BYTOMSKO
WSPOMNIENIA - F. MACIEJOWSKIEGO
"JAK TO W BYTOMSKU STO LAT TEMU SZKOŁĘ BUDOWANO"

- TROCHĘ PREHISTORII -

     Prehistorią nazywamy historię ludzkości, kraju lub miejscowości niedokładnie udokumentowaną. Jeszcze 200 lat temu nikomu się nawet nie śniło, że w Bytomsku zostanie wybudowana szkoła, w której nauczyciele będą "męczyć" biedne, chrześcijańskie, wiejskie dzieci nauką czytania, pisania i liczenia.
    Sztuka pisania i czytania była bardzo ceniona od zarania naszej państwowości. Początkowo, przez setki lat, zdobywały ją niektóre tylko osoby stanu duchownego, wyjeżdżając zagranicę. Pierwszą szkołą w Polsce i jeszcze nieliczną w Europie, Akademię Krakowską, zwaną obecnie Uniwersytetem Jagiellońskim założył w 1364 roku król Kazimierz Wielki. W akcie erekcyjnym jest napisane po łacinie (w tłumaczeniu polskim). "My, Kazimierz, w imię Boga Wszechmogącego, amen, bacząc na to, co dobre, postanowiliśmy w mieście naszym Krakowie wyznaczyć miejsce, na którym by studium generalne powstało... Urządzamy szkołę potrzebną dla czytania prawa kanonicznego, cywilnego, nauk lekarskich i sztuk wyzwolonych. Wyznaczamy mieszkania przyzwoite dla doktorów, mistrzów, scholarów... "
     Wiele, wiele lat później powstawały szkoły kształcące na poziomie podstawowym i wyższym w różnych miastach. Kiedy i gdzie powstała pierwsza szkoła na wsi, dziejopisarze nie odnotowali. Szkoły wiejskie, przyparafialne były już liczne w okresie rozbiorów Polski (1772-1795). Cesarz Austrii, po pierwszym rozbiorze Polski wprowadził w Galicji, przyłączonej do jego kraju obowiązek szkolny dla dzieci wiejskich. W każdej parafii miała być szkoła utrzymywana przez coś w rodzaju samorządu, a językiem wykładowym - niemiecki, bo taki znał cesarz. Być może chodziło o wynarodowienie Polaków, co jednak cesarzowi się nie udało dzięki matkom Polkom. Znany jest wierszyk, który zacytuję: " Nad moją kołyską mama się schylała, I po polsku pacierz mówić nauczała. Ojcze nasz i Zdrowaś i Skład Apostolski, Abym, gdy dorosnę, kochał naród polski. "
     W krakowskiem szkoły parafialne były prowadzone przez organistów i księży, a także w niektórych uczyli nauczyciele świeccy. Nauczanie w Galicji było obowiązkowe, ale nie powszechne. W 1900 r. tylko 41,3% dzieciaków w krakowskiem uczyło się w szkołach podstawowych. Na wsiach było gorzej, niż w mieście. Co 3-4 chłopiec chodził do takiej szkoły, a dziewczynek chodziło tyle, co kot napłakał. Do takiej przyparafialnej szkółki, która była w Żegocinie naprzeciw dzisiejszego kościoła i obsługiwała pięć wsi, chodziła moja mama, Salomea i jej starsza siostra, Julia na przełomie XIX i XX wieku.

