Stefan Ptaszek
Stefan Ptaszek

KATASTROFA AWIONETKI
29.05.2002

Relacja Stefana Ptaszka z Rozdziela

     29 maja 2002 roku pracowaliśmy przed południem przy kubikowaniu desek. Mój bratanek Stanisław Szewczyk, który pracował ze mną i poszedł po zakończeniu obmiarów do domu. Gdzieś około godziny 16 zadzwonił do mnie, informując, że jego żona pytała go, czy nie słyszał o zaginionym samolocie. On nie słyszał, ale zwrócił uwagę na to, że jak szedł do domu przez las na Łopuszu, to czuł jakiś dziwny zapach. Dzwoniąc pytał, co zrobimy. Ustaliliśmy, że udamy się na poszukiwania. Umówiliśmy się na drodze, w miejscu, gdzie są zlokalizowane studnie, z których bierzemy wodę. Sam zadzwoniłem do naszego komendanta straży Czesława Szewczyka, informując go, że udajemy się na poszukiwania oraz prosząc, by wezwał do poszukiwań druhów, strażaków.
    Zmierzając na umówione miejsce przeszedłem wzniesienie, zwane "Żydki", ale niczego tam nie znalazłem. Była bardzo duża mgła, tak, że widoczność sięgała 5 -10 metrów. Bratanek przyszedł z młodszym bratem i szwagrem. Pojawili się też państwo Mrozowie z Łąkty Górnej, którzy z komunikatów radiowych wiedzieli i zaginionym samolocie. Poszukując samolotu chodzilismy po lesie w różnych kierunkach.  Niewiele widzieliśmy, więc szliśmy "za wechem". Na wrak natrafiłem ja i towarzyszący mi Stanisław Szewczyk. Już nic się nie paliło, tylko z rozbitego samolotu snuł się niewielki dymek. Pogniecione żelastwo, wszystko popalone, nie można nawet było zauważyć szczątków ludzi. Dech w piersiach zapierał tylko taki słodkawyi, dziwny zapach spalonych ciał i wypalonego paliwa lotniczego. Zawołaliśmy pozostałych poszukujących. Pan Mróz, który sam jest pilotem Aeroklubu, jak tylko zobaczył spalony, zdruzgotany samolot powiedział drżącym głosem: "Oj, biedaki, co się z Wami stało", po czym zadzwonił z telefonu komórkowego do goprowców, także poszukujących wraku, tylko w zupełnie innym miejscu i poinformował ich o odnalezieniu samolotu. Jego głos drżał, a łzy kręciły mu się w oczach.
    Wkrótce przyjechali w pobliże strażacy z OSP Rozdziele. Zaczęli też przychodzić okoliczni mieszkańcy. Pomimo fatalnej pogody, ludzi było już tu bardzo dużo. Musieliśmy zapezpieczyć miejsce wypadku, bo niektórzy chcieli w tych zgliszczach grzebać. Otoczyliśmy wiec miejsce katastrofy kordonem, pilnując, by nikt niczego nie ruszał. Wkrótce przyjechali policjanci z Żegociny. Było już po godzinie 17. Spisali protokół, po czym przystąpili do pilnowania terenu. Niedługo potem nadjechali terenowymi motocyklami i wozem terenowym goprowcy. Wspólnie rozpoczęliśmy przeszukiwania terenu wokół miejsca wypadku. Niebawem dołączyli strażacy z OSP Żegocina. Szukaliśmy przede wszystkim ciał osób uczestniczących w katastrofie. Trwało to około dwóch godzin. Jako strażacy nie byliśmy przygotowani do prowadzenia takich akcji. Cały czas intensywnie padał deszcz, więc szybko przemokliśmy. Nasz strażacki wóz musiał dwukrotnie jeździć po zamienne ubrania. Brakowało sprzętu oświetlającego. Nie mogliśmy się nawet wzajemnie z policjantami rozpoznać. Ciał nie znaleźliśmy, a jedynie około 800 metrów od miejsca wypadku, w kierunku zachodnim, skąd leciał samolot, puste opakowanie po jakimś niemieckim leku.
   Potem przyjechały policyjne posiłki z Krakowa. Zabezpieczyli teren wokół wypadku. Około godziny 23 zwolniono nas do domu.

Stefan Ptaszek - mieszkaniec Rozdziela, Prezes Zarządu OSP Rozdziele. Uczestniczył w poszukliwaniach i odkrył wrak awionetki.

[wstecz]