W 160 ROCZNICĘ RABACJI

    Właśnie w tych dniach przypada 160 rocznica rabacji chłopskiej w Galicji - wydarzenia, które ma pewne związki z Gminą Żegocina. Przypomnijmy najpierw fakty historyczne. Rabacja galicyjska to określenie powstanie chłopów pod przywództwem Jakuba Szeli - chłopa ze Smarzowy koło Jasła.
    Nieurodzaj i wylewy rzek w latach 1844 -1845 przyczyniły się do klęski głodu w Galicji. Brak możliwości znalezienia pracy wywołał niepokoje na wsi. Austriacy wykorzystali niezadowolenie chłopów i rozpuszczając plotkę o tym , że powstanie krakowskie (wybuchło
w nocy z 20 na 21 lutego
1846 r.) jest akcją zbrojną szlachty przeciwko chłopom, popchnęli ich do mordów i plądrowania szlacheckich dworów. Sprawnie działająca propaganda austriacka, wedle której cesarz chciał znieść pańszczyznę, a powstanie szlachty miało temu zapobiec, w tym słowa Franciszka Kriega - austriackiego prezydenta guberni lwowskiej ""Na polską rewolucję trzeba będzie napuścić polskich chłopów, potem chłopów się wystrzela i na sto lat będzie spokój" spowodowały, że zbrojne gromady chłopów złupiły w lutym i marcu 1846 roku około 500 dworów.

Rabacja chłopska w Galicji.

    Spojeni alkoholem przez żydowskich karczmarzy i austriackich urzędników na widok nielicznych powstańców z przerażeniem wołali, że "Polacy idą wyrzynać do szczętu chłopów". Czy można było z takimi nieoświeconymi obywatelami wywalczyć wolną Polskę? Być może nie wiedzieli co to znaczy. Napadali więc na dwory i czynili bratobójcze spustoszenie. Zamordowano, często w bardzo okrutny sposób, około 1000 ludzi, głównie ziemian i urzędników dworskich. W mroźne, lutowe dni rozgrywały się ludzkie dramaty. Tak było np. w Jodłowej - na "Stawisku", gdzie rozbestwione chłopstwo z wiosek na zachód od Jodłowej leżących, napadło na folwark; wywleczono leśniczego Franciszka Merskiego i jego syna też Franciszka, skatowanych powieziono przez Ryglice w stronę Tarnowa i bito przed każdą karczmą, aż w Zalasowej dobito i trupy zawieziono do Tarnowa, bo za takich lepiej płacono. Na rynku w Pilźnie pastwiono się nad księdzem Goleckim przywiezionym z Dobrkowa, bito go cepami po czym odwieziono znów do Dobrkowa i wyrzucono na śniegu, a gdy jeszcze drgnął dobito cepami.

    Okropna scena rozegrała się również 19 lutego przed zamkniętą bramą kościoła w Pilźnie. Chłopi przywieźli schwytanego Stanisława Bogusza - właściciela Siedlisk Bogusz. Po długim znęcaniu się nad nim i katowaniu zdołał się wyrwać w koszuli, przybiegł przed drzwi świątyni z nadzieją, że we wnętrzu ocaleje. Niestety drzwi były zamknięte. Padł krzyżem na progu, gdzie chłopstwo dopadło go, biło drągami i cepami nie zważając na powagę uświęconego miejsca i na dogorywającego skazańca. Wrzucono go na wóz i ruszono do Tarnowa, niebawem dobito cepami przed karczmą na Wygodzie. W Brzezinach - Broniszowie koło Ropczyc w czasie napadu na dwór i wywożenia właścicieli na zagładę zgubiono w śniegu niemowlę, które cudownie odnalezione wyrosło na wybitnego uczonego. Był to Karol Olszewski, ur. 1846, zm. 1915, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, który wespół z Z. Wróblewskim dokonał skroplenia tlenu, później azotu, tlenku węgla, wodoru. Strasznie musiał wyglądać w te dni Tarnówi. Masy chłopstwa z okolic, pijane, zbroczone krwią rodaków krążyły jak nieprzytomne ulicami, nie słuchając głosów duchowieństwa wzywającego do opamiętania. A starosta tarnowski Austriak Breindl i jego świta płacili chłopom za dostarczone trupy i zacierali z uciechy ręce.

