W czwartek pogoda
niewiele się poprawiła. Nadal padał przelotny deszcz, a mgła falami nadciągała nad
wznoszące się nad Żegociną wzniesienia Żarnówki, Łopusza, Kamionnej i Górczyny, na
stokach której wydarzyła się katastrofa.
Wyruszam z wójtem Żegociny Jerzym Błoniarzem w kierunku Rozdziela.
Gospodarz gminy dowiedział się o katastrofie w środę około 18.30 i
natychmiast udał się do Rozdziela Dolnego. - Po dojściu na miejsce zauważyłem kłęby
dymu i poczułem dziwny swąd. Widok był szokujący. Porozrzucane fragmenty samolotu,
zwęglone ciała, na jednym z drzew pogięte skrzydło samolotu. Na miejscu była już
policja i straż pożarna. Okoliczna ludność z powagą przyglądała się pracy
ratowników - opowiada mi w czasie dojazdu do najwyżej położonej wsi gminy. Kilka minut
przed godziną 12 docieramy do okolic dawnego, zabytkowego kościoła w Rozdzielu Dolnym.
Przed sklepem spotykamy pierwszy posterunek policyjny. Jest też ekipa TVN-u. W
komendantem Posterunku w Żegocinie Adamam Hanarzem uzgadniają warunki wjazdu do
pilnowanej strefy. Umawiamy się, że będziemy ich pilotować do miejsca wypadku. Wąska
asfaltowa droga pnie się mocno pod górę. Wreszcie wjeżdżamy prawie na szczyt
wzniesienia. Na rozwidleniu dróg, w pobliżu niewielkiej, przydrożnej kapliczki,
napotykamy kolejną ekipę policji. Wysiadmy z samochodu, bo dalej nie da się już
jechać. Właśnie wtedy nadjechała wozem terenowym ekipa ekspertów z Głównej Komisji
Badania Wypadków Lotniczych. Policja kieruje ich na miejsce wypadku.
Uzyskujemy zgodę na wejście do miejsca tragedii.
Błotnistą, leśną drogą, zwaną przez miejscowcych "starą drogą
kościelną" idziemy przez gęsty las. Na drzewie zauważam niebieski znak szlaku
turystycznego. Po przejściu około 300 metrów docieramy do terenu otoczonego
biało-czerwoną taśmą, pilnowanego przez policjantów. Są tu już ekipy telewizyjne,
filmujące zza taśmy pracę ekspertów. Jeden z nich filmuje kamerą wideo wrak i
porozrzucane elementy samolotu. Drugi robi zdjęcia. Trzeci określa kompasem kierunek
lotu. Następni oglądają poszczególne fragmenty samolotu. Panuje ponura cisza.
Dostrzegam, że jedno z drzew jest ścięte przez samolot prawie w połowie. Jakieś 2 -3
metry bliżej, na kolejnym drzewie na wysokości około 4-5 metrów wisi mocno pogięte,
aluminiowe skrzydło samolotu. Tuż pod nim wrak, a właściwie poszczególne jego
elementy. Dostrzegam silnik, spaloną kabinę pilota. W pobliżu jakieś drobne drewniane,
szklane i aluminiowe elementy. Są też mocno nadpalone kartki papieru, chyba jakiegoś
zeszytu, z pisaną po niemiecku notatką i jakimiś rysunkami. Czuć jeszcze dziwny swąd,
choć już nie ma nawet śladu dymu. Robię kilka zdjęć, po czym staję w pewnym
oddaleniu, poniżej miejsca wypadku.
Dopiero teraz mam chwilę czasu na to, by uważniej przyglądnąć się
temu miejscu. Widzę grube rysy na drzewie, na którym zatrzymał się samolot. Pozwala mi
to domyślać się, jak wyglądały ostatnie sekundy życia pasażerów awionetki i jej
pilota. Samolot nadleciał nad wzniesienie (to około 600 m. n.p.m.) z kierunku
północnego. Pierwsze drzewo uciął niczym piła na wysokości około 5 metrów. Jakieś
2 - 3 metry dalej jedno ze skrzydeł samolotu uderzyło w grubsze drzewo, ale nie
zdołało go już uciąć, tylko oderwało się od korpusu samolotu i pozostało na
drzewie mocno pogięte. Reszta samolotu spadła prawie prosto w dół. Rozległ się huk,
który był słyszany w pobliskich domach, znajdujących się w odległości około 300
metrów. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, co się działo w pobliskim lesie.
