przeszli przez potok i jakieś 80 metrów dalej zatrzymali się przy polu, przy
którym rósł żywopłot. |
Policjant kazał kopać grób dla człowieka. Wkrótce przyprowadzono
Żyda. Tata sądził najpierw, że znanego mu Żyda o nazwisku Duvet. Okazało się
jednak, że to ten Żyd złapany dnia poprzedniego. Niemcy kazali mu ściągnąć ubranie.
Gdy został w zimowych kalesonach, zastrzelili go. Przewrócił się na ziemię. Potem go
wrzucili do grobu i zasypali. To dnia dzisiejszego tam leży". |
|
|
Przedstawione
wyżej relacje z czasów wojny dotyczą ofiar wśród ludności żydowskiej. Ale nie tylko
Żydzi byli ofiarami hitlerowskiej eksterminacji. Kolejna relacja opowiedziana została mi
przez panią Stanisławę Rożnowską, z domu Chochlińska. Także z nią i jej synem
Ignacym oraz Czesławem Pączkiem ze Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Żegocińskiej,
udaliśmy się na miejsce dramatu - pogranicze Rajbrotu, Rozdziela i Kamionki.
Opowiedziane przez panią Rożnowską wydarzenia rozegrały się w lutym 1944 roku. Pani
Stefania mieszkała wówczas w Rajbrocie, u swoich rodziców i miała wtedy 6 lat. |
|
|
Tu
kiedyś stał dom Koźmińskich - pokazuje pani Rożnowska. |
Słuchający
relacji przy studni - miejscu zdarzenia. |
|
"Graniczną
drogą, od strony Wojakowej, Niemcy wieźli, a właściwie to wlekli, uwiązanego pod
pachami jakiegoś Żyda. Mój tato Stanisław, gdy to zobaczył, wyszedł do swojego
rodzinnego domu, do Kamionki. Wiedział, co będzie. Mama Katarzyna także wyszła. W domu
zostałam ja razem z dwoma siostrami, starszą Marysią i najmłodszą trzyletnią
Helenką, jeszcze w kołysce. Została także babcia, która akurat wyszła do przydomowej
studni po wodę. Niemcy akurat już wtedy z powrotem. Zahaltowali ją. Prowadzili ze sobą
mieszkającą niedaleko Annę Koźmińską, jedną z dwóch córek sąsiadów
mieszkających na tzw. Budzisku. Niemcy chcieli od niej dowiedzieć się, gdzie
ukrywani są Żydzi. Ona w strachu skłamała, że Żydzi są u nas, więc ją tu
przygnali. Wprowadzili ją do naszego domu. Wtedy my, dzieci uciekliśmy z domu do
sąsiadów, ale nas nie wpuścili, bo się bali. Boso poszliśmy dalej. Wziął nas jeden
taki biedny człowiek i zaprowadził do mojej chrzestnej. tymczasem hitlerowcy szukali
Żydów. Wyrywali podłogi. Hanię zaś położyli na ławie i bili, jak mdlała polewali
wodą ze studni. Wyprowadzili ją potem na pole, pod studnię i tam, całą mokrą,
pobitą zostawili. Wkrótce się podniosła i poszła szukać schronienia. Ale też ją
nie wpuścili, bojąc się Niemców. Wróciła się więc, doszła do stodoły i padła w
śniegu. Szedł akurat brat mojego tatusia, znalazł ją, wziął ją do domu. Zaczął
ją ratować. Moczył jej w ciepłej wodzie nogi, dał do wypicia ciepłej kawy zbożowej.
Niestety w nocy zmarła. Z bólu wciągnęła się pod łóżko. Pamiętam jedno jeszcze,
jak bardzo modliłyśmy się z siostrą, aby nam babci Niemcy nie zabili. Jak się
wszystko uspokoiło, wróciłyśmy do domu". |
|
Uzupełnienie:
W czerwcu 2021 roku otrzymałem od Czytelniczki informację
uzupełniającą wspomnienia pani Stanisławy Rożnowskiej. Dotyczą one Pani Anna
Koźmińskiej, z domu Bukowiec, która pochodziła z przysiółka Budzisko (szerzej znany
jako "Rosochatka") na pograniczu trzech wsi: Rozdziela, Kamionki Małej i
Rajbrotu. Została odznaczona tytułem "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata",
Jej wspomnienia zostały spsane na łamach serwisu "Pamięć i
Tożsamość" i można je przeczytać pod adesem: http://pamiecitozsamosc.pl/anna-kozminska-ze-wsi-kamionka-mala |
|
|
|
To tylko trzy
opowieści z czasów II wojny światowej. Ileż takich i podobnych zdarzeń miało miejsce
w okrutnych latach okupacji. Tego już pewnie nikt nie ustali. Ale pamięć o tamtych
wydarzeniach i ofiarach powinna pozostać wśród żywych. "Kto
nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie" - niech te groźne
słowa George Santayany będą przestrogą dla tych, którzy nie chcą pamiętać o
przeszłości, zwłaszcza tak strasznej, jak historie przedstawione powyżej. |
|
T.
Olszewski |
|
|
[wstecz] |