    Bandy atakowały nie tylko dwory i ich mieszkańców, ale także mniejsze oddziały powstańcze zmierzające do Krakowa. Austriacy wypłacali również nagrody pieniężne za głowy zamordowanych ziemian. Gdy powstanie krakowskie zostało stłumione i chłopi przestali być potrzebni Austriakom, wojsko przystąpiło do bezwzględnej pacyfikacji. Jakub Szela został internowany, a następnie przesiedlony na Bukowinę. Chłopów chłostano, bito i szykanowano. Opór trwał jeszcze parę miesięcy i dopiero jesienią 1846 zaprowadzono w Galicji spokój. Rabacja objęła Tarnowskie, Bocheńskie, Sanockie, Nowosądeckie i część Jesielskiego. Dotarła także w okolice Żegociny.

Jedyny w Polsce obraz przedstawiający Rabację (w zbiorach Muzeum Okręgowego w Tarnowie - pokazywany w Dworze w Dołędze)

    O tym, co się tutaj działo w tamte, tragiczne dni bratobójczych mordów, możemy dowiedzieć się właściwie tylko z dwóch źródeł. Pierwsze z nich - to kronika parafialna z Żegociny, w której ówczesny proboszcz, pochodzący z Białej koło Makowa Podhalańskiego Wojciech Wciślak (9.10.1843 - 31.03.1847) przedstawił swoją wersje wydarzeń.

Fragment zapisu kroniki parafialnej z Żegociny.

