WSPOMNIENIA Z CZASÓW II WOJNY ŚWIATOWEJ

Kombatanci pod Pomikiem Ofiar II Wojny Światowej w Żegocinie.

    Z każdym rokiem niestety ubywa naocznych świadków tragicznych wydarzeń z września 1939 roku. U tych, którzy żyją i systematycznie w dniu 1 września przychodzą pod pomnik w Żegocinie, by złożyć wiązanki kwiatów i niejako zobowiązać młodszych do zachowania pamięci o ofiarach II wojny światowej, wydarzenia sprzed lat wciąż są żywe.
    Posłuchaliśmy wspomnień żegocińskich kombatantów: Józefa Guzika, Kazimierza Fafary i Tadeusza Janiczka. Żaden z nich w chwili wybuchu wojny nie był pełnoletni. Nie objął ich więc pobór, ani mobilizacja. Jedynie pan Kazimierz Fąfara służył w junakach.

tjaniczek.jpg (6508 bytes)
Tadeusz Janiczek

   Tadeusz Janiczek z Żegociny miał we wrześniu 1939 roku 14 lat. Tak relacjonuje dzień wkroczenia Niemców do Żegociny i to, co potem się działo: "Dokładnie widziałem, jak Niemcy jechali od strony Limanowej. Przejechali przez wieś samochód za samochodem, całą kolumną i żaden się w Żegocinie nie zatrzymał. Widać było pojazdy i tumany kurzu za nimi. Wcześniej przez wieś przeszły duże grupy uciekinierów. Za wozami ciągnęli bydło. Kiedy Niemcy ich dogonili, musieli się wracać. Wojnę przesiedziałem przy rodzicach w domu rodzinnym. W Żegocinie był posterunek policji granatowej, zlokalizowany w domu, w którym potem zamieszkał pan Pilch. Oprócz ucisku ze strony Niemców, zdarzyły się też napady band, podających się za partyzantów. Dwa razy napadli na nasz dom. Najedliśmy się nieraz sporo strachu, bo brat Józef udzielał się w ruchu partyzanckim, w Batalionach Chłopskich. W naszej stodole i domu często ukrywali się jego koledzy z partyzantki. Zdarzyło się tak, że kiedyś zatrzymało się blisko na drodze kilka samochodów pełnych Niemców, którzy niebawem rozeszli się po domach za kurami. Jak wpadli do domów, każdego tam napotkanego legitymowali. U nas akurat był dowódca partyzacki "Jastrzębiec" . Siedział w komórce, gdzie były także dokumenty i broń. Ale Niemiec na szczęście nie odkrył kryjówki".

Józef Guzik.
       Józef Guzik

   "W chwili wybuchu wojny miałem 16,5 roku. Wczesnym rankiem 1 września 1939 roku jechałem z końmi do Nowego Wiśnicza, by oddać je do wojska. Dojechałem do Połomia. Tam podszedł do mnie taki znajomy Władek i mówi: Józek, wróć się, bo pół godziny temu wybuchła wojna. Wróciłem do domu. W kościele biły dzwony na alarm. Niemcy pojawili się w mojej rodzinnej Łąkcie 6 września. Przyjechali od strony Limanowej. Jechali motocyklami i samochodami. Przejechali i nic ich nie obchodziło. Wcześniej przez wieś przeszły grupy uciekinierów, z jałówkami, z bydłem, owcami, całym majątkiem na wozie" - tak relacjonuje pierwsze dni II wojny światowej pan Józef Guzik - rolnik z Łąkty Górnej, który w późniejszym okresie wojny wstąpił w szeregi Batalionów Chłopskich.
  

 Kazimierz Fąfara
   Kazimierz Fąfara

   "Gdy wybuchła II wojna światowa służyłem w junakach, czyli ochotniczych hufcach pracy. Siedzieliśmy w Zakopanem, a 1 września kopaliśmy w Czarnym Dunajcu rowy przeciwczołgowe. .Pozostaliśmy tam jeszcze około dwóch dni. Później 4 września przerzucono nas do Krakowa, na Kopiec Kościuszki. Wtedy widziałem bombardowanie stacji kolejowej w Płaszowie. Następnie wsiedliśmy do pociągów, pojechaliśmy przez Medykę do Rawy Ruskiej, Kamionki Strumiłowej. Byliśmy w mundurach. Mieliśmy uciekać na Rumunię, ale okazało się, że musieliśmy przez Przełęcz Tatarską wrócić na Węgry. Było to 18 września. Przedostałem się do Francji i znalazłem się w 2 Dywizji Strzelców Pieszych, dowodzonej przez generała Bronisława Prugar Ketlinga. Po agresji Niemców na Francję walczyłem z tą dywizją w Alzacji. W czasie odwrotu, około 12 km od granicy szwajcarskiej dostałem się do niemieckiej niewoli. Znalazłem się w stalagu II C, w Greifwaldzie. Stamtąd rozwieziono nas w różne miejsca, do pracy. Ja znalazłem się w Szczecinie, gzie pracowałem w różnych zakładach, m. in. w parkieciarni. W chwili wyzwolenia przez Rosjan pracowałem w Dyminie (niem. Demmin), położonym na północ od Szczecina.

Słysząc dochodzące z dala strzały armatnie, w szóstkę uciekliśmy. Mieszkaliśmy w lasach. Był wyjątkowo ciepły kwiecień 1945 roku. Niemcy nas jednak złapali i skierowali do pracy w tartaku w Dyminie, należącym do starszej rodziny niemieckiej. Niebawem na motocyklu z przyczepą przyjechali Rosjanie. W tym tartaku było komando jeńców radzieckich i pilnowało ich dwóch starszych wiekiem wachmanów. Dostali od Rosjan po twarzy, a jeńców rozpuszczono. Działy się w tej miejscowości zresztą straszne rzeczy (około 900 mieszkańców Demmina popełniło zbiorowe samobójstwo na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej - dopisek autora). Stamtąd powróciłem powoli do rodzinnej Lipnicy. Potem pracowałem we Wrocławiu, by ostatecznie rozpocząć pracę w Żegocinie i osiąść w Łąkcie Górnej" - wspomina pan Kazimierz.

   Te krótkie wspomnienia spisane zostały w dniu 1 września 2008 roku, na kilka minut przed ceremonią patriotyczną pod żegocińskim pomnikiem. Trzy opowieści, trzy różne losy ludzi i bardzo przykre doświadczenia wojenne. Zdają się wołać o pokój, o to, by już nigdy na polskiej ziemi nie trzeba było przelewać krwi. Ale wołają też o pamięć o latach wojny i o bohaterach walczących o wolność naszej Ojczyzny.

[wstecz]