Wysokie drzewa zasłoniły bowiem łunę pożaru samolotu. Opalone gałęzie pobliskich
drzew sugerują, że płomienie sięgały na wysokość kilku metrów. - Trudno sobie
wyobrazić, co mogłoby się tutaj dziać, gdyby wypadek zdarzył się kilka dni
wcześniej - mówi wójt Błoniarz, mając na myśli fakt, że po wielu dniach słonecznej
pogody, wilgotność w tym lesie była bardzo niska i katastrofa mogła spowodować duży
pożar kompleksu leśnego na Górczynie.
Trudno powiedzieć, w którym momencie samolot zaczął
się palić i w jakim momencie zginęli podróżujący do Łososiny pasażerowie
awionetki. Czy w momencie uderzenia w drzewa, czy podczas upadku na ziemię, czy też
dopiero po wybuchu pożaru. Z pewnością określą to eksperci i sekcja zwłok.
Faktem jest, że wydarzyła się olbrzymia tragedia. Do bezpiecznego przelotu nad
wzniesieniem zabrakło pilotowi jakieś 20 metrów wysokości i około 300 metrów
odległości. Do lotniska w Łososinie pozostało tylko 12 kilometrów.
Około 13.15 opuszczamy miejsce wypadku. Żegnamy się
z ekipami telewizyjnymi i policjantami. Nadal jest mglisto i siąpi drobny deszczyk.
Mijamy się po drodze z kilkoma grupami ludzi zdążającymi w kierunku lasu, w którym
wydarzyła się tragedia. Na ich twarzach widać smutek. Gna ich tutaj zwykła ludzka
ciekawość, ale zachowują się odpowiedzialnie. Pewnie myślą o tym, co się
wydarzyło. Ale chyba nikt nie może być pewny, jaka była przyczyna tej tragedii: zła
warunki atmosferyczne, awaria samolotu czy też błąd pilota.
Zjeżdżamy w dół tą samą drogą. Prawie nie rozmawiamy, bo
jesteśmy wstrząśnieci tym, co się wydarzyło. Mijamy się z samochodem terenowym
GOPR-u, wiozącym na przyczepce trójkołowy motocykl terenowy. Z pewnością będą nim
wywozić ze stoku wzniesienia na drogę szczątki samolotu. Nie ma bowiem szans na to, by
dotarł tam jakiś ciężki sprzęt.
Wieczorem dowiaduję się z telewizji, że ratownicy Podhalańskiej
Grupy GOPR samochodami terenowymi z przyczepami zwieźli części rozbitego samolotu z
lasu do drogi. Szczątki awionetki mają być przewiezione do Komendy Powiatowej Policji w
Bochni, a spalone szczątki czterech ofiar przekazano do Zakładu Medycyny Sądowej w
Krakowie, gdzie mają być zbadane w celu ustalenia tożsamości i przyczyn
śmierci. Policja, na podstawie dokumentów znalezionych w awionetce i
rozmów z ludźmi, którzy czekali na samolot w Łososinie Dolnej, że samolotem
podróżowali: trzej Niemcy (w wieku 45, 66 i 68 lat) oraz 30-letnia Polka z Katowic.
Samolot pilotował 66-letni mężczyzna. Niemcy byli przedstawicielami dużej niemieckiej
firmy zajmującej się zarządzaniem centrami handlowymi, która ma swoje
przedstawicielstwo w Polsce, a Polka asystentką jednego z nich. Mieli przeprowadzić
kontrolę w Nowym Sączu. Niestety, nie dotarli do celu. |