     Rok 1846 sławny z rewolucji chłopskiej o czem wieki pamiętać będą a historja świecka obszernie opisuje, dlatego tylko co się parafii Rzegocińskiej tyczy dla następców umieszczam.
    Dnia 22 lutego w niedzielę idąc po nabożeństwie do Łąkty górnej do państwa Kadłubowskich /...../ w odwiedziny wraz z x Wikarem spotkalimy kilku z straży finansowej, którzy z połamanymi lub uszkodzonymi gwerkami szli, a zapytani skąd powracają odpowiedzieli iż z Gnojnika gdzie się chłopi na dwór rzucili, a oni wezwani przez Inspektorat Wiśnicki oraz puł kompanii żołnierzy z Wiśnicza bronili rabować i dlatego na chłopów ostremi nabiciami strzelali i kolbami bili, lecz nadszedł inny rozkaz - ustąpili - a chłopi rabować dalej poczęli. Nie myśląc, aby to złe dalej się rozszerzać mogło - szliśmy dalej - aż u Kadłubowskich dowiadujemy się że w Tarnowskim Cyrkule rabują i zabijają chłopi panów - powróciwszy do domu na drugi dzień dnia
     23. Więcej słychać, że rebelia chłopska się szerzy.
     24. - kazałem co ważniejszego pochować jako to Metryki i.t.d. na zakrystią do kościoła wynieść kielichy i lepsze aparaty kościelne do chłopów na schowanie porozdawać, bojąc się gdy obcy chłopi naciągną - by nie pokradli lub zniszczyli - gospodarskie rzeczy po piwnicach pochować.
   Dzień 25. lutego, który był wstępną środą czyli popielcową lud podług zwyczaju do kościoła się zgromadził, po ukończonem nabożeństwie i po danem popielcu - naraz jakby piorunem rażeni wybuchli ze szmerem wielkim z kościoła i na wszystkie strony się rozbiegli parafianie - i wtem słychać iż w Łąkcie dolnej - w Łąkcie górnej - chłopi dwory rabują - co też niestety prawdą było - meble siekierami porąbali - okna powybijali, podłogi drewniane powyrzucali.
    Dnia 26. mnóstwo ludu ciśnie się na cmentarz około kościoła, bo brama na plebanią zamknięta była. Ja zamknąwszy pomieszkanie, stanąłem we furtce z kluczem w ręku, a zobaczywszy że sami swoich pytałem czegoby chcieli, wtem pokazują się Raybrocanie z lasu górskiego piechówką zwanego, lecz krzyknąłem aby ich odpędzali i nie pozwalali rabować lub kraść obce i to też uczynili dopędziwszy ich - wtem nadchodzi do furtki pewny parafianin i mówi do mnie że muszą przyjść na plebanią szukać Józefa Wilkowskiego /leśniczego mego /....../, ja odpowiadam, że go nie ma, lecz gdy nalegać nie przestaje popod ręce swe pchnąłem go na podwórze za cmętarzem, lecz odpowiada że sam nie pójdzie - wziąłem 2. i 3. powypychałem ich na podwórze, sam zaś stałem ciągle we furtce. Ci 3. poszli i tylko do sieni na folwarku; wtem nadbiega chłopiec, może 15 lat mający wpada na cmętarz i mówi że go posyła woyt Ujazdu bo polacy już /..../ sąsiedzkie wsie i ciągną na Ujazd i Kierlikówkę - co mają czynić; ledwie ten skończył, jedzie chłop z Łososiny górnej galop na koniu i woła polacy wyrznęli Sowliny poydzcie na pomoc - wtem momencie ani jednej żywej duszy nie ma koło kościoła wszystko się rozpierzchło do domów - nawet x wikary do lasu uciekł - zostałem tedy sam i odtąd już nie nachodzili mię; lubo 27. leśniczostwo ztłukli i rozpierzyli na plebanią nikt się nie poważył przybyć - obcy zaś mając .przy swej pamięci jak się zdaje strzelanie finansowej straży która tu ma /...../, tak do Rzegociny nieprzybywali bojąc się aby ich to co w Gnojniku nie spotkało, lub prócz jednego chorego - żadnego tu nie było zostali na Wiśnicz powołani. Żadnego więc dozoru, żadnego Rządu we wsi nie było. Chłopi lubo ślubowali w roku 843, 844, 845, lecz pili gorzałkę i robili co im się podobało, lecz dzięki Najwyższemu ani kościoła ani plebani nietknęli się - i owszem nakazanej warty /..../ dosyć pilnie i czujnie odbywali.  Widzieliśmy przewożenie szlachty sandeckiej Laskiewicza powiązanego ze /......./ - Pieniążków z Łososiny a po 6 i więcej chłopów na bryczkach lub/...../ z kosami - widłami - kijami naokoło nich.
     Dodać wypada, iż na plebani po całych dniach i nocach / .... / pocztmajster - leśniczy - /...../ Łąkty górnej, a zatem byliśmy w kompanii śmielszemi. Od wstępnej środy tego roku wiosna formalna się rozpoczęła - tak pięknie iż i boso chłopi chodzili, lecz za to wody na rzekach bardzo niewiele. [
Zachowano oryginalną pisownię]

   Tyle w tej sprawie pisze ksiądz Wciślak. Drugie ze źródeł to "Dziennik z lat 1856 - 1860" Heleny Klementyny Katarzyny Kadłubowskiej. Cytowany poniżej fragment pochodzi z książki "Kapitan i dwie panny", wydanej w 1980 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego-Kraków.