- TO JEDNAK BYŁ MĄDRY POMYSŁ -

    W ostatnich dziesiątkach lat XIX wieku Galicję opanowała "epidemia oświatowa". Dotarła także do Żegociny i Bytomska. Sprawcami tej "epidemii" byli działacze oświatowi, w tym ksiądz Stanisław Stojałowski, który wydawał dla chłopów wiele pism: "Wieniec", "Pszczółka", "Dzwon", "Gospodarz" i kalendarze służące za elementarze do nauki. Wynikiem tej działalności było powstanie zorganizowanego ruchu ludowego (1895r.) oraz wnioski do sejmiku galicyjskiego we Lwowie i do władz Austrii w Wiedniu, aby w każdej sołeckiej wsi wybudować szkołę podstawową. Cesarz Franciszek Józef I w tej sprawie nie wypowiadał się publicznie, ale jego doradcy, podobnie jak później prezydent Lech Wałęsa, byli za, a nawet przeciw Byli za, bo rekrutów po szkole podstawowej łatwiej było ćwiczyć itd., ale przeciw, bo w wybudowanej szkole trzeba było dać etat nauczyciela opłacanego ze skarbu państwa, a skarb państwa, nie tylko dzisiaj, ma trudności.
    Bytomsko było wówczas niewielką wsią, liczącą około 60 domów, w których żyli gospodarze i wyrobnicy nie posiadający ziemi. Wielu z nich było już światłych, z których wyróżniał się samouk - Kowalski, rolnik, leśniczy i sekretarz gminy w Żegocinie. W tym czasie sekretarz w gminie był osobą pierwszą po Bogu. Podejmował, jak mówiono, decyzje w imieniu "cesarza z Wiednia". Tenże Kowalski (a może ktoś inny) wpadł na pomysł wybudowania szkoły w Bytomsku i to nie byle jakiej. Wówczas nie brakowało w lasach chłopskich i dworskim dobrego drzewa bydulcowego. Postanowiono jednak wybudować szkołę z cegły. W rodach zamieszkałych w tym czasie w Bytomsku, takich jak: Kowalscy, Fąfarowie, Piechy, Kępy, Krawczyki, Juszczyki, Dziedzicowie, Prytki, Mrugaczowie, Tyndele, Mrozy, Strączki, Cempury, Rozumy i innych, byli ludzie czynu, a nie pióra. Nie napisano aktu erekcyjnego, który mógłby brzmieć "My, mieszkańcy Bytomska, doceniając sztukę czytania i pisania, postanawiamy własnym kosztem, dla dobra naszych dzieci i następnych pokoleń, wybudować przyzwoitą szkolę z jedną izba lekcyjną i dobrym mieszkaniem dla nauczycieli ". Postanowienie było wiekopomne z dwóch przyczyn:
1) We wsi rozpoczęto wcześniej, aniżeli w innych, powszechne nauczanie dzieciaków obydwu płci;
2) W miejsce drewnianych chat - Bytomska murowanego (to jest jakiś skrót myślowy) trzeba coś wstawić do środka - że rozpoczęła się era Bytomska murowanego albo cos w tym stylu).
     Budowa szkoły z drzewa byłaby tańsza, szybsza i łatwiejsza, ale drewniane ściany dawno by już zjadły robaki. W Bytomsku byli rolnicy, stolarze i znawcy innych zawodów, ale nikt nie miał pojęcia, jak się wyrabia, wypala i buduje z cegły, którą postanowiono produkować na miejscu. Postanowiono zdobywać wiedzę w tym zakresie i to nie z jednego źródła. W wolnym od robót polnych czasie wysyłano na praktykę do cegielni koło Bochni i do Jasienia koło Brzeska.
     Po wielu naradach wybrano miejsce do budowy w środku wsi, przy drodze łączącej Rajbrot z Żegociną, ale wówczas - na bezludziu. Po wybudowaniu szkoły, a także i obecnie, z jej okien widać jak na dłoni wszystkie dzielnice. O rozlicznych kłopotach, jakie były przy tej budowie można by było napisać powieść. Nie wszystko szło, jak z płatka. Szukano na przykład węgla do wypalenia cegły w "Depcoku", ale nie znaleziono. W tym czasie wróble na dachach w Bytomsku ćwierkały, a stolicach europejskich państw doskonale wiedziano o zbliżającym się konflikcie zbrojnym. Władze Austrii nie miały pieniędzy na budowę szkół, bo budowały twierdzę w Przemyślu, szkoliły i wyposażały wojsko, w tym także legiony J. Piłsudskiego. Aby ciągnąć budowę, mieszkańcy Bytomska nie tylko pracowali społecznie, ale również opodatkowywali się od morgi. Budowę szkoły wspierali również troszeczkę ci bytomiacy, którzy wcześniej wyjechali - jak mówiono: "do Hamerki". Trwało to kilka lat.
    Szkoła była już prawie gotowa, ale wybuchła I wojna światowa i chłopi, nie tylko z Bytomska, poszli budować okopy i walczyć o Polskę niepodległą. Nie wiadomo, kto był głównym projektantem szkoły. W każdym razie nie wzorował się on na istniejących w tym czasie chatach w Bytomsku, lecz raczej na domach (willach) w Bochni. Domy, nie biorąc pod uwagę jeszcze istniejących kurnych chat, były wydłużanymi czworobokami, pośrodku biegła sień. W nowocześniejszych, oprócz izby, była kuchnia, a z niej wejście (drzwi) do stajni, aby gospodarze po zerwaniu się z łóżka nie musieli do obrządku inwentarza wczesnym rankiem wychodzić na zimne powietrze. W szkole zaplanowano klasę lekcyjną z dużymi oknami i oddzielnym wejściem przez korytarzyk. Obok przez ścianę byty dwa pokoje i kuchnia dla nauczyciela i oddzielne wejście po przeciwnej stronie. Widocznie projektant szkoły uznał, że jeśli będą przychodzić dzieciaki uczyć się z krańców wsi, nauczyciele prosto z łóżka nie powinni biec do nich, ale nawet w zimie, dla zdrowia, zrobić mały spacerek wokół połowy budynku, zaczerpnąć świeżego powietrza i dopiero zaczynać lekcje od odmówienia z dzieciakami pacierza, (tę proroczą hipotezę na miarę Piotra Zaremby o porannej przebieżce też bym sobie darowała).
    Przed rozpoczęciem budowy szkoły, mieszkańcy Bytomska postanowili uniezależnić się od Żegociny. Być może rodzice mojej mamy, Karolina i Marcin Krawczykowie, mając na uwadze, że ich córki w słotne i mroźne dni przychodziły ze szkoły parafialnej z odległej Żegociny zmoczone, zmarznięte i zakatarzone, udzieliły gościny dla nauczania dzieciaków w swojej chłopskiej izbie. Uczył młody nauczyciel, który poszedł na wojnę i nie wrócił. Chyba zginął. W tej izbie, gdzie była gliniana polepa i dwa niewielkie okienka około 25 lat później, zanim poszedłem do pierwszej klasy, babcia udzielała mi czasami "lekcji" z historii Bytomska i Polski. Podobnie robili mama i tata w ich domu.
     W nie całkiem jeszcze wykończonej szkole w Bytomsku, na przełomie grudnia i stycznia 1914/15 r. prawdopodobnie wypoczywali legioniści J. Piłsudskiego po krwawych walkach z Moskalami na trasie Gdów (sądzę, że i Żegocina - Żarnówka) - Limanowa - Marcinkowice. Marszałek Józef Piłsudski w książce "Moje pierwsze boje" tak serdecznie wspomina tamtejszych mieszkańców: "Cały czas chłopi współpracowali z legionistami, informowali, pomagali, a gospodynie ze skromnych zapasów, czym mogły, częstowały legionistów, a (o jakimś plackiem, a to jabłkami, chlebem, kiełbasą... "
      Nauka wyrobu wypalania cegły i wznoszenia z niej domów nie poszła w Bytomsku w las. Niewiele lat później, przed pierwszą wojną światową, murowane domy z cegły postawili Adam Kowalski, Sebastian Piech, a później Jan Kępa. Około 20 lat później rozpoczęto w Żegocinie budowę szkoły z cegły. Wykończono ją i rozbudowano po II wojnie światowej. Pierwszy piętrowy dom z cegły postawił w Bytomsku w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Ignacy Piech, a później wielu innych. Nowa szkoła w Bytomsku, jak wynika z ustnych przekazów, otworzyła po raz pierwszy swoje podwoje dla uczniów wczesną jesienią 1919 r. Nie było fanfar, przecinania wstęgi, kropienia wodą święconą. Dzieciaki z kilku roczników przyszły boso, bo było ciepło, z głowami otwartymi na wiedzę. Chłopaki w czystych, wcześniej upranych przez mamusie lnianych lub cajgowych ubrankach z głowami ostrzyżonymi na zero. Dziewczynki bardziej strojne, w kolorowych sukienkach z włosami zaplecionymi w warkoczyki.
    Od tego czasu minęło już 88 lat, a pierwszą wiedzę, umiejętność czytania, pisania oraz liczenia zdobyło w tych murach ponad tysiąc dzieciaków obojga płci. I ja zaliczam się do nich.

