Z WIZYTĄ U WĘGIERSKICH PRZYJACIÓŁ - RELACJE UCZESTNICZEK |
|
W kilka dni po powrocie z Budapesztu rozmawiałem z kilkoma uczestniczkami wyjazdu na Węgry. To uczennice klas pierwszych i drugich żegocińskiego Zespołu Szkół, gdyż tylko taka młodzież mogła wyjechać. Wszystkie moje rozmówczynie zgodnie twierdzą, że sa zadowolone z wyjazdu i że były bardzo serdecznie przyjęte przez węgierskich przyjaciół, z którymi spędzały czas nie tylko podczas zajęć w budapeszteńskiej szkole, ale także podczas pobytu w domach rodzinnych kolegów i koleżanek z Węgier. |
|
Małgorzata Bielak: Przed wyjazdem miałam pewne obawy. Bałam się, czy zdołam się porozumieć z nimi w języku angielskim, czy moja znajomość tego języka jest dostatecznie dobra. Nie znałam Węgrów, ani ich mentalności, nie wiedziałam do jakiej rodziny trafię, więc obawiałam się nieco, czy sobie poradzę. Okazało się, że trafiłam do bardzo sympatycznej rodziny. Obydwoje rodziców - Państwo Dér - mówili po angielsku. Mama Zsolta jest aktorką, a tata reżyserem teatralnym i filmowym. Wspólnie z węgierskim kolegą zwiedzaliśmy Budapeszt, zaprosił mnie także do pubu z dobrą muzyką. tam spotkaliśmy koleżanki z naszej klasy. Miło spędziliśmy wspólnie czas. W drugim dniu pobytu zabrał mnie do teatru na spektakl z udziałem jego rodziców. Jego tata reżyserował, mama grała na scenie. Sztuka była bardzo dobra i choć niewiele zrozumiałam wypowiadanych słów - to kolega wyjaśnił mi sens tego przedstawienia. W kolejnym dniu także zwiedzaliśmy miasto. Tam miałam zajęty czas, że nie tęskniłam za rodziną w Polsce. Ale oczywiście myślałam o tym, co w domu słychać. Bardzo pozytywnie odbieram ten wyjazd. |
|
Jolanta Fąfara: Przed wyjazdem miałam podobne problemy
jak Gosia. Nie wiedziałam, czy zdołam się dogadać z Węgrami. Trafiłam do rodziny rok
ode mnie młodszej Kati Jakfalvy. Jej mama jest nauczycielką nauczania początkowego i
mówiła po niemiecku, a tata pracował za granicą, chyba w Niemczech i nie było go
wtedy w Budapeszcie. Zadziwiła mnie u nich zupa pomidorowo-selerowa z ... serem. Nie
wiedziałam, co z tym serem mam robić. Okazało się, że ser należało zetrzeć do
zupy. Z Kati zwiedzałysmy Budapeszt, byliśmy także w pubie. Wymieniłyśmy adresy
e-mailowe i korespondujemy przez Interent. Ja również bardzo mile wspominam ten czas. |
|
Wspólna pamiątkowa fotografia. | Teraz zostały już tylko wspomnienia utrwalone na zdjęciach. |
Z kolei Magdę Łękawa zapytałem o
opinie o węgierskich rówieśnikach i ich szkole. - Węgrzy byli bardzo przyjaźnie
nastawieni do nas i bardzo mili oraz gościnni. Okazali się bardzo kulturalni,
szczególnie chłopcy. W ich szkole zaskoczył nas dzwonek. Na pięć minut przed
końcem lekcji rozlega się melodyjka, a dopiero potem jest właściwy dzwonek, także w
formie melodyjki. Dziwna była też ich sala gimnastyczna, bo jest mała, na środku są
kolumny, a nad nią sklepienie w postaci kopuły. Na pewno mają trudności przy graniu w
piłkę. Ale to stare budownictwo. Byliśmy także w sali lekcyjnej, pracowni komputerowej
oraz językowej, gdzie każdy uczeń ma do dyspozycji własny komputer. |
|