     "W Łąkcie Górnej pod Wiśniczem mieszkaliśmy ciągle aż do okropnego 1846 roku. Kiedy na początku lutego 1846 r. słychać było o jakichś rozruchach w Galicji, wierzyć my temu nie chcieli, wkrótce jednak coraz pewniejsze dochodziły nas wiadomości, że chłopi zabijają panów, że urzędnicy austriaccy przebierają się za chłopów i dodają ducha chłopom, ażeby mordowali swych panów, że w cyrkułach starostowie za żywego szlachcica, którego chłopi przywieźli, płacili po 5 złr., a za zabitego po 10, jako nagroda posłuszeństwa. Niepodobieństwem było wierzyć w podobną gadaninę, bo czyż podobne, ażeby w wieku tak oświeconym jak 19, wieku, w którym religia chrześcijańska ułagodziła dzikość obyczajów, wskazała drogę, jaką ludzie postępować mają, znalazł się naród tak nikczemny, podły, zdradziecki, że ażby kazał mordować obywateli, bojąc się, ażeby ci nie podnieśli kiedy przeciw nim broni, dopominając się orężem o swą własność gwałtem im wydartą, o swą ukochaną Ojczyznę. Ale najlepiej się to pokaże w późniejszych wiekach, trudno to teraz sądzić, kiedy wypadki tak jeszcze są świeże, kiedy nam nawet mówić o tym nie wolno. Zostaną jednak zapewne rękopisy żyjących wówczas ludzi będących świadkami tych strasznych zbrodni. Te więc rękopisy najlepiej dowiodą prawdę; historia najsprawiedliwiej osądzi, kto i dlaczego był główną przyczyną tych okropności, nasi prawnukowie ze zgrozą i przekleństwem wspominać będą imiona tych, co byli przyczyną rozlewu niewinnej krwi naszych rodaków, a obce narody z pogardą spoglądać będą na niecne postępowanie oświeconego już narodu, a z współczuciem litością na biedne bezbronne ofiary.
   