                                                                                                                                                                             2006 r.

   
INFORMACJE O AUTORZE:
Franciszek Maciejowski - syn Salomei i Piotra Maciejowskich. Urodził się 4 grudnia 1926 roku w Bytomsku. W rodzinnej wiosce ukończył dwuklasową, czterooddziałową szkołę podstawową. W latach 1945 - 1948 kształcił się w gimnazjum i liceum w Bochni. Po zakończeniu nauki, wiosna 1948 roku wyjechał do Świdnicy, gdzie przez 3 lata pracował w Radzie Powiatowej, a jednocześnie społecznie jako sekretarz Powiatowego Zarządu ZMW "Wici" i sekretarz Powiatowego Zarządu Stronnictwa Ludowego w Świdnicy. W latach 1949 - 57 pracował jako instruktor Naczelnego Komitetu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego w Warszawie. Po rozpoczęciu zaocznych studiów na SGGW (kierunek rolnictwo) przeniósł się do pracy w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, a następnie w Państwowym Wydawnictwie rolniczym i Leśnym, gdzie początkowo był redaktorem, a w latach 1963 - 69 redaktorem naczelnym tygodnika "Plon". Od 1971 roku pracował w Ministerstwie Rolnictwa jako naczelnik wydziału programów i podręczników dla szkół średnich i wyższych. Ukończył studia wyższe I stopnia z rolnictwa i magisterskie z ekonomiki, a w 1976 roku obronił pracę doktorską z pedagogiki rolniczej. Jest autorem wielu publikacji, w tym o Łąkcie i Żegocinie, wspomnień o Bytomsku. Jest także współautorem trzech podręczników dla średnich szkół rolniczych. Oprócz wymienionych już organizacji, był także działaczem Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, Uniwersytetów Ludowych, Stowarzyszenia Oświatowców Polskich i innych. Za swoją działalność odznaczony został m. in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, odznaką "Zasłużony dla Rolnictwa", "Zasłużony Działacz Kultury, "Za Zasługi dla Warszawy" i kilkoma innymi.

[wstecz]