Kiedy więc tak już głośne dochodziły nas wieści, kiedy o milę tylko chłopi zabili p. Łopackiego, trudno było dłużej nie wierzyć; zakopała więc matka srebra i wszystkie kosztowne rzeczy i trochę bielizny dała do przechowania jednemu chłopu, który był polowym w wielkich łaskach u ojca i zdawał się dla nas bardzo przychylny. Dnia 23 lutego doszła nas wieść, że chłopi zbierają się jeszcze tej nocy zrabować dwór w Łąkcie, a ojca zabić; nie było co czekać. Rodzice, leśniczy, kucharz, służące i ja na ręku rządcy schroniliśmy się do chałupy niby poczciwego chłopa, zostawiwszy otworem cały dom zamożny we wszystko, stajnie, spichlerz, browar, gorzelnię, słowem, całe swoje mienie na pastwę chłopów, którzy nie kontentując się zrabowanymi rzeczami, zabijali jeszcze, panów, mając to zapewnienie, że kiedy wybiją wszystkich ciarachów, jak ich nazywali, nie tylko pańskie będą mieli darowane, ale gruntami dworskimi będą się dzielić, przy tym, jak mówią, upojeni byli wódką z opium. Ta jednak noc przeszła spokojnie, rano powróciliśmy do domu cokolwiek uspokojeni, gdy wtem przychodzi kucharz z ostrzeżeniem, że właśni chłopi, chcąc uprzedzić z innej wsi, zbierają się dzisiaj zrabować dwór, a że ich najbardziej namawia do tego ów poczciwy chłop, u któregośmy nocowali, i że bardzo wiele stoi powozów przed naszą karczmą, którą chłopi ż Łąkty rabują, i tych państwa, co widać, uciekają do miasta, puścić nie chcą. Ojciec, nie widząc innej rady, posłał do tych chłopów, ażeby tych państwa przepuścili, a sami przyszli do gorzelni, gdzie wszystkie piwnice dla nich otwarte. Jakoś to trafiło im do przekonania, przepuścili więc powozy, a sami udali się do gorzelni, gdzie do ostatniego pili. Korzystając z tego, że chłopi pijani nie tak prędko będą rabować, kazał ojciec w ten moment zaprzęgać, ażeby przynajmniej z życiem uciec do bliskiego miasteczka Wiśnicza. Ale na próżno wydaje rozkazy, nikt ich słuchać nie chce; zbuntowana czeladź wszystka się porozchodziła, a kiedy prosi, zaklina furmana, żeby czym prędzej zaprzęgał, obiecując mu za to 20 florenów, on odpowiedział: - Stul pysk, ciarachu, niedługo będziemy mieli nie 20 fl., ale wszystko, co masz, a w dodatku będziesz dędał na tej jabłoni. Ten sam furman, co to powiedział, służył u rodziców lat pięć, był wierny i bardzo posłuszny. Nie było innej rady, trzeba było się gotować na śmierć; klękli rodzice przed obrazem Matki Boskiej, wzywając Jej świętej opieki, gdy wtem przychodzi dwóch strażników mówiąc, że chłopi z Żegociny* za godzinę już tutaj przyjdą, ażeby zrabować i zabijać każdego, co w surducie. Na tę straszną wiadomość tyle tylko odpowiedział ojciec: - Uciekać niepodobieństwo, niech się więc dzieje wola nieba, poszlijcie tylko po księdza, niech się wyspowiadam.
    Strażnicy podjęli się przewieźć nas do Wiśnicza za bardzo znaczną sumę, a będąc w służbie austriackiej, mając orzełki na czapkach, byli zupełnie bezpieczni, bo chłopi pod karą śmierci zabronione mieli, ażeby żadnego cesarskiego urzędnika nie zabili. Na rozkaz strażnika ten sam furman, co tak grubiańsko odpowiedział ojcu, natychmiast zaprzągł do powozu; chcieliśmy choć trochę wziąć rzeczy, ale już chłopi z Żegociny byli niedaleko Łąkty, trzeba było więc czym prędzej uciekać. Jadąc do Wiśnicza, napadła na nas banda chłopów z kosami, widłami, cepami, zatrzymali powóz, pytając: - A gdzie jedziesz, psie, ciarachu?
     Ale strażnicy powiedzieli, że mają rozkaz przeprowadzić tych państwa w całości do Wiśnicza. Dali więc chłopi nam przejechać, wołając tylko: - Mieliby my konie, brykę taką piękną, a za jego łeb byłoby 10 florenów. Przyjechawszy do Wiśnicza, zajechaliśmy do karczmy; ale Żyd właściciel karczmy powiedział, iż w żaden sposób nas przyjąć nie może, dopóki nie będziemy mieli karty od samego starosty, że nam wolno schronić się do miasta. Mając w Wiśniczu wiele znajomych, niewiele więc sobie z tego robiąc, udaliśmy się do Bryla, który, jakkolwiek pochodził z familii niemieckiej, miał jednak szlachetne serce i wierzył w Boga. Przyjął nas wprawdzie, ale zarazem powiedział, żeby niezwłocznie jechać do Bochni i wystarać się o pozwolenie starosty schronienia się do Wiśnicza, gdyż inaczej nawet na noc przyjąć nas nie może, a to dla surowego zakazu. Nie tracąc czasu, udaliśmy się do Bochni; na drodze spotkaliśmy z piętnaście powozów jadących w tym samym celu co i my pod eskortą przepłaconych chłopów, a to dla bezpieczeństwa, żeby ich inni nie napadli. Do Bochni dojechaliśmy szczęśliwie; przed samym miastem zrobiona była natenczas rogatka, na której był wówczas Hoschard. Ten zastępował starostę, gdyż ten był słaby; jednym dawał karty, pozwalając się schronić do miasta, drugim kazał powrócić na wieś, gdzie go niechybna śmierć czekała, a wszystko to według swego upodobania. My jechali na ostatku za wszystkimi powozami, najdłużej musieliśmy czekać na wyrok, jaki ów niegodziwy człowiek nam ogłosi. Czekając tak blisko cztery godziny, byliśmy świadkami okropnego dramatu, na wspomnienie którego trudno się od łez wstrzymać. Może z jakich dwieście wozów przyjechało od strony Gdowa z zabitymi, rannymi, konającymi ofiarami, wszystko pod eskortą chłopów, którzy ich już pod samym miastem jeszcze szturkali widłami lub bili kijami. Co to był za straszny widok, widzieć zbitych i skrępowanych niewinnych obywateli, słyszeć krzyki rozpaczających kobiet, które także były skrępowane, ta płacze zabitego męża, ta zabitego ojca lub syna, ta zraniona prosi niegodziwych oprawców, żeby ją już do reszty zamordowali, a oni kłują widłami, aby przyczynić boleści, jakaś młoda i piękna panienka wyskakuje z wozu, pada do nóg Hoschardowi, prosząc, żeby ją raczej kazał zamordować, a ocalił życie ojca, który zraniony i skrępowany leży na tym wozie napełnionym trupami, lecz niegodziwy tyran kazał na powrót wsadzić na wóz młodą panienkę, gdzie ją chłopi targali za włosy. Wszystkie te wozy tak z żywymi, jak i z zabitymi przepuszczano do miasta, pytając się pierwej:
- A za co zabiliście tego lub owego pana? - Na co chłopi odpowiedzieli: - u tego znaleźliśmy fuzję, tamten kazał robić pikę, trzeci znów powiedział, że Jaśni Panowie są szelmy. Takie i tym podobne było tłumaczenie chłopów, bez którego nawet zupełnie mogłoby się obejść.

    
Na jednej furze między rannymi leżał ksiądz powiązany. Kiedy ta fura stanęła przed tą rogatką, ksiądz poznaje Hoscharda, z którym żył w przyjaźni, prosi go więc i zaklina, żeby go kazał rozwiązać, lecz tyran zamiast uwolnić nieszczęśliwego starca, dać mu schronienie w mieście, powiedział chłopom, żeby go nie zabijali, tylko odwieźli na plebanię i pilnowali, żeby regularnie nabożeństwo odprawiał; biedny ksiądz, widząc, że jego prośba żadnego skutku nie wywarła, zaczął przemawiać słowami religii, zaklinał ich, ażeby się upamiętali, aby pamiętali na sąd Boga. Wtenczas, kiedy tak przemawiał do zbrodniarzy, chłopi tak go bili, że może w pół godziny żyć przestał, wymówiwszy te słowa: - Nie tyle ci winni, co zabijają, ale ci, co byli narzędziem do tego. Ja nie miałam wtenczas jak lat 6, bardzo więc mało zostało mi w pamięci owych wypadków, a to, co piszę, więcej wiem z opowieści rodziców niż z własnej pamięci. Kiedy na nas przyszła kolej, stanęliśmy przed rogatką zapytani przez Hoscharda, czego żądamy, odpowiedział ojciec, że karty bezpieczeństwa i pozwolenia mieszkania w mieście; Hoschard poszedł do swojej kancelarii, a po chwili przysłał z odpowiedzią; że ten ślepy pies, co jeździł na sesje do Kotarskiego, niech zdycha na wsi. Nie dostawszy więc pozwolenia mieszkania w mieście, trzeba było powrócić do Łąkty i poddać się pod cepy chłopów.
      Do Łąkty trzeba jechać na Wiśnicz. Przejeżdżając więc przez Wiśnicz wstąpiliśmy jeszcze do Bryla, ażeby się na zawsze z nim pożegnać; ale poczciwy ten człowiek nie dał nam wracać do domu i narażając się na własne niebezpieczeństwo przyjął nas do swego domu. Na drugi dzień dowiedział się ojciec, że miejsce Hoscharda w ten dzień zastępuje (zapomniałam nazwisko), który ma być bardzo dobry, nająwszy sobie ojciec chłopów, pod ich eskortą udał się do Bochni i na swą prośbę otrzymał pozwolenie mieszkania w mieście. Odtąd więc mieszkaliśmy ciągle w Wiśniczu aż do listopada 1846 r.
Zaraz na drugi dzień po naszej ucieczce z własnego domu właśni poddani zupełnie nas zrabowali, tak że nawet piece poburzyli i żelazo z nich powyjmowali, książkami zaś, których było bardzo wiele, zrobili sobie drogę do browaru, gdyż wtenczas było błoto. Pierwej jednak nim zrabowali, stoczyli bitwę z chłopami z innej wsi, którzy chcieli także zrabować. Kiedy się już wszystko uspokoiło, pojechała mama do Łąkty, ale niestety nic nie zastała, co nie zrabowali, na kawałki potłukli, jak np. meble, porcelanę, szkło itp., nawet żadnej szyby w oknie nie było; srebra, które przed rabunkiem matka zakopała, zostały w całości, odkopawszy więc je, w wielkim sekrecie i tylko w obecności służącej, przywiozła je do Wiśnicza.
     Po tym rabunku położenie nasze było bardzo krytyczne, cały majątek przeszedł w ręce chłopów, a bardziej jeszcze Żydów, którzy zrabowane rzeczy za bezcen kupowali, nawet pieniędzy gotowych zapomnieli rodzice wziąć, mieli więc tylko 2000 fl. całego majątku i srebra wartości może 1000 fl. Niektórzy obywatele powracali do swoich wsi, inni mieszkali w mieście, my jednak bali się powrócić do Łąkty, chcieliśmy wziąć jaką dzierżawę w Krakowskiem, jako też na końcu listopada 1848 r. przyjechaliśmy do Krakowa, gdzie mieszkała wówczas ciotka Teofila i Zuzanna, jako też i ciotka Kuszańska". [
Zachowano oryginalną pisownię]

     Jest na terenie Rozdziela jeszcze jeden ślad, pamiątka po tragicznych wydarzeniach sprzed 160 lat.

Figura Matki Boskiej w Rozdzielu.

    W Rozdzielu Dolnym, na pograniczu przysiółków Folwark i Dwór, przy rozwidleniu dróg, znajduje się Kapliczka nazwana Pod Lipami. Kiedyś w tym miejscu stała kamienna figura Matki Boskiej Niepokalanie Poczętej (po lewej). Na cokole widniał napis: "Pamiątka 1846". Jak głosi legenda figurę ufundował miejscowy właściciel dóbr (dziedzic) jako wotum za uratowanie od zagłady podczas rabacji, które zawdzięczał także tutejszym chłopom. W latach 1946 - 1958 figurę obudowano kaplicą i tak jest do dziś. Na tej właśnie figurze wspiera się ołtarz (po prawej).

Wnętrze Kapiliczki Pod Lipami w Rozdzielu.

  Do problemu rabacji chłopskiej powraca także Czesław Blajda, autor książki "Żegocina dawna i współczesna". Oto jej fragment, poświęcony tej sprawie: "Państwo Ponińscy (właściciele dworu w Łąkcie) byli to ludzie dobrzy. Kazano nam pańskie odrabiać, ale gdy nam zabrakło żywności lub wypadało chałupę poprawiać, dwór wszystkiego dostarczał i głodu nigdy nie zaznaliśmy, jaki później po zniesieniu pańszczyzny nam dokuczał. Państwo Ponińscy byli dobrzy, to i rządcy, który nieraz na ławę kazał się rozciągać darowaliśmy i w czasie rabacji własnych Państwa mieszkańcy Łąkty nie rabowali, tylko obcy od Limanowej, a Łąkieccy brali tylko na przechowanie i później oddawali." Ks. Łobczowski pytał ojca skąd ta straszna rzeź i rabunki powstały, na co ojciec odpowiedział: "Z Cyrkułu dostały gminy pozwolenie na 3 dni, by Polaków Panów zabijać, którzy chcieli cysarskich wypędzić". Opowiadanie ojca ks. L. Łobczowskiego o przyczynach rabunku potwierdzają źródła historyczne: A. Tezarczyk "Rzeź galicyjska 1846", F. Wiesiołowski "Pamiętnik z 1845-1846", S. Dembiński w "Kronice dworów szlacheckich z 1846 r." pisze o Rozdzielu Górnym: "Osadę tę w powiecie bocheńskim własność Jana Kantego Zabawskiego naszli chłopi z Rajbrotu i Wojakowej, a nie mogąc oprzeć się pokusie, zrabowali takowy, właściciela zaś wraz z synem Leonem uczniem szkoły wojskowej w Bardyowie odstawili do Wiśnicza."  /.../ Opowiadano, że w sąsiedniej Laskowej przecinano właściciela dworu drewnianą piła. mówiąc: "rżnijcie powoli, bo to był dobry pan". W Rozdzielu Dolnym chłopi obronili i ukryli pana, który z wdzięczności ufundował piękną figurę. Matki Boskiej z napisem "Pamiątka 1946 r.". We wsi Młynne koło Laskowej właściciel dworu ukrył się w gałęziach modrzewia (Żuławski - ojciec poety Jerzego Żuławskiego)".

    Długo znane było w Żegocinie i okolicy powiedzenie o rabacji: "Pamiętajcie chłopy rok czterdziesty szósty jak my bili panów kijami w Zapusty". Powiedzenie to powtarzano jeszcze w okresie międzywojennym.

   Józef Nocek, ludowy poeta z przełomu XIX-XX wieku, wydał w 1908 r. w Bielsku-Białej zbiór wierszy w książce "Z serca pod siermięgą", gdzie umieścił wiersz napisany w 1906 roku - w 60 rocznicę tej masakry, zawierający trafną ocenę zajść, tło i sylwetki oprawców i tych, którzy popchnęli ciemne masy chłopskie do zbrodni. Oto ten wiersz:

"Straszny wicher z śniegiem wyje
Tłum pijany w dwory wali,
I niewinnych braci bije
Rąbiąc, siekąc, niszczy, pali.
Tańczą jak z piekła szatani,
Śnieg z gorącą krwią mieszają,
Mordem i rzezią zagrzani
Śród cepów i kos hulają.
Ten tłum bratnią krwią zbryzgany,
Od radości dzikiej wyje
Nie wie, że cięższe kajdany
Zaciągnął sobie na szyję.
Ci co zeń zrobili kata
I skusili w tej robocie,
Radzi, że brat zabił brata
Że Polska zginie w sromocie.
O nie ciesz się zgrajo wroga,
Wnet stopnieją twe uciechy,
Bo dzień przyjdzie z łaski Boga
Który zmyje ludu grzechy."


  Tak według poety wyglądała ta bratobójcza walka w lutowe i marcowe dnie i noce 1846 roku. Jest w Tarnowie cmentarz, na którym
pochowano ponad pięćdziesiąt osób zamordowanych przez galicyjskich chłopów w 1846 roku.

Pomnik ofiar rabacji na tarnowskim cmentarzu.

   Dopiero od kilku lat uczczono to miejsce pomnikiem. Jest wyjątkowy, i chociaż trudny do zauważenia, może właśnie w ten sposób symbolizuje trudną prawdę o rabacji. Tak nam trzeba dostrzec rabację, jak z bruku, jak spod ziemi wyrywającą się prawdę. Prawdę, niezauważalną i wiele lat ukrywaną. Prawdę, z którą aż do dziś - trudno się było zmierzyć.

   Trudno, bo główny winowajca - zaborca austriacki, był zainteresowany, by rabacja znikła z ludzkiej świadomości. Trudno, bo chłopi - ludzie stąd - byli obciążani winą za to, co się stało. Trudno - bo łatwiej się pamięta o sukcesach, o porywającym bohaterstwie, niż o potwornej tragedii i o tym, co nieludzkie. Rabacja ciągle wymaga badań historyków. O tym wydarzeniu powinno się dużo mówić, bo być może ono właśnie jest odpowiedzią, wytłumaczeniem wielu naszych polskich spraw nawet dziś.

   Pan Antoni Sypek, stojąc nad mogiłą ofiar rabacji określił, że jest to pomnik ofiar manipulacji. I trudno mu nie przyznać racji, bo wokół wydarzeń 1846 roku , tak w czasie ich trwania, jak i późniejszych latach, dochodziło do wielu przekłamań.

Źródła:
  • http://www.ryglice.tarman.pl
  • http://www.wiedza.servis.pl/haslo/Rabacja_galicyjska
  • "Kapitan i dwie panny", wyd. 1980 roku, nakładem Wydawnictwa Literackiego-Kraków.
  • Liber Memorabilium in Żegocina s. 29-31.

[wstecz]